poniedziałek, 22 marca 2021

Od Kali CD Flory - "Porywy"

W ciągu zaledwie jednego dnia w jaskini rozpętała się burza. Śmierć przyszła niespodziewanie jak wszystkie katastrofy, i nawet najbardziej zamknięta w sobie rezydentka nie mogła ignorować chaosu, jaki pomimo wszelkich starań personelu wkradł się do jaskini medycznej śladem nowych przybyszy. Wilki zdawały się padać jak muchy, a w sercach ocalałych zaczęła kiełkować niespokojna myśl, że nikt nie jest tutaj naprawdę bezpieczny. Nawet jeśli śmierć była spokojna, cicha i prawie piękna, czego przykład dały te trzy wadery umierające z piosenką na ustach, to i tak nikomu nie spieszyło się, by podzielić ich los. Zdawać by się nawet mogło, że tak tajemnicza, milcząca otoczka towarzysząca przeprawie do drugiego świata tylko bardziej wzmagała obawy czekających na wyrok od losu. Strach przed nieznanym jest wszak jednym z najprostszych mechanizmów życiowych. 
Jak w tej sytuacji wyglądać mogła ta, która jakimś niepoprawnym przywilejem została podniesiona na łapy z niemal już beznadziejnego stanu? Której ofiarowano cudowną, ale niezwykle rzadką i piekielnie kosztowną kurację cudownymi zdolnościami medyczki, chociaż obiektywnie na nią nie zasługiwała; nie była lepsza niż reszta zarażonych, a patrząc z perspektywy czasu na całą sytuację, czuła się właściwie najmniej godna takiego daru, jeśli w ogóle ktoś mógł na niego zasłużyć. 
Leżąc na wznak w swoim nowym kwitnącym namiocie, chciałaby powiedzieć, że czuła się podle jak najgorsza suka, prawda była jednak taka, że byłoby to stwierdzenie stanowczo na wyrost. Wyrzuty sumienia rzeczywiście co jakiś czas wkradały się pomiędzy jej myśli, były one jednak nie bardziej dokuczliwe niż ukąszenia owadów. Jej umysł zdawał się spokojny jak ocean w pogodny dzień. Błyskawiczna terapia u Flory przyniosła efekty, dodając jej ciału siły, za którą zdążyła się niewiarygodnie stęsknić. Teraz dokuczało jej tylko otępienie spowodowane zbyt długim pobytem w jednym, zamkniętym pomieszczeniu. Wprawdzie nie powinna, właściwie nie miała nawet prawa dłużej narzekać na podobny los, zwłaszcza że, patrząc obiektywnie na całą sprawę, jej sytuacja jeszcze niedawno była poważna, ale przecież wolność to podstawowa potrzeba, niemniejsza niż jedzenie i oddychanie. Prędzej czy później siedzenie tutaj by ją zabiło, jeśli dotychczas nie nadszarpnęło jeszcze poważnie jej psychiki. Wszystko, co zdążyło się zdarzyć podczas tych kilku dni choroby, zdawało się jej być niczym bardziej poważnym, jak tylko gorączkowym snem. Patrząc na odłamki zdarzeń, spostrzeżeń i uczuć, miała problem ze wskazaniem, które z nich uważać może za prawdziwe, a które są tylko fałszywym odbiciem ponurej rzeczywistości. Zresztą to nie miało już znaczenia. Dwa dni - tyle przy optymistycznym założeniu dzieliło ją od wolności, a skłonność do pozytywnego myślenia zdawała się do niej powracać z każdą kolejną godziną oddzielająca ją od momentu gwałtownej poprawy jej stanu zdrowia. 
Wkrótce będzie mogła zostawić to wszystko za sobą. 
Będzie mogła zapomnieć. 
Tylko czy właśnie tego pragnęła? 
Przycisnęła łapy do oczu, warcząc przez chwilę z gorzkiego poirytowania, na tyle jednak cicho, by przypadkiem nie przykuć niczyjej uwagi w tym zatłoczonym do reszty baraku. Po chwili odetchnęła głęboko, leniwym gestem przecierając powieki. Spośród klarujących się z wolna myśli wyciągnęła na pierwszy plan jedną, obiektywnie najważniejszą potrzebę. Nieważne jak błogą przyjemność zaczęła na nowo odnajdywać w podobnym letargu, powinna ruszyć się wreszcie i pójść sprawdzić, jak się miewa Flora. Była jej to winna. Nawet jeśli z medycyną nigdy nie było jej po drodze, a podczas swojego pobytu tutaj nie była zbyt chętna, by cokolwiek podpatrywać, dlatego największym okazem troski, jaki mogła okazać medyczce, była chwila rozmowy, to i tak wyrzuty serca ciągnęły ją w tylko jednym kierunku. 
Zbyt wczesny zachód słońca zbyt młodej jeszcze wiosny pozostawił późnowieczorne korytarze jaskini medycznej w przytłaczającym mroku. Kali czuła dreszcz na karku, kiedy spacerowała cicho po krótkiej, ziemistej ścieżce, zbyt zdenerwowana, by zmusić swój umysł do jakichkolwiek bardziej poważnych rozważań niż tylko krótka chwila zadumy nad architekturą. Nie mogła nie odnieść wrażenia, że miejsce przybrało niezwykle pesymistyczną aurę, co nie było szczególnie pomocne w przetrawieniu wszystkich tych śmierci, jakie miały tu miejsce podczas trwania tego zwyczajnego, wiosennego dnia. Z zewnątrz ciągle dochodził delikatny zapach dymu; chyba gdzieś w pobliżu dalej palono zwłoki. Czując, jak pod wpływem tego pojedynczego impulsu w jej oczach zaczynają zbierać się łzy, Kali zacisnęła kły, powtarzając nerwowo pod nosem pojedynczy wers modlitwy za utracone dusze. Kiedy spędza się całe dnie na bezczynności, spuszczony z uwięzi umysł potrafi chodzić naprawdę pokracznymi drogami... 
– Floro? – szepnęła, lekko jak duch przekraczając próg wydzielonego medykowi pomieszczenia. Biorąc w jakimś dziwnym momencie zapomnienia brak odpowiedzi za zaproszenie, wmaszerowała do środka, by ujrzeć medyczkę, która spała pod ścianą otulona cieniem. Ciemność wyostrzyła rysy jej twarzy, jeszcze bardziej uwidaczniając zmęczenie i rozpacz, które w ciągu tych kilku mrocznych dni musiały towarzyszyć waderze do tego stopnia, że Kali odniosła nagle przerażające wrażenie, że podczas tej krótkiej chwili zasłużonego odosobnienia wadera zdążyła pójść w ślad za swoimi najnowszymi pacjentami. Posłanka skoczyła do przodu, i tylko nieznaczny ruch klatki piersiowej czarno-białej wadery, jaki w tamtym momencie zauważyła, zdołał powstrzymać ją od panicznego krzyku, przekonując, że jej przyjaciółka rzeczywiście tylko śpi.  
Wadera odetchnęła z ulgą, z wyraźnym zmęczeniem opierając się o ścianę. Zdecydowanie nie powinna przerywać medyczce zasłużonego snu, co jasno wskazywało, że nic tu teraz po niej, ale jednocześnie czuła, że jeśli teraz wróci na swoje miejsce, to niczego nie zmieni; dobrze wiedziała, że nie będzie mogła spać spokojnie, bojąc się o stan swojej drogiej przyjaciółki. Przez chwilę nie ruszała się z miejsca, rozglądając się nerwowo po pokoju, po czym ostrożnie podeszła do wadery, by położyć się obok. Patrząc przez zmrużone oczy na towarzyszkę, poczuła silną potrzebę, by złapać ją delikatnie za łapę; zaniechała jednak szybko tego pomysłu, bojąc się, że obudzi tym samym śpiącą waderę. 
Co by to było, gdybyśmy skazani byli na niewyspaną medyczkę. 

 

Nad terenami watahy budził się świt, wpuszczając do niewielkiej jaskini odnogi jasnego światła i podmuchy porannego chłodu. Stojąc pod ścianą, wpatrywał się w brudny kawałek lustra ustawiony na skałce. Jakby niezadowolony z tego, co pokazuje mu zagubiony gdzieś przez kogoś fragment polerowanego metalu, skrzywił się nieznacznie, po czym zaczął owijać błękitny szalik ciaśniej wokół szyi. Przeklął, przednimi łapami mocując się z zawiązaniem, omal nie przewracając się przy tym w walce o utrzymanie równowagi w tak niewygodnej, nienaturalnej dla czworonożnej istoty pozycji. 
Zdawało mu się, że pomimo wszelkich starań wciąż było czuć od niego smród dymu z palonych ciał. A może to tylko papierosy. Czy zawsze tak pachniał? Dlaczego nikt mu nigdy nie powiedział?! 
Nagle poczuł, że traci kontrolę nad oddechem, co szybko zrzucił na zbyt mocny supeł ciążący mu na szyi. Potargał szalikiem niespokojnie, prawie w panice, nadając odzieży groteskowo prawie niechlujny wygląd. Przez chwilę patrzył w lustro, rozważając, czy w ogóle powinien się dzisiaj w coś ubierać, ale po chwili machnął na to łapą i odwrócił się, by pogrzebać chwilę między porozrzucanymi po pomieszczeniu gratami i powściekać się jednocześnie, jak bardzo zdołał zapuścić ostatnio swoje niewielkie mieszkanie. Hej, ale to nieważne, prawda? Pozory, pozory, liczy się tylko to, co na zewnątrz... ładna otoczka ukryje bałagan, który kryje się wewnątrz, tak że nawet nikt nie będzie się niczego domyślał.
Na tę myśl zatrzymał się nagle, omal nie wypuszczając z łap litrowej butelki, którą znalazł właśnie pod jakimś kawałkiem szmaty. Nawet jeśli w udawaniu trzeźwości w pracy miał już niejaką wprawę, to jednak wystarczyło, że chodził za nim dzisiaj zapach dymu i nie potrzebował wcale śmierdzieć na dodatek jak melina. Wziął głęboki oddech, ostatni raz zerknął w lustro, uśmiechając się krzywo do swojego odbicia, po czym przyspieszonym, radosnym prawie krokiem opuścił jaskinię, kierując swojego kroki do miejscowego szpitala. 
Nie spał całą noc i podobnie pewnie nie robiła tego Flora, oboje zajęci ciężką pracą. Jasne było, że ich wieczorne spotkanie przesunęło się na dalszy plan, w ogóle stając pod znakiem zapytania, ale to nie znaczy, że nie będzie go dla niej na miejscu, gdyby akurat pojawiły się jakieś problemy.



– Kali? – Wadera usłyszała nad sobą znajomy głos. 
– Hmm? – odparła odruchowo, niekoniecznie wybudzona jeszcze z przyjemnego snu. Walcząc przez chwilę z sennością, otworzyła niespiesznie oczy, by ujrzeć nad sobą znajomą twarz Flory. Uśmiechnęła się lekko, by natychmiast spoważnieć, kiedy wraz z gwałtownym powrotem do rzeczywistości zaczęły powracać do niej także wspomnienia wczorajszej nocy. Niezgrabnie podniosła się na cztery łapy, wbijając w medyczkę przerażone spojrzenie dużych błękitnych oczu. 
– To... Ja tylko... – Położyła łapę na skroni, mrużąc silnie oczy. To, co równie dobrze wyglądać mogło na nagły atak migreny, było w rzeczywistości wyrazem głębokiego zażenowania. Wadera nie mogła sobie przypomnieć, co skłoniło ją do przyjścia tutaj wczorajszej nocy, a brak jakichkolwiek sensownych argumentów utrudniał wyjaśnienie całej sytuacji zdziwionej towarzyszce.  
Kali opuściła łapę, zerkając w fiołkowe oczy przyjaciółki z nerwowym uśmiechem na pysku. 
Czy uwierzysz, gdy powiem ci, że lunatykowałam? 
– Przyszłam wieczorem – zaczęła z wysiłkiem – zobaczyć, jak się czujesz. Widzisz, jestem ci tak niesamowicie wdzięczna za to, co zrobiłaś wczoraj, a nawet nie pamiętam, czy zdążyłam ci podziękować. To... nie mogłam z tym czekać. – Zaśmiała się nerwowo. – Od kiedy mi pomogłaś, nie wyglądałaś najlepiej, a ja zaczęłam się martwić. Chciałam zapytać, jak się czujesz, ale już spałaś, więc ja... pomyślałam, że poczekam? No i, sama nie wiem, jak to się stało... zasnęłam... szybko... 
Kali spuściła wzrok, w napięciu czekając na odpowiedź wadery. 
– To... miłe – medyczka odezwała się po chwili, zgadując, że to już koniec nieskładnego tłumaczenia jej pacjentki. Uśmiechnęła się delikatnie, odwracając wzrok.  
Niezręczność w pokoju była niemal namacalna. 
– Więęęc – zaczęła młodsza wadera, zerkając na własne łapy – wszystko u ciebie... w porządku? 
Flora zaśmiała się lekko. 
– Nie będę ukrywać, że nie są to łatwe czasy. Ostatnio znacznie przybyło chorych, a nie wszyscy... Nie wszystkich dało się ocalić. – Wadera umilkła na chwilę, pochmurniejąc. Po chwili wzięła głęboki oddech, po czym uniosła głowę, prostując się w prawie dumnym geście. – Ale przecież musimy mieć nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. 
– Rozumiem. – Kali uśmiechnęła się smutno, po czym, nie zastanawiając się szczególnie nad tym, co robi z nią jej ciało, położyła swoją łapę na łapie przyjaciółki. – Mam nadzieję, że znajdujesz czasem chwilę na odpoczynek. Jeśli nie zadbasz o siebie, nie będziesz w stanie pomóc innym. 
– Postaram się – obiecała pogodnie starsza wadera. Kali pokiwała radośnie głową. 
– A jak z jedzeniem? – ciągnęła. – Mam nadzieję, że nie pomijasz posiłków. W natłoku pracy czasem... 
– Kali! – Medyczka zaśmiała się, mrużąc fiołkowe oczy. – Nie przesadzasz przypadkiem? To miłe, że się martwisz, ale umiem o siebie zadbać! 
– Przepraszam. – Posłanka odwróciła wzrok, rumieniąc się pod sierścią. – Chyba rzeczywiście masz rację. 
– Jeśli ciekawi cię jedzenie, jest w porządku – wadera wytłumaczyła spokojnie. –  Chociaż nie byłabym zła, gdyby zamiast mięsa łowcy przynosili więcej ryb. Albo roślin. – Uśmiechnęła się ciepło. 
– Nie wiedziałam – odpowiedziała posłanka. – Gdybym tylko mogła, chętnie poszłabym zapolować. Ale wiesz... – Wadera pokręciła intensywnie głową, mierzwiąc sierść na głowie. – Przepraszam – powiedziała spokojniej, zerkając w oczy przyjaciółki – znowu mówię o sobie. 
Biało-czarna wadera patrzyła na nią w zdziwieniu. 
–  Nie musisz za to przepraszać. 



Kręcił się przy jaskini medycznej od rana, chociaż nie było już ku temu specjalnej potrzeby. Pracę przy wynoszeniu zwłok skończyli jeszcze przed świtem i cały zebrany pospiesznie zespół zdążył rozejść się do domów. Ry zauważył, że był jedynym, który od razu gotowy był na drugą zmianę. 
Dlaczego nie miałby tu przychodzić? Polubił pracę w sektorze i bliskość Flory. Tak jak tylko mógł starał się być także oparciem dla swojej siostry, która akurat miała nieszczęście znaleźć się po drugiej stronie szerokiego wejścia. Zawsze mógł się do czegoś przydać, na przykład przynosząc wodę, nawet jeśli do zmroku było daleko i nie był jeszcze jedynym z przyzwoleniem na podobne wędrówki. Jego ojciec miał od niedawna nową współpracowniczkę, więc i tak nie był już tak pilnie potrzebny w wojskowej siedzibie. Gdy akurat i w tym miejscu nie miał już nic do roboty, wychodził zapalić, by nie pętać się wykwalifikowanemu personelowi pod łapami. I był całkiem szczęśliwy. 
Czekał, aż słońce zacznie zachodzić, malując niebo najbardziej intensywnymi barwami płonącego oranżu, nim zdecydował się na dłuższą rozmowę z medyczką. Odnalazł ją nad namiotem anonimowego chorego i dyskretnie odciągnął na bok. 
– Jak się czujesz? – zapytał, zerkając w jej fiołkowe oczy. 
– W porządku – odparła – jestem trochę zmęczona, ale koniec końców... 
– Co ty na to, żeby na chwilę oderwać się od pracy? Wyjdziesz gdzieś ze mną? 
– To miłe, ale... chyba nie starczy mi siły. Od rana jestem na nogach i marzę tylko o chwili odpoczynku. – Uśmiechnęła się słabo. 
– Może krótki spacer dobrze ci zrobi? – zaproponował. – Moja siostra uważa... 
– W porządku – zgodziła się wadera, być może obawiając się dłuższego wywodu ze strony białego wilka. 
– Cieszę się – uśmiechnął się basior. –  Mogę? – zapytał, mocniej zawiązując bordowy szalik na jej szyi. Był bardzo zaskoczony, ale szczęśliwy, że wadera dalej go nosi. Gdyby ktoś nas razem zobaczył, wyglądalibyśmy jak prawdziwa para. – O tej porze na zewnątrz jest zimno – wyjaśnił, kończąc robotę. Wadera pokiwała w milczeniu głową. 
Po zostawieniu ostatnich instrukcji dla personelu, na który spadała odpowiedzialność jaskinię na czas nieobecności głównego medyka, Flora dała zabrać się basiorowi na zewnątrz. Na ciemniejącym niebie pojawiały się pierwsze jasne gwiazdy. 
– Więc – zaczął entuzjastycznie basior, któremu nocne powietrze i ogólne podekscytowanie zaczęło chyba uderzać do głowy – mój znajomy z wioski urządza małe... spotkanie. Jeśli chcesz, możemy wpaść na chwilę. Uwierz mi, kiedy Alex urządza imprezę, ludzie przez następne pół roku o niej gadają! – Widząc rozbawione zdziwienie na twarzy towarzyszki, umilkł od razu, opuszczając przy okazji łapę, którą zdążył zamachnąć się już na tle kolorowego nieba. 
– Albo plaża – powiedział, poprawiając czapkę. – Słyszałem, że stąd całkiem blisko na plażę. 



Jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy spotkały się w zupełnie innym momencie? 
Kolejny dzień przywitał ją marazmem, który tym razem podszyty był jednak ciążącym niepokojem. Jak to możliwe, że dni mijały tak szybko? Od tamtej szczególnej nocy nie była w stanie zrobić niczego. Każdy krok naprzód wydawał się jej wysiłkiem ponad siły. 
Bała się przyszłości, ale doskonale wiedziała, że nie może zatracić się w przeszłości. Żołądek bolał ją jak diabli, a przecież dopiero co oficjalnie wyzdrowiała. Czuła, że musi coś zrobić, choć za żadne skarby nie wiedziała co. 
– I jak tam, Kali? – zapytała radośnie Flora, stając u wejścia jej kwitnącego namiotu. – Gotowa na wielki dzień? 
Właściwie to nie była gotowa. Los to w gruncie rzeczy zabawne zjawisko. Ile razy modliła się o dzień, w którym wreszcie będzie mogła opuścić szpital? Teraz, kiedy wreszcie przyszedł, jej cele i pragnienia nie były już nawet odrobinę tak jasne. Czuła, że odchodząc, będzie musiała zostawić ogromną część siebie w tych czterech ścianach. 
Patrząc tępym wzrokiem na swoją przyjaciółkę, zastanawiała się, co powinna dalej zrobić. Wianek na głowie czarno-białej zdecydowanie nie pomagał jej w podjęciu decyzji. Dlaczego ciągle go nosiła i aż tak o niego dbała? 
Czy powinna ją gdzieś zaprosić? Teraz, kiedy już udało jej się poznać ze sobą Florę i swojego brata? Nie mogła im tego zrobić. Nie mogła im tego zepsuć, jednak jeśli teraz odejdzie... 
Boże, tak bardzo nie chciała odchodzić. 
– Kali? – głos medyczki przywołał ją do rzeczywistości. Przypomniała sobie, że wciąż nie odpowiedziała na poprzednie pytanie. – Wszystko w porządku? 
– Właściwie – przysiadła na ziemi – nie czuję się dobrze – powiedziała, bezradna jak dziecko. 
– Coś się stało? – Flora usiadła tuż obok, wywołując w waderze dziwną reakcję, w wyniku której w jej oczach zalśniły łzy. Podniosła zamglone spojrzenie na medyczkę, stwierdzając pospiesznie, że i tak nie ma już wiele do stracenia. 
– Chyba odzwyczaiłam się trochę od normalnego życia – powiedziała, niezgrabnych ruchem łapy ocierając łzy, nim mogłyby spłynąć po jej policzkach. –  Nie jestem pewna, jak sobie tam poradzę. 
–  Wiesz – biało-czarna wadera chwyciła ją delikatnie za łapę – to wcale nie takie dziwne. Jeśli tak bardzo się tym przejmujesz, może chciałabyś porozmawiać o tym z psychologiem? 
– Myślisz, że to pomoże? – Posłanka pociągnęła nosem, uśmiechając się słabo. – Może masz rację. Wiem, że proszę o wiele, ale... Czy chciałabyś kiedyś odwiedzić mnie w mojej jaskini? Widzisz, ja – zaśmiała się niezręcznie – trochę się z tobą zżyłam i... podejrzewam, że mogłoby mi to pomóc się na nowo oswoić. 
– Oczywiście, że spróbuję – medyczka uśmiechnęła się – ale dzisiaj nie dam rady. Dzisiaj –wadera zamyśliła się lekko, chwytając zwisająca z szyi końcówkę cienkiego szalika – Ry chciał się ze mną spotkać – dokończyła spokojnie. 
– J-jasne, rozumiem. – Kali starała się za wszelką cenę nie okazywać zdziwienia, jakie nagle nią zawładnęło. – Z-zresztą i tak bym dzisiaj nie dała rady. Chyba pójdę zobaczyć się z Wroną. Czuję, jakby minęły wieki, odkąd ostatni raz rozmawiałyśmy. – Uśmiechnęła się, spuszczając na chwilę wzrok na własne łapy. Po chwili odetchnęła głęboko, by zacząć z nową energią: – Oczywiście, bez pośpiechu! Jutro albo pojutrze... kiedyś... przed zachodem słońca... u mnie w domu? Na pewno poczułabym się lepiej.  
Westchnęła cicho, prawie ze smutkiem. Wydawać by się mogło, że to jest ten moment. Że nie pozostało już nic innego, jak tylko pożegnanie... a jednak jej łapy za wszelką cenę nie chciały ruszyć się z miejsca. 

< Flora? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz