piątek, 26 marca 2021

Od Kali CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.2.2

Wbrew własnej woli i pierwotnym, powziętym w chwili bezrefleksyjnej brawury postanowieniom, wadera bardzo szybko pogodziła się z faktem, że krzyki i protesty na niewiele się zdadzą. Po prostu jednym, na wskroś głębokim krzykiem uwolniła z płuc resztki oddechu, by zamknąć oczy i nie walczyć dłużej z przytłaczająco potężnym przeciwnikiem, jakim była rzeczywistość uzbrojona w kilka kompletów kłów, pazurów i laserową broń promieni wschodzącego słońca. Los musi być ślepy, bo inaczej byłby okrutny, antagonizując ją z przeciwnikiem tak potężnym, jak antyczny bóg - pochodnia. 
Nagle spoza ciemności zawołał do niej głos, burząc w jednej chwili całą wypracowaną kurczowym wysiłkiem wszystkich mięśni równowagę. Wadera zachłysnęła się pospiesznym, niespokojnym oddechem, po czym zacisnęła kły, decydując się chwycić nikłego promyka nadziei jak tonący marynarz kawałka porzuconej deski.  
– Po prostu powiedz, że mnie znasz! – krzyknęła, nie zastanawiając się szczególnie nad wydźwiękiem owego komunikatu. Może wtedy mnie zostawią!, pragnęła dodać, ale dziwnym trafem żadne słowa nie wydostały się już z jej spieczonego suchością gardła.  
– Oczywiście, że ją znam. To moja droga przyjaciółka – odpowiedział głos, który już na pierwsze nastawienie ucha wydawał się waderze całkiem obcy i który z pewnością nie należał do żadnej jej drogiej przyjaciółki. – I właśnie miałam się z nią spotkać. Czy jest jakiś problem? 
– Przyjaciółka? – Brązowa wadera skrzywiła się, poruszając się niespokojnie na plecach barczystego wilka, kiedy poznała w tej odpowiedzi głos psychologa, wspólnego dobra naszej drogiej watahy. – To się dobrze składa. Ktoś powinien jej wreszcie przemówić do rozumu. 
– Och, z pewnością – odpowiedział bez zachwiania nieznajomy dla nieszczęsnej posłanki głos, choć Kali dałaby sobie łapę uciąć, że tajemnicza postać nie miała pojęcia, o czym może mówić psycholog. Cóż, pozostało jej tylko cieszyć się w duchu, że przypadkowy przechodzień przejawia pewne zdolności improwizacji oraz nagłą chęć pomocy. Nawet nie obchodziło jej, że równie dobrze może się kryć za nią jakieś chciwe pragnienie, za którego sprawą trafić może z deszczu pod rynnę. Zresztą trudno jej było sobie wyobrazić, w jaki sposób sytuacja mogłaby stać się jeszcze gorsza. 
– To nie pierwszy raz, kiedy wpada w kłopoty z tego samego powodu. Ale jeśli za nią ręczysz – czarny basior zrobił pauzę, a oślepiona wadera wyobraziła sobie, że wykorzystał ją, by rozejrzeć się po okolicy powierzchownym gestem – tym razem może obyć się bez aresztu. 
– Byłabym zobowiązana – odpowiedziała słodko tajemnicza wilczyca. 
Psycholog westchnął i, jakby była to ustalona wcześniej komenda, nim skończył, jego towarzysze zdążyli niedelikatnym gestem odstawić posłankę na ziemię. Wadera przez chwilę walczyła po omacku z więzami, które krępowały jej przednie łapy, a kiedy wreszcie uporała się z zawiązanym niedbale węzłem i zdołała ściągnąć z nadgarstków kawałek ciemnego materiału, przeprasowała go pospiesznie łapą, po czym założyła go na oczy, z niejaką dumą przywracając tym samym do pierwotnej i słusznej roli. Usiadła, prostując się powoli, jakby z obawą, że zbyt gwałtowny ruch mógłby połamać wszystkie jej kości od szyi w dół. Wyczerpanie, zimno, przerażenie, ból - to wszystko sprawiało, że trzęsła się jak młoda topola na wietrze. Wzdychając, podniosła się niespiesznie, po czym dowlekła się pod najbliższe drzewo, by z rezygnacją oprzeć się o korę. Przez chwilę słyszała jedynie cichy szum gałęzi; po chwili zadrżała, nagle i gwałtownie, tak jakby przypomniała sobie, że zostawiła w domu włączone żelazko. 
– Hej, ty! – Wolno obróciła głowę na wszystkie strony, jakby w sytuacji nadwyrężenia pozostałych zmysłów odkryła w sobie nową zdolność korzystania z nietoperzowego radaru. Jasne było, że polanka szybko się przerzedziła i prócz jej własnego poobijanego ‘’ja’’ nie było na niej śladu po grupie prześladowców, ale wciąż odczuwała jeszcze obecność jednej osoby i miała szczerą nadzieję, że zgodnie z mglistym przeczuciem trafiła na ten miły rodzaj towarzystwa. – Jesteś tam jeszcze? 
– Jestem – odpowiedziała wadera. Sam jej głos zdradzał tak wielkie skonfundowanie, że Kali w pewien sposób nawet cieszyła się, że nie może zobaczyć, co dzieje się na jej twarzy. 
– Pomożesz mi dostać się nad rzekę?  
– Nie wolisz prosto do domu? Albo... do medyka? – Kali usłyszała, jak nieznajoma podnosi się z miejsca. – Nie wyglądasz najlepiej – dodała cichszym głosem.
– Najpierw chyba wolałabym to przemyć. – Przetarła oczy łapą, przeklinając siarczyście pod nosem. – Piecze jak cholera. – Podniosła niewidome spojrzenie na waderę, po czym uśmiechnęła się delikatnie. – Jak już to załatwimy, chętnie opowiem ci, jak znalazłyśmy się w całej tej dziwacznej sytuacji. 


– Więc. – Stojąc u brzegu strumienia, wpatrywała się w nurt, nad którym tańczyły przebłyski jasnego światła pochmurnego poranka. Tak przynajmniej się domyślała. Dla niej cały obraz przypominał po prostu... pustkę. Nieskończoną, białą pustkę. Może przy bardziej optymistycznym założeniu dałoby się porównać go do zimowego krajobrazu w dzień wielkiej zamieci albo nagłego wejścia pomiędzy deszczowe chmury. Z jakiegoś powodu Kali było jednak bardzo daleko do pozytywnego podejścia. Chłodna woda, którą przed chwilą przemywała oczy, spływała cienkimi strugami po jej policzkach, w nielogiczny sposób przekonując jej odrobinę straumatyzowany mózg, że to jej własne łzy, co tylko mimowolnie wzbudzało w niej tak niechciane reakcje jak drżenie całego ciała i łamanie się głosu. Odetchnęła głęboko, przenosząc spojrzenie jasnych oczu na swoją towarzyszkę i wybawicielkę. Po tym, co zdążyło się wydarzyć, nie spieszyło jej się, by ponownie założyć opaskę. Po tak długim czasie ból stawał się prawie znośny, a już na pewno się nie nasilał. A jeśli podczas nieszczęsnego spaceru naprawdę doszło do jakiegoś trwałego uszkodzenia jej narządu wzroku, to kilka dodatkowych minut z pewnością nie będzie w stanie dodatkowo pogorszyć całej tej brudnej sprawy.  
– Zaczęło się chyba... od tego zakazu. Albo, właściwie, jeśli być wiernym prawdzie, zaczęło się w dniu moich narodzin. – Uśmiechnęła się ponuro, unosząc wzrok ku niebu. Zimny wiatr smagał ją po twarzy, orzeźwiający jak delikatny letni deszcz. Wadera starała się odnaleźć trochę spokoju i równowagi w tym znajomym doznaniu. – Widzisz, mam tą... ten problem, że moje oczy są troszeczkę nadwrażliwe na światło. Stąd ta opaska – wyjaśniła nie bez skrępowania, chwytając łapą materiał owinięty wokół szyi. – W nocy jest o wiele lepiej, tyle że mamy obecnie w watasze takie prawo, że zwykli mieszkańcy nie mogą się przemieszczać po zmroku. A ja, cóż – spochmurniała, ogarnięta jakąś głęboką myślą – powiedzmy, że nieszczególnie mi taka sytuacja odpowiada.  
Jedyną odpowiedzią, jaka do niej dotarła, był głośny szum strumienia. Ponieważ jednak pozostałe zmysły mówiły jej, że towarzyszka wciąż znajduje się przy jej boku, zdecydowała się przyspieszyć z opowiadaniem, by szybciej zakończyć tak niewygodny dla prawdopodobnie obu wader monolog. 
– Więc – rozpromieniła się, unosząc dumnie głowę. – Nie mogłam odmówić sobie korzystania z tego małego skrawka wolności. Wielokrotnie łamałam ten zakaz i nie zawsze udawało mi się uciec przed konsekwencjami. To jeden z takich dni. 
– Chyba nie rozumiem – odpowiedziała jej nieznajoma.  
Kali westchnęła. 
– Wiesz, że ja chyba też? No bo, natrafiłam na grupę wilków. Kilku wojskowych, co to mają przyzwolenia. Był też Vitale - może gdzieś go eskortowali. Nie wiem, byłam zbyt zajęta, by pytać. Ponieważ stawiałam opór, wywiązała się awantura i stąd te wszystkie zadrapania. – Podniosła łapy, pokazując ciemniejące rany. – Skończyło się na tym, że musieli mnie unieruchomić, a że pod ręką mieliśmy tylko jeden kawałek materiału... – Przejechała łapą po szyi, po czym roześmiała się cicho. – Paskudna sytuacja. 
– Ale przecież kiedy was spotkałam, był już poranek. Z jak daleka szliście? 
– A to już zwykłe czepialstwo – wadera ożywiła się niezdrowo, drżąc gwałtownie. Wyczerpanie zdecydowanie dawało jej się we znaki. – Ja powiem im, że to był już początek dnia, a oni mi, że jeszcze końcówka nocy. Podejrzewam, że tak się postępuje z recydywistami. – Wzruszyła ramionami. – Zresztą, nieważne. 
Nieznajoma wadera milczała przez chwilę. 
– Nie myślałaś kiedyś, żeby porozmawiać o tym z Alfą? 
– Nie wiem, czy to by cokolwiek dało. – Zamyśliła się. – Zresztą, to nie moja działka. Ale wiesz, na co bym miała szczególną ochotę? 
Towarzyszka nie wydawała się szczególnie zainteresowana tą kwestią, dlatego też nie odpowiedziała. Kali zaśmiała się, unosząc na chwilę głowę. Biel i czerń zatańczyły przed jej oczami, dlatego zamrugała kilkukrotnie, przeklinając cicho. Z jej lewego oka popłynęły łzy, choć była to reakcja dużo bardziej mechaniczna niż emocjonalna. 
– Chętnie naskarżyłabym gdzieś na tę obdartą bandę. Zazwyczaj nie lubię wtrącać się w sprawy innych, ale ci wyjątkowo mnie zdenerwowali. Chociaż i tak wątpię, by wujaszek cokolwiek z tym zrobił. W idealnym świecie mogłabym po prostu sama wyrównać z nimi rachunki. – Umilkła, przecierając nerwowo oczy. Ulga, jaką przyniosła zimna woda, dawno odeszła, pozostawiając za sobą denerwujące pieczenie. – Może mój brat będzie miał jakiś pomysł, jak rozwiązać tę brzydką sprawę. Ry jest śledczym, podejrzewam, że zna się na takich sytuacjach. – Wadera opuściła łapę, zerkając na towarzyszkę. – Wybacz, że ciągle mówię o sobie. Po prostu bardzo mnie to wszystko zdenerwowało – uśmiechnęła się przyjaźnie – jestem Kali. A ty? 


< Espoir? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz