Zimny wiatr targał futrem małego szczeniaka przewalając go na śnieg, kiedy ciepły język zaglądał w każde miejsce jego ciałka. Wszystko było cudownie. Ciepło innych ciał otaczało malucha, który szukał schronienia przed zniewalającym chłodem. Jego małe uszka rejestrowały rozmowy nie wiedząc co znaczą i jak ważne są. Ile głosów było wokół niego. Teraz najważniejsze było ciepłe mleko prosto od mamy. Szczenię z łatwością przepchało się przez resztę rodzeństwa do źródła zbawiennej cieczy i zaczęło jeść. Nie reagowało na powarkiwania i głośne szczekanie, dopóki zimne kły nie zacisnęły się na jego szyi i nie odciągnęły od jedzenia rzucając w zimny śnieg, w którym szczenię zanurzyło się całe. Niedługo trwało w lodowym więzieniu kiedy znowu czyjeś zęby, tym razem dużo bardziej przyjazne wydobyły go z zagłębienia, przenosząc w ciepłe miejsce i myjąc ponownie. I wydawało się że to koniec dopóki ciszy nie rozdarł warkot i strzał, a ciepła krew nie ochlapała ścian schronienia...
Valo otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana. To był nie był pierwszy jej sen o takiej sytuacji jednak nie miała czasu nad tym rozmyślać. Uniosła swoje ogromne cielsko na łapach i otrzepała się z resztek śniegu zalegających na jej futrze bo nocnej zawiei. Zimno nie przeszkadzało jej ani trochę, kiedy wyruszyła w dalszą podróż. Jej łapy zapadały się w śniegu pod jej ciężarem, jednak ta z łatwością przechodziła kolejne kilometry wsłuchując się w panującą dokoła ciszę. Zbity, prawie z lód, śnieg ustępował jej potężnej masie, pozostawiając za nią wyraźny ślad jej obecności, w postaci rynny. Jednak Valo niebyt się tym przejęła. Jej pysk był uniesiony wysoko. Węszyła. W pysku nie miała żadnej zdobyczy od paru dni i postanowiła nareszcie napełnić swój żołądek, który powoli domagał się pożywienia. Dlatego uważnie lustrowała otoczenie. Zimowy krajobraz nie dawał jej zbyt wielkiego pola do manewru, a pnie drzew, które nie miały zbyt wyraźnego zamiaru przerzedzać się, nie ułatwiłyby jej manewrowania. Jednak nie chciała się poddawać. Dalego wypatrzywszy zająca nabrała rozpędu wypadając w jego kierunku z zabójczą siłą i dobijając zwierzynę jednym ciosem. Nachylona nad pożywieniem dostrzegła ruch niedaleko pomiędzy drzewami i dotarł do niej urywany oddech. Ktoś na nią patrzył i nie podobało jej się to. Zjeżyła sierść na szyi nabierając masywniejszych kształtów i szczeknęła głośno i ostrzegawczo jednocześnie. Nie myliła się. Jakiś wilk krył się za drzewami i teraz słyszała jak panikuje.
-Wyjdź.- jej głos był stanowczy. Była gotowa zabić, jednak na razie się z tym wstrzymała.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz