niedziela, 21 marca 2021

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 18

 Zaczyna się robić coraz ciekawiej... 

Leżałem pod ścianą niewielkiej jaskini, chłonąc chłód skalnej ściany. Przymknąłem oczy. Ptaki o tej porze milczały jak zaklęte, strażnicy także nie byli skorzy do rozmowy, wymieniali tylko od czasu do czasu pojedyncze szepty. Nie było słychać nawet najlżejszego powiewu wiatru czy trzaskania zmrożonych gałęzi drzew. Żadnego szurania zwierzęcych łapek. Czujnie wsłuchiwałem się tylko w ciszę, z każdą minutą nieprzyjemnie wwiercającą się w uszy wilka przyzwyczajonego do zgiełku wokół jego osoby. Sam się sobie dziwiłem, że za tym tęskniłem. Czasami jedynie w głębi lasu mignęła mi para nieprzyjaznych oczu, jakby jeszcze bali się, że rozwalę tę grotę w drobny mak i ucieknę, gdzie pieprz rośnie. Odwróciłem pysk do tyłu.
Pewnie powinienem teraz umierać ze strachu. Śmierć siedziała tuż przy wejściu, ostrząc precyzyjnymi, krótkimi ruchami srebrną kosę, niekiedy patrząc mi w oczy i parskając śmiechem. A jednak pomyślałem tylko, że... Zaczyna się robić coraz ciekawiej... Czułem dziwne podekscytowanie, jak wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu w ciele orła rzuciłem się z klifu. Pierwsze kilka sekund było naznaczone czystym przerażeniem i szokiem. Wydarłem się wniebogłosy. A potem rozpostarłem skrzydła. Od razu uderzył w nie potężny podmuch powietrza, wynosząc mnie gwałtownie wysoko w górę. Chwilę zajęło mi ustabilizowanie korkociągowego lotu, ale wreszcie spojrzałem przed siebie. Krzyk paniki przerodził się w radosny okrzyk zwycięzcy. 
Właściwie jakimś cudem jeszcze nigdy nie znalazłem się w prawdziwym więzieniu. Głód, pragnienie, klaustrofobia, to wszystko, do czego zresztą nawykłem w szczenięcych latach, było niczym w porównaniu do wszechobecnej, przytłaczającej nudy. Z drugiej strony ta tortura wyostrzała zmysły, aczkolwiek równocześnie skłaniała do przemyśleń. A ja nie miałem czasu na myślenie, musiałem działać. Inaczej mógłbym dojść do tych czarnych zakamarków duszy, które kazałyby mi się z miejsca zastrzelić. Cóż, aktualnie nie mam nic lepszego do roboty. 
Zapewne Kwazarowi gra przestała się podobać w momencie, kiedy dostrzegł we mnie realną konkurencję. A może to Dergud zorientował się, że w moje łapy wpadło więcej władzy, niż powinno - czyli generalnie zero? Albo po tym pożarze faktycznie wziął mnie za opętanego zemstą szaleńca, niebezpiecznego dla otoczenia. Właściwie mógł mnie tu wsadzić nawet dla zabawy. Próbowałem zawiązać rozmowę w drodze, ale nie dowiedziałem się niczego szczególnie nowego, co mogłoby pomóc mi się wykaraskać. O niczym nie wiedziałem. Nie lubiłem niewiedzy. Wolno podniosłem się na cztery łapy i przeciągnąłem swobodnie, ignorując czujne spojrzenie Eriny i drugiego basiora, którego imienia nie zapamiętałem. Jak gdyby nigdy nic poprawiłem czaszkę i usiadłem parę kroków przed nimi. 
— Skoro już mamy spędzić ze sobą trochę czasu, wypadałoby się bliżej poznać. - cisza. Bezwolne chuchra czekające na rozkaz. Dobrze ich wyszkolono. Ponownie byłem bliższy przyznania racji poglądowi, że na świecie jest niewielki procent istot, które pchają go do przodu, i rzeszy podistot, które cóż... tworzą szarą masę. Tyle że ja również miałem się nią stać, a nieskromnie powiem, że zaszedłem znacznie dalej. - Nie pamiętam twojego imienia... - pauza. Wciąż milczeli jak kamień. Ona patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem i czymś w rodzaju pogardy, a on twardo wpatrywał w horyzont. Nagle zrobiłem oczy jak dwa spodki, otworzyłem pysk z wystraszoną miną i cofnąłem się ze dwa kroki. - Patrzcie! - oczywiście połknęli haczyk. Ich mózgi były sprytniejsze. Nie byli w stanie ominąć tych instynktownych barier. Tymczasem w mgnieniu oka telekinetycznie ściągnąłem złoto-zieloną bransoletę z przedniej łapy basiora. Uniosłem przedmiot wysoko w powietrze, przyglądając mu się w promieniach bladego, zimowego słońca. Złote okucia błyszczały oślepiająco na krawędziach, niezbyt gładkie. Górny i dolny pasek były owinięte ciasno jasnozieloną wstążką. Na samym środku bransolety wyryte były tajemnicze, powtarzające się ornamenty. Przypominały stopiony zbiór prostych, geometrycznych figur. Taka mała rzecz, tyle wspomnień. Taka mała, a cieszy.  
— Hej! Oddawaj to! - wilk błyskawicznie odwrócił się w moją stronę z położonymi uszami, szczerząc kły tuż przed moim nosem. Cóż za podła bezczelność. Coś kazało mi się serdecznie roześmiać, coraz głośniej. To było jak zabranie dziecku lizaka. Przy okazji tylko straciłem równowagę i bransoleta zniżyła lot, przez co dostała się w łapy Eriny. Na szczęście tego nie zauważył, próbując dosięgnąć mnie łapą. Uskoczyłem w bok, pazury tylko musnęły sierść. Dalej wiercił mnie wzrokiem. Nie wytrzymał jednak długo pod naporem czerwonych światełek. 
— Wybacz... - zacząłem, wymownie patrząc na basiora. 
— Akita. - mruknął, przewracając szybko oczami i zakładając bransoletę z powrotem. 
— Nie sądziłem, że to dla ciebie takie ważne. - odparłem wyćwiczonym, bardziej pokornym, ale i zaciekawionym tonem. 
— To od mojej Ermji. - podkreślił z obrzydliwie romantycznym namaszczeniem. - A wieczorem jest zmiana warty, więc się nie przyzwyczajaj. - zakończył twardo, ale postanowiłem się nie poddawać.
— I wrócisz do niej?
— Oczywiście. 
— Mógłbyś przecież zrobić coś więcej. - zasugerowałem luźno. - Wypracować awans. Dla niej. 
— Po co, harować dniami i nocami? Jak jej już nie będę widział? - zamilkł na moment, pochylając łeb w zamyśleniu. Widać amory do tego stopnia uderzyły mu do głowy, że nie załapał tak prostej aluzji. I pomyśleć, że ja też tak wyglądałem.... Brrr. Ledwo powstrzymałem się od zaserwowania mu prawego sierpowego. Jeżeli miałbym okazję wyeliminować najbardziej irytujący typ osobowości, tacy niepoprawni rycerze na białym koniu dawno wisieliby całymi, krwawymi rzędami, kołysząc się z boku na bok pod lekkimi podmuchami wiatru w takt żałoby, zupełnie jak jesienne liście na wietrze. - Zawsze byłoby za późno, za mało. Ona jest moją siłą. 
— A poza tym nikomu tu nie uśmiecha się umierać. - wtrąciła nagle Erina, z jakiegoś dziwnego powodu zachmurzona jak gradowe niebo. Czułem, że nie jest na mnie zła, ale wciąż to ja jestem powodem złości. Ciekawe. Skąd ja to znam, no skąd...
— Ja przynajmniej śmierć będę miał huczną. - wzruszyłem ramionami, odsłaniając nieco kły w nieprzyjemnym uśmiechu.
— Mam nadzieję, że tego dożyję. - dodał Akita, kładąc mi ciężką, brudną łapę na ramieniu. Roześmialiśmy się serdecznie całą trójką; napięcie w końcu zeszło poniżej niebezpiecznego poziomu. Rozmowa zapewne miałaby ciąg dalszy, gdyby nie przybycie innego strażnika, który zajął basiora. Wobec tego mrugnąłem na odchodne do zaskoczonej Eriny, po czym wróciłem na swoje miejsce pod ścianą. 
Więc na razie śmierć mi nie grozi. Może stać i śmiać się do rozpuku, ale to jedyne na co ją stać. A może jednak...? Czułem, że Dergud nie potrzebował publicznego przedstawienia, żeby zyskać satysfakcję. Nie. Chociażby stróże muszą wiedzieć o grubszych akcjach, aby wszystko poszło gładko.  Chociaż... może to już czas, żeby się wycofać? Ta myśl zawitała w moim umyśle po raz pierwszy, zadzwoniła niczym chiński gong. Jasne, mogłem po raz kolejny wyruszyć w niesławie w świat. Znaleźć lepsze miejsce i mniej inteligentnych towarzyszy do knucia. Świetny plan. Prychnąłem ironicznie. Może... Atsume, ty pieprzony tchórzu! Nie tylko odepchnąłem od siebie ten absurdalny pomysł tak szybko, jak zdążyłem o nim pomyśleć, ja go zniszczyłem, spaliłem na stosie dziecinady, by już nigdy nie mógł powrócić. Nie popełnia się dwa razy tego samego błędu, to gorsze niż sam błąd. Przynajmniej tym razem wykaż się odwagą, której nie masz. Podobnie jak możliwości odwrotu - ten fakt w sumie dodawał mi otuchy.
Poza tym nie mógłbym odejść tak bez pożegnania. Nie, nie z powodu jakiegokolwiek chorego przywiązania czy sympatii, której nie mogłem żywić. Szczytem moich możliwości była ta pokręcona, egoistyczna żądza, której płomienie z każdym dniem syczały coraz bliżej łap. Trochę jednak Lidce zawdzięczałem i zostawienie jej z dnia na dzień, w dodatku bez żadnej rekompensaty i pewności, że nic jej nie grozi, byłoby wysoce nie po dżentelmeńsku. Nie byłem jeszcze taką pustą skorupą, moi drodzy, miałem swoje zasady (które nagminnie łamałem, ale w końcu po to są, nie?). 
Przyniesiono świeże mięso z jelenia z polowania, rzucono mi kilka ochłapów. Z trudem, ale powstrzymałem się od tknięcia jedzenia i z godnością leżałem w tym samym miejscu ze zmrużonymi oczami pod słońce. Rozleniwiła mnie ta wataha, nie ma co. Nie musząc każdego dnia oszczędzać skąpych zapasów energii tak, by nie paść przed wieczorem, zaniedbałem fizyczną kondycję, i to był błąd. Ze złości odmówiłem nawet picia. Wtedy równocześnie z satysfakcją odkryłem w sobie jeszcze iskierkę dawnego Atsume: wilka północy, wilka ze stali, który jako szczeniak potrafił przejść kilka kilometrów w śniegu z prawie kilogramem ciężaru na barkach jednego dnia; co z tego, że inni robili to szybciej? Ci tutaj padliby na pierwszym kilometrze, byłem tego pewien. Teraz wystarczy tylko rozniecić ten płomień. 
Ziewnąłem przeciągle. Nuda i jeszcze raz nuda, a tymczasem zdaje się, że rozkminy filozoficzne weszły za mocno. Chyba zaczynałem rozumieć, dlaczego stary pustelnik Mark nie potrzebował pić, żeby wejść na linę 10 metrów nad kanionem, w którym płynęła zamarznięta Tiguansi. I nawet nigdy nie spadł! Zabił go zawał... Po zmianie warty pochmurna noc nie miała mi już nic ciekawego do zaoferowania. Nie byłem w stanie zrobić niczego więcej, pozostało cierpliwie czekać. 
Poza tym w końcu miałem okazję porządnie się wyspać. Ułożyłem łeb na łapach i w okamgnieniu odpłynąłem do sennych krain.
~~~
Kilka razy budziłem się w nocy, po części z powodu dręczących mnie koszmarów z latającymi wilkami i ojcem w roli głównej. Kiedy po jednym z takich epizodów obudziłem się zlany potem od razu uderzyło mnie czyjeś głośne chrapanie od frontu. Obaj strażnicy posnęli! To była moja szansa. Naoliwione adrenaliną trybiki w głowie znów zaczęły pracować z dawną prędkością.... Na paluszkach, drżąc z podniecenia, podkradłem się do pary leżącej po obu stronach wejścia. Zniżyłem pysk ku Marmałdowi, wstrzymując oddech. Drugiego basiora nie do końca znałem, a brązowy wilk był dość szanowaną, spokojną postacią. Nagle włosy na karku stanęły mi dęba.
W leśnej gęstwinie dokładnie na wprost błyszczały wielkie, szmaragdowe oczy. Wokoło błyskało jeszcze kilka takich złowrogich, pustych spojrzeń, wlepionych w moją postać jak głodne tygrysy w drżącą łanię. Zesztywniałem gwałtownie i zacisnąłem zęby, nie będąc w stanie oderwać wzroku od ślepii. Gdzie ja już je widziałem? Gdzieś na pewno... Chciałem się wycofać. Na tym się skończyło. Łapą nieopatrznie dotknąłem łopatki wilka. Cały świat zawirował. Głowa wśród czarnych płatków liści pokręciła się z politowaniem. Zawiodłeś. A może tylko mi się zdawało? Ostatnim, co zobaczyłem, były piórka za uchem basiora pochylające się pod moim oddechem.

... potem stado galopujących koni...

CDN
A tymczasem...
<Agrest? Jedziesz, jagódko ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz