niedziela, 7 marca 2021

Od Domino CD Theodora

Po nieprzyjemnym incydencie z Theo wadera nie mogła zasnąć spokojnie. Wiedziała, że interesowanie się dziećmi innych rodziców mogło wyglądać jak nachodzenie, jednak ona nie miała żadnych złych zamiarów. Chciała tylko pomóc zagubionemu aniołkowi. “Trzymaj się od tych dzieci z daleka”, te słowa huczały jej w głowie jak rozszalałe fale, które zamęczały ją przez długie godziny. Czuła się podle, nie dlatego, że sama widziała w tym coś złego, ale że inni widzieli. Może rzeczywiście z nią było coś nie tak, a ona tego nie dostrzegała? Czy normalne wilki tak robią? Matko, a co jeśli nie? Może powinna się z tym udać do psychologa? Nie chciała być w oczach innych wilków dręczycielem i dziwakiem, który się patrzy na cudze dzieci. Tak, postanowiła, że rano odwiedzi psychologa.
Dżdżyste popołudnie nie zachęcało do wyjścia na zewnątrz, jednak Domino poczuła, że nie zazna spokoju, dopóki nie dowie się, czy wszystko z nią w porządku. Potruchtała cicho i niezauważenie, wybierając mało uczęszczane dróżki prosto do jaskini psychologa. Nigdy wcześniej nie widziała tego wilka na oczy, nawet nie znała jego imienia. Miała jednak nadzieję, że z powodu okoliczności przyjmie ją  na spontaniczną wizytę.

- Um, halo? Dzień dobry, jest pan w domu? Szukam psychologa.

- Wejdź..- Niski głos odezwał się w ciemnościach.- Z czym przychodzisz?

- Mam...mam pewien problem.- Domino weszła niepewnie do środka.

- Usiądź, proszę.- Czarny wilk który wychylił się z cienia, wskazał jej słomianą poduszkę w rogu jaskini.- Zaraz do ciebie przyjdę.

Wadera potulnie posłuchała polecenia i czekała zestresowana na psychologa. Ten zapalił małe ognisko koło nich, by trochę rozproszyć chłód dżdżystej pogody, po czym przysiadł na swojej poduszce, 1,5 metra od wilczycy. 

- Proszę, opowiadaj.- Wyjął drobny notes, obgryziony ołówek i zaczął notować.

- Chodzi o...chodzi o incydent z wczoraj. A raczej o szereg incydentów, ale wczoraj było, można powiedzieć, apogeum. Otóż ja bardzo lubię dzieci, ale niestety żadnego nigdy nie miałam. One są takie cudowne, te ich małe ciałka i niewinne zabawy, wie pan. Aniołki.- Zaśmiała się nerwowo.- Ale część rodziców ma problem z moim podejściem. B-boją się. Chyba jestem...niepokojąca w ich oczach. Ostatnio trochę czasu spędzałam z takim małym, Theo miał na imię, ten M...Mundus, nie, Magnus. W-wczoraj dostałam zakaz zbliżania się. To...- Głos się jej załamał.- ...to boli, wie pan?

Psycholog podał jej płócienną chusteczkę, a wadera wytarła nos.

- Ja naprawdę chciałam jak najlepiej dla tych dzieci. Rozumiem, że o ile nie jestem opiekunką szczeniąt to moje zachowanie jest niestosowne. Ale my przecież nawet nie mamy opiekunki szczeniąt, to jakiś obłęd! Te biedne maluchy, pozostawione same sobie, gdy rodzice wychodzą na długie godziny z jaskini i pozostawiają je bez żadnej opieki. Tak nie można. I kiedy staram się pomóc, zostaję prześladowcą.- Zaszlochała, zaciskając gardło.

Czuła ulgę, że mogła się komuś wygadać, to dużo dawało, pomimo tego, że bała się reakcji basiora. 

- Przepraszam, nawet nie zapytałam o imię.- Zmieszała się Domino.

- Vitale. Jest coś jeszcze co chciałabyś powiedzieć?

Wilczyca zamyśliła się i pociągnęła nosem. Jest jeszcze jedna taka rzecz.

- Czasami się czuję bardzo samotna.- Zatrzymała się, zbierając myśli i odwagę do dalszych słów.- Nie wiem, czy znam tu kogoś na poważnie. Nie wiem, czy w ogóle ktoś mnie zna. Z nikim się bliżej nie poznałam, czasami tylko mówiłam “dzień dobry, miłego dnia”, gdy nie zabrakło mi akurat odwagi. I-inne wilki mnie trochę przerażają. Dzieci takie nie są. Są tak bezrefleksyjne, że nie myślą o tobie źle. Nie oceniają, nie wyśmiewają, czasami po prostu nie rozumieją. Są czyste w swoich zachowaniu, nie są fałszywe.- Położyła uszy po sobie.- Jestem tu już długo, a czuję jakbym nikogo tu nie miała. Mam wrażenie, że jestem duchem, że nikogo tu nie obchodzę. - Policzki zrobiły się mokre, głos znowu ugrzązł w gardle.- Dlaczego ja ci to mówię…

- Bo przyszłaś do psychologa.

- Racja.- Zaśmiała się, jednak w jej głosie dźwięczał smutek.- Nie wiem trochę też co robić. Jak zacząć tą bliższą relację, ten kontakt. A co, jeśli kogoś obrzydzi...to- Spojrzała siebie oceniająco.- Nie, nie powinnam tego mówić. Przepraszam, że ci to powiedziałam. Po co ci to wiedzieć, głupia ja.

Wadera nagle wstała z poduszki i zaczęła iść w stronę wyjścia.

- Ja lepiej pójdę już.- Wstyd i poczucie winy odbierało jej trzeźwe myślenie.- Niepotrzebnie tu przyszłam.

- Chwila, czekaj!- Czarny wilk zatrzymał ją w pół kroku.- Mam diagnozę.

Na te słowa uszy wadery postawiły się na sztorc.

- Twoje zachowania mogą wynikać nie tylko z braku kontaktu z rówieśnikami, ale też z głęboko skrywanymi potrzebami. Myślałaś kiedyś o założeniu rodziny?

- Rodziny?- Zmieszała się,- Um, nie jestem pewna. Do rodziny trzeba mieć drugą połówkę przecież.

- Miałem na myśli macierzyństwo. To normalna potrzeba rodząca się u wielu wader. 

- Ale wciąż, do tanga trzeba dwojga.- Domino zrobiła parę kroków w kierunku wyjścia, cała skrępowana.- Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.

Wybiegła z jaskini psychologa, zanim ten zdążył ją zatrzymać. Pofrunęła wysoko ponad korony drzew, by zniknąć z oczu basiorowi. Resztę frustracji wypłakała w samotności.

Minęło parę dni zanim Domino odważyła się wyjść ze swojej jaskini. Niczym zjawa przemknęła niezauważona pod Wodospad Róż i położyła się pomiędzy pióropuszami paproci, tuż nad taflą jeziorka pod spadającą wodą. Patrzyła na swoje odbicie długo, próbując przetrawić te wszystkie negatywne emocje, jakie się w niej kumulowały. Nie były to jednak emocje burzliwe, ale takie, które ściągały twoje serce na muliste dno beznadziei i nie pozwalały się ruszyć nawet o milimetr. Odbierały energię do oddychania i separowały od obecności innych. Poza tym, z kim by miała tu teraz być. Była tylko imieniem, niewyraźnym obrazem w pamięci pozostałych wilków, zlepkiem liter, plamką bieli pomiędzy drzewami. Mogłaby nie istnieć...i tego dziś chciała najbardziej. Niespodziewanie, ktoś postanowił dzisiaj odwiedzić Wodospad Róż.

- Co to za smutas? Trochę energii laska, bo już mi się niedobrze robi na twój widok.- Jakiś melodyjny głos zadźwięczał jej w uchu. Nagle obraz brązowej wadery z dwoma kolczykami w uchu zafalował na tafli wody, tuż obok jej.- Zły dzień, co?

Wilczyca nie odpowiedziała, tylko nadal leżała w milczeniu.

- Jezuuuu, jaki ponurak! No już, otrzyj łzy, życie jest piękne.- Brązowa szturchnęła ją łapą i położyła się obok niej z uśmieszkiem.- Jestem Soroe, a ty?

- Domino.- Mruknęła cichutko, powstrzymując się od płaczu. Dlaczego akurat teraz muszą lecieć?

- No już, opowiadaj, co się dzieje. Ktoś cię rzucił prawda? Basiory to padalce.

- Nie.- Zaśmiała się, dusząc płacz.

- Ooo, no weź! Nieważne co się stało, coś wymyślimy, parę flaszek i zaraz zobaczysz świat w innych barwach.

Brązowa podbiegła do bukowej dziupli i wyjęła z niej brązową butelkę.

- Ukryłam parę na zapas.- Odkorkowała trunek i napiła się.- Ach, starsze jest jeszcze lepsze!

Podała jej, by wadera się napiła, więc Domino złapała za butelkę. Niepewnie wzięła łyk z butelki i dostała ataku kaszlu.

- Mocne jakieś.- odkaszlnęła.- Co to?

- Bimber, najłatwiej się go pędzi. Mam swoich chłopaków od dostaw.- Zaśmiała się i wzięła drugi łyk od Domino.

Nakrapiana wadera, trochę otumaniona procentami, powoli wyznawała swojej towarzyszce swój problem. Opowiedziała jej o incydencie i o wizycie u psychologa. Gdy dopowiedziała diagnozę basiora, Soroe zarechotała.

- Znam takie jedno porzekadło, nic nie uszczęśliwia tak dobrze jak alkohol i miłość. Alkohol już masz, pora na gołąbeczki. Od razu było widać, że brakuje ci samca.

- Brakuje?

- No ba! A miałaś już kogoś?

- Matko, nigdy!

- No to widzisz, tym gorzej. Nawet nie wiesz co tracisz. Ciotunia Soroe ci radzi, weź ty sobie już przygruchaj jakiegoś kawalera! Nim się obejrzysz, młodość ci przed oczami przeminie i już nikt na ciebie nie spojrzy. 

- A tobie zależy na kimś?- Domino zaciekawiła się.

- Mi? Nie, ja jestem waderą wyzwoloną. Ale tym się różnimy, że ja nie usycham przez to z samotności, a ty tak. 

- Racja. Ale jak ja mam “przygruchać tego kawalera”?

- To proste, zaraz ci ciotunia Soroe przedstawi piękny świat technik uwodzenia, odkrywany przez lata prób i błędów. Z tym się albo rodzisz.- Uśmiechnęła się ponętnie.- albo musisz się od kogoś uczyć. No dawaj, pokaż mi ten maślany wzrok.

I tak upłynął waderom cały dzień, aż z odurzenia padły nieprzytomne między siebie i odsypiały pracowity wieczór. Gdy nastał blady świat, Domino obudziła się z przeraźliwym bólem głowy pierwszy raz w swoim życiu. Doczołgała się pod wodospadu, by opłukać wysuszone gardło i przemyć zaspany pysk. Czuła, jakby się nie myła od tygodnia. Miała jednak w głowie ukuty skrzętnie obmyślony plan działania. Czuła nadzieję. Przepełniała ją niemała ekscytacja z myślą o swoich własnych szczeniakach, mogłaby skakać z tego podniecenia. Z początku wydawało się to niemożliwe, jednak gdy jej nowa znajoma przedstawiła jej to i owo, poczuła wiatr w żaglach. Podobno Soroe wiele razy uwodziła basiorów, jednak nieskutecznie doprowadzała do jakichkolwiek szczeniąt. Przekonała ją na podobny plan, tylko z pominięciem słowa “nieskutecznie”. Wtedy mogłaby wreszcie posiadać rodzinę. Posiadać kogoś, o kogo mogłaby dbać, tulić, otaczać opieką, układać zabawy w deszczowe dni, patrzeć jak się uczy i rośnie. I przede wszystkim nie słyszeć przy tym wszystkim krzyków i oskarżeń o prześladowstwo. Czuła, że mogłaby nawet odnaleźć sens w życiu. W końcu mogłaby budzić się z poczuciem, że jest komuś potrzebna. Pomimo trudnych środków, cel napełniał jej żołądek stadem motyli. Była zdecydowana, tak, zrobi to.

Przez długie miesiące przychodziła do swojej nauczycielki pobierać odpowiedni lekcje, lub po prostu powygłupiać się trochę przy dobrym trunku. Aż pewnego dnia brązowa przekonała ją do sprawdzenia się w prawdziwym życiu. Wieczorem miała się wybrać z Soroe na spotkanie towarzyskie na plaży. Podobno ma być “dziko”.

(Theo? )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz