Na pierwszy rzut oka, sytuacja robiła się coraz bardziej absurdalna. Doświadczenie kazało mi jednak podejrzewać, że w słowach, uśmiechach i gestach otaczających mnie wilków nie było ni krztyny kuriozum. Nie, przestawało być to już nawet zwyczajnie zabawne.
- Dobra partia. Gdybym wiesz, to ja o tym decydował, już dawno bylibyście po ślubie i z piątką radosnych dzieci. Ale teraz oczywiście wy wszystko chcecie sami, tak, tak, wiem.
- Mhm - Wciąż zastanawiałem się, czy powinienem brnąć dalej, przytakiwać, dopowiadać, a może i uraczyć go jakąś niestworzoną historią podobnego pokroju, czy też lepszym wyjściem byłoby bezpieczne pomijanie większości jego słów milczeniem, by dziełem przypadku nie utoczyć o kroplę za dużo z krwiobiegu tej konwersacji, patrzącej wszak na mnie nieznajomymi oczyma i prowadzącej nie wiedziałem dokąd.
Przekonałem się o tym zbyt szybko, gdy nie dosyć jeszcze przygotowany na tak dramatyczny zwrot akcji, otrzymałem nakaz zajęcia miejsca oraz miskę z płynem. Opuściłem głowę, powąchałem. Mój pysk zaatakował ostry zapach. Drugą miskę dziadek podstawił przed sobą.
"Ach tak" - w przelocie dogoniłem własne myśli. - "W istocie, wszyscy tu od początku wydawali się pijani. A jednak jak na pijanych zbyt trzeźwi".
Popatrzyłem jeszcze raz na dar od dobrego losu i przyjaciół z WWN.
Nie sądzili chyba, że mój nos nie rozróżni czystych procentów od tych wzbogaconych nieznanym dodatkiem. Takie zabawy mogłyby mieć swój urok przy okazji drugiego wieczora mniej oficjalnych rozmów politycznych z sojusznikami, w żadnym jednak wypadku... w takim wypadku.
"Czego ty się jeszcze boisz, Agrest? Jeślibyś rzeczywiście potrafił znaleźć jeszcze jakiś powód do wątpliwości, nie siedziałbyś tu".
- Dziadku... wiesz, że ja unikam alkoholu. - Spokojnym gestem odsunąłem od siebie naczynie, wycierając kroplę, która prysnęła przy tym na moją łapę, o sierść na własnych żebrach.
- No co ty, wypierasz się starego, dobrego obyczaju? Jak cię panna trzeźwego zobaczy, jeszcze pomyśli, żeś wege, albo inna homowydra.
- Nawet nie wiem co to znaczy - prychnąłem, jeszcze raz rzucając sztywne spojrzenie napitkowi. - No dobrze - zaśmiałem się, przysuwając miskę z powrotem i nie powstrzymując się nawet, by nie westchnąć przy tym w duchu.
"Agrest, Agrest, ta łatwowierność kiedyś cię zgubi" - jeszcze jedna myśl przebiegła korytarzami mojej głowę. Chyba nawet trzymała koszyczek i rozrzucała przed sobą jakieś kwiatowe płatki. A zaraz za nią, w blasku swej chwały, dreptała druga: że może to jednak nie trucizna w śmiercionośnym stężeniu.
A jeśli? Ach, ten smak ryzyka, którego nienawidziłem. Oto brat jego, Płomień, a jego imię, Strategia i Postulat. Dwa więc płomienie, jak jeden ozór piekielnego pożaru, rządzić musiały moim życiem. Z dwoma musiałem się liczyć, jak ze słodyczą i goryczą na własnym języku.
"Agrest, Agrest, ta łatwowierność kiedyś cię zgubi" - jeszcze jedna myśl przebiegła korytarzami mojej głowę. Chyba nawet trzymała koszyczek i rozrzucała przed sobą jakieś kwiatowe płatki. A zaraz za nią, w blasku swej chwały, dreptała druga: że może to jednak nie trucizna w śmiercionośnym stężeniu.
A jeśli? Ach, ten smak ryzyka, którego nienawidziłem. Oto brat jego, Płomień, a jego imię, Strategia i Postulat. Dwa więc płomienie, jak jeden ozór piekielnego pożaru, rządzić musiały moim życiem. Z dwoma musiałem się liczyć, jak ze słodyczą i goryczą na własnym języku.
Ponownie zbliżyłem usta do naczynia, by skosztować napoju, tak pilnie, że nieomal zanurzyłem w nim nos, a ledwie język mój zetknął się z powierzchnią płynu, wykrzywiłem się w przeraźliwym grymasie. Gdy pod napiętymi policzkami poczułem ciepło własnej śliny, dodatkowo zaniosłem się kaszlem.
- O... bo... dzś... dś sz... wody...
Skuliłem się do tego stopnia, że przy każdym następnym odruchu wykrztuśnym czułem zgrzyt własnych, skręconych kręgów.
Basior zerwał się na równe nogi, strwożony nie mniej niż liść padający z jesiennego drzewa wraz z potężnym deszczem prosto w fale potoku. Zanim zdążyłem wyprężyć się charcząc boleściwie, obiecać, że wypiję, nie będę mięczakiem i chwycić naczynie z płynem, wypadł z jaskini i tylem go widział.
Obejrzałem się za siebie, jeszcze dla pozoru i z przyzwyczajenia pokasłując słabo. Gdy teren okazał się czysty jak niemowlęce marzenie i pusty jak pamięć karpia, cała zawartość miski wąską stróżką wsiąkła w piach.
Potem, rzecz jasna, ugiąłem się pod drugą falą karkołomnego kaszlu. Gdy kroki wilka, a następnie on sam, dotarły do mnie z tyłu, chrypka w moim głosie okazała się zupełnie niewymuszonym wynikiem nagłego wysiłku.
- Dzzziękuję - wybełkotałem, szybko łykając wodę z przytarganego mi pod nos, metalowego wiadra.
- Dzzziękuję - wybełkotałem, szybko łykając wodę z przytarganego mi pod nos, metalowego wiadra.
- No, jak się czujesz? Lepiej? - Poklepał mnie po grzbiecie, który co nieco nadwyrężony, zdawał się terkotać pod każdym uderzeniem. - Wyprostuj się, ona idzie. Musisz zrobić wrażenie. Nie będziemy cię jak darmozjada wiecznie prowadzić za łapkę.
Dysząc niemrawo pokiwałem głową i śledziłem najpierw dwie postacie zbliżające się ku nam, a potem dwie, choć w innym składzie, opuszczające grotę z cichymi chichotami i zapowiedzią, że "zostawiają nas na chwilę samych, żebyśmy ustalili, jak widzimy swoją przyszłość".
Ten, który został, popatrzył na mnie mdławo, a z tego jednego spojrzenia dało się wyczytać smutną historię jego poprzedniej godziny. Był kompletnie, na wskroś odurzony. I to, co również dało się dostrzec na pierwszy rzut oka, nie zwykłym alkoholem.
Ale najbardziej zaskoczyło mnie co innego, doskonale zresztą wiecie, co.
Ale najbardziej zaskoczyło mnie co innego, doskonale zresztą wiecie, co.
Nie pozwalając sobie na choćby drgnięcie powieki, uniosłem tylko lekko kąciki pyska.
- Tak...? Więc no... - Niewydarzona biała dama chwiejnie podeszła jeszcze o kilka kroków, z wątpliwą gracją siadając naprzeciwko mnie. Milczałem jeszcze przez chwilę, odnajdując cudaczną przyjemność w upajaniu się jego żałosnym stanem.
Towarzysz obywatel strażnik śledczy, mój bogaty duchem i niezłomny niczym skała braciszek. Archanioł watahy w swojej szklanej zbroi. Właśnie pokłócił się ze swoim błędnikiem i jak kłębek wełny stoczył na ziemię, pod moje chude nogi.
- Nie pozwalaj sobie - mruknąłem, cofając się o krok.
- To ty jesteś... ten... - Leżąc na grzbiecie, wyciągnął przed siebie przednie łapy i zaczął przyglądać się im, jakby niczego innego nie było w tamtych czterech ścianach.
- Ech, bracie. W ogóle to posuń się. - Uśmiechnąłem się cierpko, po czym podparłem podbródek łapą i rozciągnąłem mięśnie łap, kładąc się na chłodnym piasku, obok basiora. - Poważny śledczy z doświadczeniem. Kto by pomyślał.
- Tak mówisz? - Wilk dalej rozmaślał swój błędny wzrok na mnie, czyniąc wrażenie bycia obserwowanym z każdą sekundą coraz bardziej nieznośnym.
- Wiesz co bym zrobił, gdybym chciał cię zabić?
- A chciałbyś? - wymamrotał.
- Otrułbym cię. Zupełnie nie zwracasz uwagi na to, co wkładasz do pyska. Ale tym chyba właśnie różnią się wasze skrzywienia od... naszych, o, dzieci słonecznej krainy.
- Co? Ty... otrułeś mnie?
Popatrzyłem na niego z politowaniem.
- Spokojnie. Gdybym cię otruł, obiecuję, ty pierwszy byś się o tym dowiedział.
- Spokojnie. Gdybym cię otruł, obiecuję, ty pierwszy byś się o tym dowiedział.
Szkło powiedział jeszcze kilka, a może kilkanaście zlewających się w całość słów. Nie miałem sumienia, by mu przerywać, po prostu leżałem obok i słuchałem, kilka razy nawet pokiwawszy głową ze zrozumieniem.
Nie minęła minuta, a basior zwinął się w niedbały kłębek i poszedł spać. Ja natomiast podniosłem się z ziemi i strzepnąłem z sierści trochę pyłu.
- Śpij tu sobie, śpij. - Zwróciłem wzrok ku wyjściu z jaskini. - Dobry towarzysz Agrest jak zwykle wszystkim się zajmie. Wrócę, jak dowiem się, kto zrobił nam taki prześmieszny żart.
Ruszyłem tą samą drogą, którą przyszedłem.
< Mitriall? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz