Ciemność
i pustkę otulającą mnie, szybko zburzyła sylwetka Verduma, który pewnym
krokiem wszedł do jaskini. Miałam wrażenie, że pod jego ciężarem ziemia
trzęsie się aż tak bardzo, że mogę poczuć, jak dreszcz przebiega po
mojej sierści, pozostawiając za sobą niepewność. Bałam się jego i jego
zamiarów. Bałam się tego, jaka byłam bezbronna, samotna w swoich
pragnieniach i wciąż jeszcze czysta, co zdawało się bardzo przyciągać go
niebezpiecznie blisko mnie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to ta
noc. Jednocześnie przepełniał mnie wstyd z budzącej się we mnie dzikiej
żądzy i kiełkującego gdzieś w sercu ciepła, które przypływało za każdym
razem, kiedy widziałam mojego opiekuna. Miałam ochotę zabić go i wylać
na jego truchło resztę złości, która pozostanie jeszcze we mnie.
Jednocześnie, czułam, jak mimowolnie się uśmiecham, kiedy mówił do mnie
przeciągłym, spokojnym głosem ociekającym tajemniczością, kiedy zadawał
mi zagadki, kiedy patrzył na mnie tak, jakbym była najcenniejszą istotą w
całej galaktyce, a nie tylko w zasięgu jego wzroku. Byłam w stanie
usprawiedliwić każdy jego występek, przypisać pozytywną etykietę do jego
zbrodni, przejąć kontrolę na siebie i przyjąć na siebie swoje i jego
grzechy. Czułam się beznadziejna, pozbawiona jakichkolwiek przyjemnych
dla oka rzeczy prócz aparycji. Verdum wielokrotnie przypominał mi o tym,
jak wypiękniałam i jak teraz powalam basiory na łopatki i pyski.
Chłonęłam te komplementy niczym gąbka, a nie chcąc stracić, choć krzty
uznania, bardzo dbałam o swój wygląd. Byłam idealną ofiarą. Taką, która
nie zauważy zła, które do niej przyjdzie. Taką, która sama przyszykuje
się z entuzjazmem na czekającą ją karę. Taką, która słysząc, że nie
będzie bolało, paradoksalnie już czuje, jak pod wpływem tych słów
rozrywają się jej uszy.
-Jesteś taka piękna, wiesz? - zapytał po raz
kolejny, a jego słowa przewiercały się ledwo przez mój umysł,
wiedziałam, że powoli odchodzi ode mnie świadomość i zdrowy rozsądek.
Nie byłam już w stanie myśleć, a świat rozmazywał się mi przed oczami.
Wiedziałam tylko, że basior cały czas szepce, co koiło moje spragnione
towarzystwa serce. Raz. Dwa. Trzy kroki w moim kierunku. Czułam już jego
ciepło na swojej sierści i chciałam zatopić się w nicości. Nagle jednak
uderzyła mnie przerażająca ostrość, a ja mimowolnie zerwałam się na
nogi z silnym bólem głowy i zaczęłam przeraźliwie krzyczeć, a potok słów
wypluwanych przeze mnie zmienił się w niekontrolowany wodospad.
-Wypuście mnie stąd! Wypuście mnie z więzienia!
Obudziłam
się, czując, jak przeszywa mnie zimno, a moje ciało stało się drętwe i
jedyną jego aktywnością zdawało się drżenie. Przez nawracające
wspomnienia wciąż czułam namacalną obecność mojego opiekuna, jakby sam
chciał mi przypomnieć, że jest w hierarchii dużo wyżej ode mnie i że
jego ślepia wciąż mnie obserwują. U jego boku zmieniałam się w bezradną,
cichą kulkę doprowadzoną do szaleństwa. Z każdym uderzeniem serca,
wiedziałam, że moje słońce blaknie coraz bardziej, a zegar odlicza czas
do mojej nieuchronnej śmierci. A w mojej głowie echem odbijały się słowa
"Powinnaś zbliżyć się do wszystkich śledczych, stróżów, posłów,
strażników oraz alfy". Co w ogóle znaczyło słowo "powinnaś"? Gdybym nie
posłuchała tego rozkazu, zostałabym marną częścią przeszłości. A czy
powinnam przeżyć? Powoli wstałam i przeciągnęłam się, wychodząc z
jaskini. Zastało mnie niebo bardziej szare niż moja codzienność i pełno
białego puchu, zmieniającego świat w nienaruszoną kolorowankę. Tak jakby
czekał, aż dodam mu barw, aż na nagich gałęziach sękatych drzew pojawi
się życie, a zamarznięte strumyki wydostaną się spod warstwy lodu i będą
mogły dać ukojenie spragnionym. Nagle zarejestrowałam głośny krzyk, a
głos sugerował, iż jego właściciel jakaś dama. Rozejrzałam się, czując, jak powoli
kamienieję, a dreszcz przebiega po moich plecach. Sierść zjeżyła się, a
mięśnie napięły, aż wkrótce zaczęły płonąć. Otoczyło mnie kilka wilków
niosących beżową waderę z wielokolorowym ogonem, rozpaczliwie mrużącą
oczy, jak gdyby światło słońca mogło ją parzyć. Spod krwi spływającej po
jej sierści wyłaniały się popielate wzory, jak gdyby kamień runiczny
spadł na jej nogi, odbijając na nich swój tajemniczy wzór. Uderzyła mnie
przerażająca myśl. A co jeśli to truchło, które niosą wprost w moją
stronę? Byłam jednak zbyt oszołomiona, aby zejść im z drogi i po prostu
patrzyłam tępo przed siebie, czekając na wyrok.
-Znasz ją?-
usłyszałam, a moja trzeźwość umysłu wróciła. Stał przede mną basior o
gęstej hebanowej sierści, średniej wielkości nosie i dużych, czerwonych
ślepiach. Był niezwykle smukły i nie wyglądał, jak ktoś, kto przenosiłby
wilki codziennie na swoich plecach.
-Kim jesteś?- zapytałam w
pierwszym odruchu, ciesząc się, że gula tkwiąca w moim gardle jeszcze
nie wypełniła do w całości. Zagubiona błądziłam wzrokiem pomiędzy
zgromadzonymi, nie wiedząc, czy większą część mnie zajął teraz strach,
czy bardziej przepełniało mnie zdziwienie.
-Mam na imię Vitale.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz