Przed wieczorem, gdy siedziałam na skale w której mieściła
się moja jaskinia, usłyszałam pukanie na dole. Podeszłam do krawędzi skały i
zobaczyłam mamę stojącą pod jaskinią z zadartą głową.
- Rozalko… zejdź na chwilę- krzyknęła
- Już idę!- odpowiedziałam skacząc ze skały na drzewo
rosnące tuż obok niej, a z drzewa na ziemię i stanęłam przy mamie- co się
stało?
- wiesz… rozumiem że jesteś zła na Telera, jednak może byś
go odwiedziła w jego jaskini?
- Co? Ja mam iść do niego?!
- To chociaż nazbieraj mu ziół rozgrzewających… biedaczek
pewno leży tam na wpół żywy…
- Teler jest chory?!
- Jak to? To ty nie wiesz? Całą noc siedział pod jaskinią i
o mało nie zamarzł…
- Myślałam że tylko
mówi że zostanie pod jaskinią dopóki nie porozmawiamy… rano, gdy wychodziłam z
jaskini już go nie było…
- Wydałam mu polecenie służbowe jako doradcy alf i jakoś
udało mi się go wyciągnąć do medyka. Nie chciał odejść od jaskini!
- O nie…! Biegnę natychmiast!
Gdy wbiegłam do jaskini w której leżał Teler serce ścisnęło
mi się z przejęcia.
- Teler?!- krzyknęłam
- Teler…- odpowiedział
- Boże mój… żyjesz Telerze?- uspokoiłam się nieco
- Żyje… albo umieram… pali mnie…
- Wyzdrowiejesz! Jeśli umrzesz, ja też umrę! Rozumiesz?
- Wyzdrowieję…- Teler uśmiechnął się słabo.
- To dobrze bo jak wyzdrowiejesz to ja ci dobrze radzę, na
inne wadery nawet nie patrz!
<Telerze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz