Wiosna wyrwała mieszkańców wioski na świeże powietrze. Przyszedł czas wysiewów, wyrywania chwastów, zajmowania się ziemią pod uprawy. Stary Tony w tym roku sam musiał się wszystkim zająć. Jego rodzina, choć zwykle przyjeżdżała na rozpoczęcie sezonu, tym razem nie miała możliwości pomóc dziadkowi w polu. Mężczyzna sam musiał rozrzucić obornik, przygotować ściółkę, posadzić sadzonki, podlać nasiona. Czekały go godziny pracy, bardzo ciężkiej w tym wieku. Trzeba było się schylać, kopać, przenosić ciężkie rzeczy. Mimo wszystko bardzo odprężało to tego sędziwego człowieka. Po śmierci jego żony spędzał jeszcze więcej czasu na polu. Świeży wicher, zapach wilgotnej ziemi odświeżały jego wspomnienia, ale jednocześnie wprowadzały spokój. Ogrodnictwo zdecydowanie było jego pasją, z oburzeniem przyjmował propozycję syna o przeniesieniu się do miasta. Troska o zielone roślinki, obserwacja ich wzrostu wypełniała go błogością. Ze śmiechem mówił zawsze: „Jestem świadkiem, jak rosną, dojrzewają i umierają fasole, czym ja się różnię od takiej fasoli? Ja tutaj rosłem i tutaj umrę”.
Tony chwycił za taczkę pełną świeżej, żyznej gleby i zaczął ją pchać w kierunku grządek. Musiał zrobić sobie chwilę przerwy, by odzyskać oddech.
- Jeszcze łopata, zapomniałeś o łopacie – mruknął pod nosem szary basior, czający się w krzakach osłaniających północną część chaty.
Starzec podparł się chwilę o taczkę, po czym powoli, kręg po kręgu starał się wyprostować. Odzyskawszy mobilność, zauważył że rzeczywiście – do pracy brakuje mu jeszcze kilku narzędzi. Skierował się do składzika, przechodząc obok zwierzęcia w odległości zaledwie kilku kroków. Wziął łopatę i jeszcze kilka mniejszych i większych przedmiotów, po czym wrócił i zabrał się do pracy. Od tej chwili Theodore miał godzinę na wejście do domku i znalezienie odpowiednich książek. Choć uprawy były wielką pasją starszego człowieka, zimą, gdy zmarznięta ziemia nie przyjmowała nasion, spędzając samotnie zimne wieczory, nudziło mu się niemiłosiernie. Na pomoc przychodziła mu jego druga pasja – historia. Jego salon był wielką biblioteką, w której znaleźć można było powieści, dokumenty, biografie z kilku wieków wstecz. Część z nich była przekazywana w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie i opowiadała baśnie o tajemniczych stworzeniach mieszkających w pobliskim lesie. I tego właśnie szukał teraz Teo. Odłożył na miejsce materiały, które zabrał ostatnim razem. Oddawał je z trzech powodów. Po pierwsze namówił Hyarina na przepisanie ich, większość była wcześniej nieznana, a przydatna do uzupełnienia historii watahy. Za drobne przysługi kronikarz wykonywał tak zwaną „kopię zapasową”, która zawsze trafiała potem do jaskini nakrapianego wilka. Po drugie, nie chciał, by stary Tony zauważył, że coś znika z jego półek. Gdyby się zorientował, zacząłby zamykać drzwi na klucz, a wtedy tyle fascynującej wiedzy stanie się niedostępne. Po trzecie, polubił staruszka i szanował go za takie poświęcenie zarówno dla pola, jak i dla historii. Theo był świadkiem, jak mężczyzna bardzo ostrożnie czyścił każdą książkę osobno, tak, by żadnej nie uszkodzić, okazując niesamowity respekt do minionych dziejów. Wilk widział w tym człowieku swojego historycznego mentora. Podobnie jak on, zaczął układać swoją biblioteczkę w jaskini, pilnując porządku i uśmiechając się w duchu, gdy pod jego łapą przebywały litery opisujące minione dzieje.
Wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu na rozglądanie się, od razu skierował swoje kroki na nienaruszoną do tej pory półkę. Wziął dwa tytuły i zawrócił do lasu. Trzymając się nisko na łapach, przemknął niezauważony. Rozluźnił się dopiero na Stepach, niedaleko swojego domu. Mieszkał raczej w miejscu odludnym, ale czuł przy tym tajemniczy klimat, widział w tym coś pięknego i wzniosłego. Cieszył się też całkowitym spokojem ze strony swojej rodziny, która trzymała się raczej północnych terenów WSC. Odłożył książki we wnękę przedsionka, a poczuwszy burczenie w brzuchu, skierował się na stepy, by coś upolować. Okolice te nie obfitowały w zwierzynę, do dyspozycji bywały tylko burunduki, których grupka akurat miała nieszczęście trafić na basiora. Po napełnieniu brzucha wrócił on do czytania swoich nowych zdobyczy. Dane mu było przejrzeć zaledwie stronę, gdy do jaskini wszedł Gerdal Daheski. Przywitawszy się krótko, zapytał o nowe książki. Theo bardzo polubił basiora za jego wierność w relacjach i panujący wokół niego spokój. Niezmiernie cenił możliwość porozmawiania z nim o wszystkim. Czarny basior usiadł, słuchając opisu wyprawy do wioski, po czym przeszedł do rzeczy.
- Koralina dostała zaproszenie na jakąś imprezę na plaży - oznajmił obojętnym tonem – imprezę „z samcami” jak to określiła Saroe.
- Nie brzmi to dobrze – Theo uśmiechnął się krzywo.
- Dlatego przyszedłem cię prosić, żebyś mnie nie zostawiał. - odparł Gerdal. Nakrapianego wilka ukłuła dezaprobata do takiego braku asertywności wobec Koraliny, ale cóż więcej mógł zrobić.
- Przyjaciela nie zostawia się w biedzie.
Gość wstał, jakby mu ktoś dopiął skrzydeł, uścisnął wilka przyjacielsko, zdradził godzinę i miejsce spotkania, a następnie niemal wybiegł w podskokach. Pozostawiony sam Theo, z rezygnacją zamknął księgi i zaczął się szykować. Postanowił podążyć metodą, która zafascynowała go w zeszłym tygodniu. Około 15 pokoleń wstecz, każdy wilk przed jakimkolwiek spotkaniem towarzyskim odbywał rytualną kąpiel w stawie z dodatkiem wyciągu z kwiatów. Szczególnie zapach chabrów był wyrazem szacunku przybyłego dla innych uczestników. Miał czas, więc skierował się do najbliższego stawu.
- - -
Plaża nie była jego ulubionym miejscem, tak samo imprezy kręcące się wokół dużej ilości gorzałki. Tłum wilków kręcił się dookoła, tańcząc, pijąc i śmiejąc się. Saroe przechodziła sama siebie, flirtując z każdym, kto był w zasięgu jej wzroku, tym jednak razem zostawiła poważnego basiora w spokoju. Ten aż zaczął się zastanawiać, czy przy ostatnim spotkaniu był na tyle niemiły, że ją odstraszył, czy po prostu zajmował późniejsze miejsce w jej kolejce. Na miejscu pojawiło się kilka mniej lub bardziej znanych wader, ale jedna szczególnie przykuła jego uwagę. Drobna, szczupła, czarno-biała wilczyca z olbrzymimi skrzydłami. Nie mógł się pozbyć uczucia, że gdzie już ją widział, za nic w świecie jednak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było. Z początku bawiła się tak jak reszta, nieco więcej rozmawiając z czekoladowo-brązową organizatorką. Wadera z miedzianymi kolczykami pokazała jej Theodora i od tego momentu, zostawiła ją samą. Ta z kolei, wpatrywała się w basiora pomiędzy kolejnymi krótkimi rozmowami, jakby nieco nieudolnie starając się sprawiać wrażenie, że na niego nie patrzy. Być może też go skądś kojarzyła.
<Domino?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz