sobota, 6 marca 2021

Od Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.2.1

Ciemność i pustkę otulającą mnie, szybko zburzyła sylwetka Verduma, który pewnym krokiem wszedł do jaskini. Miałam wrażenie, że pod jego ciężarem ziemia trzęsie się aż tak bardzo, że mogę poczuć, jak dreszcz przebiega po mojej sierści, pozostawiając za sobą niepewność. Bałam się jego i jego zamiarów. Bałam się tego, jaka byłam bezbronna, samotna w swoich pragnieniach i wciąż jeszcze czysta, co zdawało się bardzo przyciągać go niebezpiecznie blisko mnie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to ta noc. Jednocześnie przepełniał mnie wstyd z budzącej się we mnie dzikiej żądzy i kiełkującego gdzieś w sercu ciepła, które przypływało za każdym razem, kiedy widziałam mojego opiekuna. Miałam ochotę zabić go i  wylać na jego truchło resztę złości, która pozostanie jeszcze we mnie. Jednocześnie, czułam, jak mimowolnie się uśmiecham, kiedy mówił do mnie przeciągłym, spokojnym głosem ociekającym tajemniczością, kiedy zadawał mi zagadki, kiedy patrzył na mnie tak, jakbym była najcenniejszą istotą w całej galaktyce, a nie tylko w zasięgu jego wzroku. Byłam w stanie usprawiedliwić każdy jego występek, przypisać pozytywną etykietę do jego zbrodni, przejąć kontrolę na siebie i przyjąć na siebie swoje i jego grzechy. Czułam się beznadziejna, pozbawiona jakichkolwiek przyjemnych dla oka rzeczy prócz aparycji. Verdum wielokrotnie przypominał mi o tym, jak wypiękniałam i jak teraz powalam basiory na łopatki i pyski. Chłonęłam te komplementy niczym gąbka, a nie chcąc stracić, choć krzty uznania, bardzo dbałam o swój wygląd. Byłam idealną ofiarą. Taką, która nie zauważy zła, które do niej przyjdzie. Taką, która sama przyszykuje się z entuzjazmem na czekającą ją karę. Taką, która słysząc, że nie będzie bolało, paradoksalnie już czuje, jak pod wpływem tych słów rozrywają się jej uszy.
-Jesteś taka piękna, wiesz? - zapytał po raz kolejny, a jego słowa przewiercały się ledwo przez mój umysł, wiedziałam, że powoli odchodzi ode mnie świadomość i zdrowy rozsądek. Nie byłam już w stanie myśleć, a świat rozmazywał się mi przed oczami. Wiedziałam tylko, że basior cały czas szepce, co koiło moje spragnione towarzystwa serce. Raz. Dwa. Trzy kroki w moim kierunku. Czułam już jego ciepło na swojej sierści i chciałam zatopić się w nicości. Nagle jednak uderzyła mnie przerażająca ostrość, a ja mimowolnie zerwałam się na nogi z silnym bólem głowy i zaczęłam przeraźliwie krzyczeć, a potok słów wypluwanych przeze mnie zmienił się w niekontrolowany wodospad.
-Wypuście mnie stąd! Wypuście mnie z więzienia!

Obudziłam się, czując, jak przeszywa mnie zimno, a moje ciało stało się drętwe i jedyną jego aktywnością zdawało się drżenie. Przez nawracające wspomnienia wciąż czułam namacalną obecność mojego opiekuna, jakby sam chciał mi przypomnieć, że jest w hierarchii dużo wyżej ode mnie i że jego ślepia wciąż mnie obserwują. U jego boku zmieniałam się w bezradną, cichą kulkę doprowadzoną do szaleństwa. Z każdym uderzeniem serca, wiedziałam, że moje słońce blaknie coraz bardziej, a zegar odlicza czas do mojej nieuchronnej śmierci. A w mojej głowie echem odbijały się słowa "Powinnaś zbliżyć się do wszystkich śledczych, stróżów, posłów, strażników oraz alfy". Co w ogóle znaczyło słowo "powinnaś"? Gdybym nie posłuchała tego rozkazu, zostałabym marną częścią przeszłości. A czy powinnam przeżyć? Powoli wstałam i przeciągnęłam się, wychodząc z jaskini. Zastało mnie niebo bardziej szare niż moja codzienność i pełno białego puchu, zmieniającego świat w nienaruszoną kolorowankę. Tak jakby czekał, aż dodam mu barw, aż na nagich gałęziach sękatych drzew pojawi się życie, a zamarznięte strumyki wydostaną się spod warstwy lodu i będą mogły dać ukojenie spragnionym. Nagle zarejestrowałam głośny krzyk, a głos sugerował, iż jego właściciel jakaś dama. Rozejrzałam się, czując, jak powoli kamienieję, a dreszcz przebiega po moich plecach. Sierść zjeżyła się, a mięśnie napięły, aż  wkrótce zaczęły płonąć. Otoczyło mnie kilka wilków niosących beżową waderę z wielokolorowym ogonem, rozpaczliwie mrużącą oczy, jak gdyby światło słońca mogło ją parzyć. Spod krwi spływającej po jej sierści wyłaniały się popielate wzory, jak gdyby kamień runiczny spadł na jej nogi, odbijając na nich swój tajemniczy wzór. Uderzyła mnie przerażająca myśl. A co jeśli to truchło, które niosą wprost w moją stronę? Byłam jednak zbyt oszołomiona, aby zejść im z drogi i po prostu patrzyłam tępo przed siebie, czekając na wyrok.
 -Znasz ją?- usłyszałam, a moja trzeźwość umysłu wróciła. Stał przede mną basior o gęstej hebanowej sierści, średniej wielkości nosie i dużych, czerwonych ślepiach. Był niezwykle smukły i nie wyglądał, jak ktoś, kto przenosiłby wilki codziennie na swoich plecach.
 -Kim jesteś?- zapytałam w pierwszym odruchu, ciesząc się, że gula tkwiąca w moim gardle jeszcze nie wypełniła do w całości. Zagubiona błądziłam wzrokiem pomiędzy zgromadzonymi, nie wiedząc, czy większą część mnie zajął teraz strach, czy bardziej przepełniało mnie zdziwienie.
-Mam na imię Vitale.
<Kali?>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz