Był piękny dzień. Leżałam pod brzozą i śpiewałam. Robiłam to często, zwykle jak byłam w dobrym nastroju. Mój śpiew rozchodził się po lesie. Wkrótce postanowiłam, że pójdę na spacer. Wstałam i poszłam na polankę. Zobaczyłam, że Hiacynt wchodzi na nią z drugiej strony.Podbiegłam do niego i powiedziałam:
- Hej!
Hiacynt się do mnie uśmiechną.
- Witaj. - powiedział. - Masz ochotę przejść się na wieś?
- Tak, bardzo chętnie.
Ruszyliśmy przed siebie. Nie znałam tak dobrze terenów watahy, więc szłam parę kroków na basiorem. Doszliśmy już do wsi i zwolniliśmy, idąc wzdłuż drogi. Weszliśmy na jakieś pole dyniowe. Byliśmy już w połowie, gdy nagle zauważyliśmy biegnącego do nas człowieka. Z początku się przestraszyłem, ale Hiacynt mnie uspokoił.
- Nie bój się. - rzekł. - Znam go.
Człowiek poklepał nas po grzbiecie, po czym odszedł. Ja i Hiacynt okrążyliśmy wieś i wróciliśmy do lasu.
<Hiacynt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz