poniedziałek, 15 marca 2021

Od Wayfarera - "Dziecko eliksiru"

Wiosna nadeszła nieco szybciej niż spodziewały się tego wilki, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszono się pierwszymi ciepłymi promieniami słońca, które przyniósł wraz ze swoim nadejściem marzec. Wczesne owady wesoło brzęczały koło uszu, znęcając się złośliwie nad większymi stworzeniami, tak sowicie obdarzonymi przez naturę siłą i inteligencją, przebiśniegi już od dawna cieszyły oczy swoją ciepłą bielą, o wiele milszą dla wzroku niż kryształowy śnieg od miesięcy pokrywający ziemię. Teraz już zimowego puchu było o wiele mniej, jego brudne, częściowo stopione resztki przypominały w pewien sposób wyspy archipelagu rozmieszczone nieregularnie na brązowo-zielonym morzu mokrej ziemi i budzącej się ze swojego długiego snu trawy. Na pustych gałęziach drzew liściastych pojawiły się pierwsze, urocze pąki, pachnące wręcz tą ukochaną porą roku symbolizującą zmiany i nadzieję, a z kolei wiecznie zielone iglaki powoli odzyskiwały swoje piękne, żywe barwy, z chęcią przyjmując energię słoneczną chojnie zrzucaną z rozległych niebios. Śpiew ptaków, czysty, harmonijny, uciszony poprzedniego roku przez przeszywający mróz ogrzewał teraz smutne serca, tak spragnione świeżego, nowego życia, choćby promyka otuchy, która zajmie miejsce strachu oraz potrzeby przetrwania. Zapachy, dźwięki, widoki, odczucia, wszystkie zmysły wołały tylko jedno hasło, wesołe jak melodia na ustach pewnego brązowego podróżnika, właśnie wracającego do utęsknionego domu na terenach Watahy Srebrnego Chabra. Wiosna nadeszła!

Ptaki śpiewały dokładnie to samo, na swój własny, romantyczny dla siebie sposób, ganiając się nawzajem wśród pustych jeszcze gałęzi. Wiosna nadeszła!

Wtórował też i strumień biegnący nieopodal, zaledwie szemrając w pośpiechu, w wyścigu, by jak najszybciej zabrać nadmiar wody wynikający z roztopów hen, daleko, do jakiejś nieznanej rzeki lub jeziora. Wiosna nadeszła!

Nadeszła, już tu jest, namawia rośliny do wzrostu, cierpliwie stroi ziemię pięknymi kolorami, uczy wszelkie istoty żywe nowych pieśni, nowych piosenek wiosennych, którymi można zachwycić partnerki oraz odstraszyć intruzów. Grała na swojej harfie w rytm narzucany przez pracującego dzięcioła, śmiejąc się przy tym wdzięcznie, jak można tak pracować, gdy wszyscy dookoła cieszą się jej wdziękami. Tańczyła wokół samotnego Wayfarera, śmiejąc się z niego, z jego strachu przed zimą, choć nie znała prawdziwych motywów wielomiesięcznej podróży, nie było to jednak zmartwieniem basiora. Wręcz przeciwnie, wyrośnięty już młodzieniec, z w pełni wykształconymi cechami, cieszył się jej obecnością, śmiał się razem z nią, żartując sobie, jaka jest dziecinna i wesoła pomimo bycia dostojną, opanowaną kobietą w wyobrażeniach innych.

"Wiosna to nie czas na dostojność! Wiosna to czas na pracę i cieszenie się, i strojenie się kolorami! Czas na ubrudzenie się i na radowanie się. Po co komu opanowanie? Bawmy się!" wszystko to zdawała się wołać nieistniejąca istota o wyglądzie różnym w zależności od wyobraźni danej osoby, jaka chciała z nią porozmawiać.

"Masz rację, linda. Strójmy się, eh. Bawmy. Śpiewajmy!" i wraz z tymi słowami kolejna z wielu pieśni pojawiła się na ustach wilka, wyrosła niczym kolorowe kwiaty, prosto z uradowanego serca. Serca, które wracało do domu.

⋰⋱⋰⋱⋰⋱⋰⋱

Spotkanie po zimie było serdeczne, wesołe, głośne. Każdy się cieszył na powrót ich małego Wayfarera, którego przeżycie w odległych krainach było przez te kilka miesięcy jedną wielką niewiadomą. Urządzono przyjęcie, przyniesiono trunki, podróżnik otrzymał wiele pochwał i gratulacji związanych z jego udaną wędrówką. Urocza Almette zadawała mu wiele pytań dotyczących dalekich krain, fascynując się każdą otrzymaną odpowiedzią i domagając się więcej, więcej, aż wreszcie Kara i kilka innych wilków musiały zająć ją czymś innym, by przypadkiem nie wymęczyła basiora, zmuszając go do opuszczenia imprezy. Choć prawdę mówiąc, samemu Wayfarerowi podobała się ciekawość, jaką cechowała się wadera i cieszyło go, że może komuś opowiadać o tym, co przeżył, jednocześnie nie nudząc owej osoby. Wiedział, że z jego ukochanym tatą Paketenshiką czeka go podobna rozmowa, chociaż zdawał sobie także sprawę, że akurat opiekun nie będzie go wypytywać o każdy możliwy szczegół.

Niemałym zainteresowaniem cieszyła się również alpaka, niemal od razu obstrzyżona ze swojej miękkiej wełny i oglądana ze wszystkich stron przez każdego przechodzącego obok wilka, bo przecież w tych okolicach trudno o owcę z długą szyją. Podróżnik od razu zapowiedział, że następnym razem niczego ze sobą nie przyprowadza, co posmuciło towarzyszy, jednak wszyscy starali się być wyrozumiali. I tak podziwiali oddanie Wayfarera do sprawy z Machu Picchu.

⋰⋱⋰⋱⋰⋱⋰⋱

Prawdziwa, poważna rozmowa zaczęła się dopiero w norze rodzinnej rodu Shika następnego dnia, kiedy Wayfarer poprosił o prywatne spotkanie w trójkę: on, Paki i Yir, nikomu innemu nie wolno było się nawet pojawić przy wejściu. O zapewnienie tej dyskrecji trójka basiorów poprosiła niezawodną Skinkę, która ze swoimi specyficznymi mocami i bojowym charakterem stała się wręcz przerażającą dla niektórych postacią. Wiedzieli, że nie pozwoli nikomu przejść, choćby siłą się dobijano do redaktora wataszowej gazetki czy pomocnika medyka. Po zamknięciu się w jednym z pomieszczeń, Wayfarer wydobył ze swojej podróżnej sakwy skórzaną flaszkę.

– Podczas swoich podróży spotkałem pewną wiedźmę. Zajmuje się robieniem magicznych eliksirów o potężnej mocy i niesłychanych zdolnościach, eh. Udało mi się załatwić jedną dla was.

– No dobra, ale co to jest? – Yir z niepokojem przyglądał się manierce z niepewnego źródła. Jako pomocnik medyka, osoba wykształcona w medycynie, z pewnością miał podstawy do podejrzeń.

– Ten eliksir pozwala parom jednej płci na posiadanie potomstwa.

Dobrze, że cisza nie posiadała rąk i nie potrafiła uderzać batem, bo inaczej wilki schowane w norze w ułamku sekundy leżałyby nieprzytomne na podłodze z wywalonymi na wierzch jęzorami i być może w stanie agonii. Spojrzenia szczęśliwie również nie posiadały tej mocy. Marne były szanse podróżnika na przeżycie tego.

– Że co?

– Musicie oboje wrzucić trochę swojej sierści do środka i podać to surogatce do wypicia, eh, bo tylko wadera może zajść w ciążę. Dziecko będzie całkowicie wasze, tylko z waszych genów, nie musicie się martwić o mieszanie, eh.

– Jaka jest niby szansa, że to zadziała?

– Nie mam pojęcia, ojciec, eh. – Umownie to słowo odnosiło się tylko do Yira, dla Pakiego było zarezerwowane "Tata", co było prostym sposobem dla wychowanka tej nietypowej miłości, by rozróżniać dwój ojców. – Ryuuko wydawała się pewna swego. Spotkałem wiele wilków podczas tej zimy, eh, i już poniekąd nauczyłem się poznawać, komu można ufać, a komu nie. Ona nie była podejrzana.

– Ale i tak... To trochę... dziwne.

– Wyciągnąłem cię z krainy zmarłych, spotkaliśmy wielkiego, latającego kota, dwójka z naszych to hybryda wilka i smoka, a ty kwestionujesz taki eliksir? Yir, weź ty się stuknij czasem w głowę, bo ci się od ziółek cofa myślenie... – Paki wtrącił się w wymianę zdań, jednocześnie posyłając do swojego partnera całuska.

Przez chwilę para się przekomarzała ze sobą, jakby ignorując obecność Wayfarera, ostatecznie jednak postanowili spróbować tego całego magicznego eliksiru. Nie mieli pewności, czy zadziała tak jak powinien, ale w sumie... Wayfarerowi należało zaufać. Wayfarer znał się na wilkach. Wayfarer wiedziałby, kiedy eliksir sprawia choćby minimalne zagrożenie. Manierka została odebrana z brązowych łap i zabrana do sypialni, do schowka pod legowiskiem, o którym nie wiedział nikt z wyjątkiem wszystkich domowników.

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz