czwartek, 4 marca 2021

Od Theodora CD Domino

 Tragedia! Mówię wyraźnie, że tragedia. Było mi tak dobrze, tyle czasu spędziłem przy mamie. Tam było ciepło, miło, w środku czułem przyjemny płomień dobra i piękna. Taki miał być mój dom. Niezapomniany, pełen serdeczności i miłości. W swoim kącie miałem wszystko, co było potrzebne. Dostawałem jeść, mogłem pogadać z siostrą. No wszystko było w porządku. I wtedy do mojego złotego pałacu, do gorejącego ogniska domowego, do szczytu marzeń każdego szczeniaka wtargnęło monstrum. Obrzydliwa, wielka postać, na której widok twarz wykrzywiała się niepohamowanie. To był piękny dzień, taki jak inne, leniwy, spędzony na zabawie. Właśnie leżeliśmy z Nym na posłaniu wpatrując się bezmyślnie w ścianę, dając naszym małym ciałkom odpocząć, a umysłom przyswoić nowe doświadczenia. I wtedy tuż obok, z jakiegoś kąta wychyliła się ośmionoga poczwara. Oboje zerwaliśmy się na równe łapy. Na ścianę wkroczył wielki, włochaty pająk.
- Zrób coś! - krzyknęła przerażona Nym.
- Ale co? To ty tu czarujesz. - wadera szybko się zreflektowała, po czym popatrzyła niepewnie na swoje łapy. Błyskawicznie podjęła decyzję, jednak niepewna, co może się wydarzyć, zasłoniła jedną łapą oczy, gdy drugą wystrzeliła wiązkę ognia w stronę ściany. Popatrzyłem z podziwem na efekty. Żywioł uderzył potężną kulą, czarny potwór zniknął w płomieniach, a po wszystkim pozostała tylko ciemna, nieregularna plama.
- No – mruknąłem – i kryzys zażegnany.
Położyliśmy się oboje na legowisku i chwilę jeszcze uspokajaliśmy oddech.


Świat to niesamowicie dziwne miejsce. Poszerza się z każdym dniem i zawsze za tym, co widzimy, jest to, czego nie widzimy. Byłem w jakimś kącie razem ze swoją siostrą, przytulany co chwila przez mamę. A potem wyszedłem stamtąd i okazało się, że tamta jaskinia miała jeszcze inne pokoje. Pojawiły się też inne wilki, a wśród nich mój potężny tata. Jednocześnie taki groźny i taki przyjazny, jego widok zawsze sprawiał, że czułem się bezpiecznie. Zacząłem węszyć po kątach i znalazłem kolejną waderę, która zawsze się dziwnie uśmiechała na nasz widok. Już miałem ją polubić, ale nie pozwalała mi wchodzić za zielone zasłony, a strasznie mnie ciekawiło, co może tam być. Świat się dalej powiększał i okazało się, że poza jaskinią jest też las. Pełny zimnego puchu, szczypiącego mrozu i różnych zakamarków. Chciałem i tam się wybrać, ale tatuś wyraźnie powiedział, że przyjdzie na to czas. A ja nie mogłem mu mieć tego za złe, w jego głosie było coś, co sprawiało, że łapy mi się uginały. Czekałem cierpliwie, ciągle narzekając, że mi się nudzi. Rozmawiałem wtedy z siostrą. Ojeju. Ona to jest. Lubię ją bardzo, choć czasami po prostu nie rozumiem. Zdolności ją bardzo męczą, ale nie lubi o tym rozmawiać. Nie ze mną. Chcę dla niej dobrze, ale nie potrafię. Nawet bardzo się starając, nie będę dla niej odpowiednim wsparciem. W moich małych łapkach pozostaje tylko czasem odciągnąć ją od zmartwień dobrą zabawą. I wtedy faktycznie razem jesteśmy w innym świecie. Oczyma wyobraźni widzieliśmy niestworzone rzeczy, marzyliśmy, ale przede wszystkim chcieliśmy poznać wszystko, co znajdzie się na naszej drodze.
Na ten dzień czekałem niesamowicie długo, ale nareszcie rodzice zabrali nas na polanę. To takie miejsce wśród drzew, gdzie widać wyraźnie niebo i można swobodnie biegać, nie potykając się o korzenie. Śnieg był sypki, chodziłem po nim i odkryłem, że zostawiam na nim ślady. Potem okazało się, że gdy odpowiednio z nim popracuję, może się też lepić i składać w różne kształty. Dołączył do nas jeszcze Satomi i zabawa pochłonęła nas na całego. Chyba rodzice mówili coś, że idą na polowanie i mamy się nie ruszać, ale średnio to do mnie dotarło. Wtedy zdarzyła się magia. Śnieg wokół nas zaczął zachowywać się inaczej i choć nie byłem z nim jeszcze dobrym kolegą, to znałem go na tyle, by wiedzieć, że to do niego niepodobne. Potem z drzew ukazała się wadera. Była smukła i delikatna, jej futro miało mnóstwo czarnych łat, ale największe wrażenie robiły skrzydła. Pierwszy raz widziałem, żeby wilk je posiadał. Ciekawe, jak to jest latać – przemknęło mi przez myśl. Szybko ją porzuciłem, bo moim oczom ukazał się śnieżny fort. Buzia sama mi się otworzyła ze zdziwienia. Nieopisane szczęście, ekscytacja wypełniły każdą cząstkę mojego ciała i niemal bez zastanowienia ruszyłem zdobywać zamek. Najwyraźniej byłem w tym dobry, bo moi towarzysze szybko odstąpili. Jeszcze chwilę rozkoszowałem się zwycięstwem, a później zszedłem na ziemię. Okazało się, że wrócił tata i chciał zabrać nas do domu, ale pojawienie się śnieżnej budowli odciągnęło go od tego zamiaru.
- Skąd to macie? - zapytał, trochę nieufnie. Popatrzyłem na siostrę, licząc, że wyczytam z jej twarzy to, co słyszy w jego głowie.
- Wilczyca nam to zbudowała. - powiedział Satomi. Potrząsnąłem głową, zdając sobie sprawę, że jej obecność całkowicie wypadła mi z głowy.
- Stąd?
- No raczej tak – wtrąciła Nym.
- To gdzie ona teraz jest?
- Poszła – tym razem odpowiedziałem ja. Nie byłem tego pewny, co siostra natychmiast wyczuła, ale nie podobał mi się głos taty. Nic złego nie robiliśmy, prawda?
Tata mruknął coś, niezadowolony, po czym zarządził powrót. Wszyscy zgodnie ruszyliśmy za nim i wtedy kątem oka zauważyłem kawałek ogona, wystającego z fortu. Już zbierałem oddech, żeby radośnie pożegnać nieznajomą, ale zaraz przypomniałem sobie, że ciemny wilk nie jest w najlepszym humorze. To jednak nic nie zmieniło, bo wyręczył mnie Satomi.
Wszyscy czuliśmy, jak tata robił się coraz bardziej zniecierpliwiony. Nie było rady, wilczyca musiała wyjść z białego fortu.
- Jak się nazywasz? - padło szorstkie pytanie, od którego ciarki przechodziły mi po grzbiecie.
- Domino
- Ty to zbudowałaś?
- Tak – wadera patrzyła niepewnie, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać. Tata znowu coś mruknął i bez pożegnania znów skierował się w stronę lasu. Moje spojrzenie skrzyżowało się z wilczycą, poruszyłem ustami, bezgłośnie mówiąc „Do zobaczenia”.
W jej oczach zauważyłem błyszczącą iskierkę zrozumienia.


Siedzieliśmy wieczorem we dwójkę pod opieką medyczki. Rodzice powiedzieli nam, że muszą załatwić parę ważnych spraw, ale gdy wyszli usłyszałem od Nymerii, że po prostu chcą od nas odpocząć.
- Naprawdę? - zastanowiłem się
- No przecież wiem, co usłyszałam. - zaczęła, a na jej pysku pojawiał się promień jakiegoś dobrego pomysłu – chcą odpocząć szczególnie od ciebie.
- Mnie?
- No jasne, wciąż zadajesz pytania – ciągnęła dalej.
- No ale ja nie wiem tylu rzeczy!
- No widzisz. A ja wiem. - uśmiechnęła się złośliwie. Już byłem pewien, że ze mnie żartuje, ale nie odgryzłem się. Wiedziałem, że faktycznie siostra, mimo że jest równa ze mną wiekiem, jest cichsza, wie więcej i ogólnie wydaje się starsza.
- Ściemniasz Nym – powiedziałem bez przekonania i rzuciłem się na nią do zabawy. Przeturlaliśmy się parę razy, próbując zdobyć prowadzenie. Mimo równych szans przegrałem, ale to wszystko wina tych jej ognistych łap. Zziajani zawinęliśmy się w kłębek i jak prawowite dzieci od razu zasnęliśmy.


Obok mnie zaczęło być bardzo zimno. Macki nieprzyjemnej temperatury wyrwały mnie z dobrego snu, dając w zamian tylko ciemną grotę. I pustą, jak się okazało. Nym znowu gdzieś  się wymknęła. Czekanie na nią, szczególnie w takim chłodzie nie wydawało się mi przyjemne, więc zacząłem gdybać, co by tu zrobić. Rodziców wciąż nie było i nie zapowiadało się, żeby wkrótce wrócili. Poczłapałem więc do wejścia jaskini, myśląc, że może dowiem się więcej. Wszędzie panowała głęboka cisza. Nawet nie widziałem medyczki, która miała się nami zajmować. Nie było żadnego wilka, żadnego zwierzęcia. Zawahałem się. W sumie… rodzice nic nie mówili, żeby nie wychodzić z jaskini.
Czując pod opuszkami mokry śnieg, poczułem się pewniej. Mogłem pójść, gdzie chcę, a przede mną ten las był taki duży! Puściłem się biegiem, rozpraszając zaspy śniegu. Podrywane białe płatki tworzyły niską chmurkę, zaczynały wirować wokół mnie, mieniąc się w blasku zachodzącego słońca. Wysunąłem na chwilę język, po czym od razu go schowałem, czując na nim coś mokrego. Zaraz jednak okazało się, że ciecz jest niegroźna, spróbowałem więc jeszcze raz. Te białe kształty potrafiły się zmieniać. Opadła mi szczęka, tym samym wpuszczając kolejne płatki. To pewnie też jakaś supermoc. Ciekawe czy ja też jakąś mam.
Ruszyłem dalej, sprawdzając, czy wciąż zostawiam za sobą ślady. Drzewa były takie ogromne, całe pokryte puchem. Niesamowicie było spoglądać w górę i widzieć jak dosięgają one nieba. Truchtałem już z głową wzniesioną w ich czubki, gdy w końcu ich zabrakło. Dopiero wtedy odwróciłem wzrok, by zrozumieć, co się stało. Przede mną stała pusta przestrzeń, dopiero gdzieś dalej otoczona lasem. Łał. To miejsce było takie tajemnicze, takie nowe, choć możliwe, że trochę przypominało miejsce naszej wczorajszej zabawy.
Z boku zaskrzypiał śnieg.
Odruchowo zniżyłem się na łapach, mimo że i tak ledwie wystawałem z ziemi. Po lewej stronie widziałem, jak przez środek polany przechodziła smukła skrzydlata wadera. Ta sama, co wczoraj. Ciekawy, gdzie się wybierała, zacząłem iść za nią, niespecjalnie przejmując się wydawanym hałasem. Wilczyca była bardzo zamyślona, bo o mojej obecności zorientowała się dopiero przy krańcu lasu. Akurat wtedy słońce zniknęło za horyzontem.
- O cześć mały, gdzie twoi rodzice? - zapytała Domino. Lekko zbity z tropu, bo przyznajcie dziwne to powitanie, zastrzygłem uszami.
- Yyy mają dzisiaj… dzień dla siebie. - odpowiedziałem na poczekaniu. Wadera wyraźnie się zmartwiła, łącząc fakt, jak w błyskawicznym tempie robi się ciemno.
- A kto się tobą zajmuje?
Co to w ogóle za pytanie? Czy to naprawdę takie dziwne, że ktoś chodzi po lesie zimą?
Wilczyca pokręciła głową i zastanawiała się, co robić. W końcu objęła mnie jednym skrzydłem i zapytała bardzo powoli, czy wiem, jak wrócić do domu. Popatrzyłem dookoła na ciemniejące drzewa. Wszystko zaczynało się zmieniać, przybierać inne kształty, cienie coraz bardziej się wydłużały. Zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia.
Domino zaczęła czuć się wyraźnie nieswojo i już nie próbowała tego ukrywać. Wahała się jeszcze przez moment, po czym rzekła:
- Musimy znaleźć jaskinię medyczną – zaczęła iść w stronę, z której przyszedłem, nawet na mnie nie patrząc. Trochę urażony takim potraktowaniem zacząłem dreptać za nią z naburmuszoną miną, dopiero kilka potknięć o niewidoczne już konary drzew odwróciły moją uwagę. Wadera patrzyła co chwilę, czy za nią nadążam i błądziła jeszcze przez godzinę albo dwie. Cały już przemarzłem i miałem już wielką ochotę znaleźć się w jaskini. Zmęczone łapy ledwie stawiały kolejne kroki, łzy zaczynały mi ciec po policzkach. Jeszcze zaburczało mi w brzuchu, a oczy niemiłosiernie ciążyły na powiekach. Pragnąłem całym swoim małym sercem, żeby już się wszystko skończyło. Traciłem połączenie z rzeczywistością. Już nie ja szedłem, ale moje nogi wykonywały mechaniczne ruchy. Umysł już skrywał się pod falą sennej ciemności. Z otępienia wyrwały mnie dopiero głosy.
- Theo! Theo! - to mama
- Theo! - i tata. Potrząsnąłem głową, by odzyskać chociaż część świadomości. Już stać mnie było tylko na to, by przyjść do nich, przytulić się i upuścić dwie, drobne łzy ulgi.
- Co z nim robiłaś? - zabrzmiał ostry głos ciemnego basiora.
- Ja nic, próbowałam go odprowadzić, ale...ale nie znałam drogi
- Trzymaj się od tych dzieci z daleka.
I odeszliśmy, a wadery rzeczywiście nie widziałem przez następne kilka tygodni, a przez ten czas rosłem, uczyłem się i tamto doświadczenie zostało dawno za mną. Robiłem się coraz silniejszy, zastanawiałem się, co chciałbym robić w przyszłości i odkrywałem swoją moc. 


<Domino?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz