wtorek, 23 marca 2021

Od Espoir CD Agresta - "Wyblakłe słońce" cz.3.3

 —Wieśku, kochanie! — basior roześmiał się, ukazując rząd białych zębów — Powiedz szczerze, nieźle schlałeś się na wczorajszej imprezie. Nie pamiętać nawet własnej babci? — przybliżył się niebezpiecznie blisko Agresta, szturchając go w bok, na co mój towarzysz instynktownie zareagował zaciśnięciem zębów i spięciem mięśni. Szybko jednak zorientował się, że nie taką taktykę chce obrać, a gdy jego pysk rozświetlił charakterystyczny, niewinny uśmiech, powtórzył wcześniej zadane pytanie, już nie przez zaciśnięte zęby, a pogodnym, spokojnym tonem.
— Co z babcią? — rozejrzał się czujnie i obdarował mnie karcącym spojrzeniem. Zdziwiona, obejrzałam się za siebie, niczego nie zauważając. Zanim jednak zdążyłam zadać nieme pytanie, zrozumiałam, co chciał osiągnąć. Agrest do własnych celów potrafił przybrać maski, które pomagały mu odnaleźć się w sytuacji i znaleźć rozwiązanie, przynoszące mu korzyści. Ja za to lekceważyłam jego starania i wciąż byłam żywym obrazem niezadowolenia, co szczególnie podkreślał grymas na moim pysku. Wyprostowałam się, dumnie wypinając pierś i mając nadzieję, że odnajdę się jeszcze w rozmowie, której część przepłynęła przez mój mózg jako niewiele znaczący bełkot, ciąg słów w nieistniejącym języku. Za późno. Po wiszącej nad nami ciszy zorientowałam się, że ktoś może oczekiwać odpowiedzi właśnie ode mnie. Wcześniej wydawało mi się tak abstrakcyjnym, aby zaangażować się w sytuację, a najwygodniejszą opcją było postawienie Agresta w roli dowodzącego.
 — Kolejna — kpiąco skomentował nieznajomy basior — Ach, ta młodzież! Mało wam wolności i zabawy, co? Może powinniście, kiedyś doznać prawdziwego życia tak jak ja w waszym wieku? Wiecie, jakie miałem problemy?
 —Jakie? — zapytał zaciekawiony alfa bądź dobrze takiego udający. Wciąż fascynację wzbudzało we mnie, jak dobrze można odnaleźć się w nieswojej roli.
 —Wiecie, mój ojciec to tak chrapał, że się w nocy spać nie dało! — przybysz wydawał się zafascynowany własną opowieścią, co wzbudziło moje rozbawienie, ale za wszelką cenę próbowałam nie dać tego po sobie poznać.
 —A rano?
 —Daj spokój! Taką sobie kobietę sprawił, co nic ino się z sąsiadką tłucze kijami po jaskini, a jak już śpi to pierdzi na pół wsi! Ani chwili spokoju! A wiecie, my wstawać musieliśmy, więc ja taki udręczony powstaniec musiałem iść pod górę kilka mil, a później przeskakiwałem przepaść, aby dotrzeć na treningi. A tam nie było łatwo! Nikt nam zająców pod nos nie podstawiał, my polowaliśmy na wielkie bawoły i mamuty, a kolega to i słonia morskiego przywlókł. Teraz to już nie ma takich cudeniek, wszystko wytępione przez te parszywe masy powietrza, to „pozwiewało” na drugą półkulę. Gdyby słuchali nas wtedy i zrobili nam więcej braci, to może nasz ciężar, jakoś by je powstrzymał, a tak to kicha — miałam wrażenie, że pysk opowiadającego nie zamykał się ani na chwilę — A te masy powietrza! Tak, z nimi to też ciekawa historia. Mam nadzieję, że chociaż na religię nie jesteście zamknięci! Tak więc Lucian kiedyś dostał do opieki hindusów, którzy chcieli wprowadzić na świecie zamieszanie. Pozwolił im na takie „drobne” wybryki, które skończyły się dla nas tak tragicznie. Matka musiała dwa dni gałęzie spod domu sprzątać! — zamilkł, oczekując zapewne dawki uznania i równie dużej porcji współczucia. Nagromadzone we mnie emocje, niczym lawa wypływająca z krateru, postanowiły doprowadzić do wpadki, która skazywała moje próby uzgodnienia czegokolwiek z tym wilkiem w przyszłości na porażkę. Zaśmiałam się, a raczej wydałam z siebie przerażający rechot. Zanim przekonałam się, że spojrzenie może zabijać, zdążyłam zrozumieć, że mam przy sobie doświadczonego krętacza i niezwykle sprytną kreaturę.
 — Ach, Janka? Czasem ma takie dziwne, niedostosowane do sytuacji reakcje, zdarza się jej nie panować nad sobą. Kiedy głęboko porusza się jakąś historią albo poezją odlatuje we własny świat i dziwnie się śmieje. Jeżeli coś sprawia, że zaczyna się tak dziać, to najprawdopodobniej mocno nią poruszyło, pewnie jest z pana dumna. Ostatnio jej psycholog pozwolił na oswajanie jej ze społeczeństwem, ale jak widać... wszystko powoli, nie można zbyt wiele od dziewczyny oczekiwać — Agrest skłonił się z szacunkiem do rozmówcy. On, dzierżący władzę w swoich łapach, stawał się teraz pokorną owcą dla szarego obywatela. Być może właśnie przez to, że umiał zniżać się do poziomu parteru, był wstanie wypracować swoją pozycję, wznoszącą go aż do chmur. Chciałabym to kiedyś pojąć. Jego wypowiedź wprowadziła mnie w stan, w którym z jednej strony pragnęłam, aby skończył jako bezwładne ciało z wyciągniętymi flakami, a z drugiej wiedziałam, że uratował mi tyłek i powinnam wydusić z siebie słowa wdzięczności, kiedy już będziemy sami.
  —Ahaha! Taki z niej wybryk natury... No cóż, hehe... — nasz przewodnik próbował odnieść się do słów, które przed chwilą dotarły do jego głowy, choć widać było, że sprawiało mu to dużą trudność. Zrezygnował jednak, podejmując próbę powrotu do swej przydługiej autobiografii — A wiecie, co bardzo mocno świeci latem?
 —Słońce? — wybrzmiała pierwsza odpowiedź.
 — Ah, gdyby to było tylko słońce! — nieznajomy zmrużył oczy, obdarowując nas tajemniczym spojrzeniem i pokręcił głową.
 —Księżyc? — zapytałam, czując się niekomfortowo pod tak specyficznym spojrzeniem, wbitym w jakiś konkretny punkt na moim ciele. Przełknęłam ślinę, widząc, że basior robi głęboki wdech, szykując się do kolejnej wypowiedzi.
—Zły trop. W każdym razie tak poznałem waszą babcię! — wykrzyknął, a jego słowa ociekały niezrozumiałym dla mnie entuzjazmem. Dlaczego właściwie przy słowie „babcia” spojrzał na mnie tak wymownie?
 —Świeciła? — odezwałam się równocześnie z Agrestem, na co wymieniliśmy równie zdezorientowane spojrzenia.
 — Co? — jako odpowiedź na nasze pytanie, to słowo było bynajmniej nie satysfakcjonujące.
 — Co? — dopytałam, lecz tym razem mogłam posłuchać jedynie ciszy.
Resztę drogi spędziliśmy zatopieni w milczeniu, a nasze pyski zdobiły... osobliwe miny. Wiosna powoli budziła się do życia, częstując nas ciepłem promieni słonecznych, a ptaki skrzeczały gdzieś w oddali, tak że były ledwie słyszalne. Błoto zmieszane ze śniegiem kleiło się do moich łap, zbijając się w ciasne kulki i gdy zatrzymywaliśmy się po drodze, wykorzystywałam ten czas na wyciągnięcie ich. Żywą atmosferę dało się już odczuć, co sprawiało, że stałam nieco pobudzona i chętna do działania. Biorąc powietrze w nozdrza, mogłam poczuć zapach mokrej trawy, kory drzew, a także gdzieniegdzie drobnych kwiatów, zbyt słabych, by przetrwać jakiekolwiek nagłe zmiany pogody, które potrafiła nieść za sobą wiosna.
 —No, kochani. Jesteśmy na miejscu — mruknął basior — Janka, zajmij się babcią. Wiesiek idzie ze mną.
Początkowo poczułam zalewającą mnie falę ulgi. Znajdywaliśmy się słonecznej polanie, gdzie pałętały się wilki bawiące się ze sobą, przysypiające i delektujące się początkiem nowej pory roku. Nie jestem pewna na co liczyłam. Czy myślałam, że zastanę tu pobojowisko, spragnione wilki będzie zasilać jedynie rzeka rozlewającej się krwi, a nasze życia będą wisieć na szali? Po chwili jednak uderzyła mnie świadomość, że nie mam pojęcia, gdzie znajduje się babcia ani nawet jak wygląda. Niepewnie zrobiłam kilka kroków przed siebie, udając, że doskonale wiem, gdzie powinnam się znaleźć. Ostatnim co do mnie doszło z tej wypowiedzi to to, że Agrest zostaje ode mnie oddzielony, na co poczułam jak ciarki przebiegają mi po plecach. Zauważyłam, że alfa również napiął się i chodził na swoich kończynach tak jak na malutkich sprężynkach, w każdej chwili gotowy do pozbawienia kogoś gardła. Jego źrenice zwęziły się, przez co jego spojrzenie stawało się bardziej złowieszcze i sprawiało mi dużą trudność, aby głęboko spojrzeć w jego oczy. Przy tym nie zmywał jednak z pyska swojego firmowego uśmiechu, który zdawał się jego maską na wszystko, czego doświadczał. Czyżby popełnił więcej grzechów niż mi się wydaje? Co, jeśli jestem świadkiem momentu, w którym płaci za swoje winy? Uspokoiła mnie jednak docierająca do moich uszu rozmowa dwóch wader, która pozwoliła mi poznać naszą lokalizację. Wataha Wielkich Nadziei. To przecież sojusznicy Watahy Srebrnego Chabra.
  —Słuchaj, mamy tu taką pannę... jest bardzo smukła i uśmiechnięta, a ty niedługo dziedziczysz bardzo ważne stanowisko — zaczął mówić nasz przewodnik, po czym całkiem zniknął z mojego pola widzenia wraz z szarym basiorem. Jeszcze przez jakiś czas patrzyłam w punkt, gdzie widziałam ich po raz ostatni, próbując uspokoić wijące w szale serce i umysł, który znów zaczął szeptać mi czarne scenariusze. Byłam zagubiona. Momentami można było przyrównać mnie do spokojnego, górskiego potoku, a po chwili zmieniałam się w niekontrolowany wodospad. Powoli dochodziło do mnie jak bardzo nie pasuję do obrazu siebie z mojej głowy. Nie byłam wieloma równymi elementami, składającymi się w jedną, logiczną układankę. Przypominałam bardziej porozrzucane części, kompletnie do siebie niepasujące, trzymające się na jednym źdźble trawy.
-Widzę, że jesteś bardzo zagubiona, drogie dziecko- z przemyśleń wyrwał mnie ciepły, żeński głos. Otaksowałam moją nową rozmówczynię. Była raczej w podeszłym wieku — jej ciało było już zgarbione, skóra obwisła, nosiła też na nim liczne blizny. Wyglądała na pogodną, choć już trochę zmęczoną ilością lat na karku.
 —Mam na imię Janka i zgubiłam moją babcię spacerując po lesie... Nie wiem, gdzie jest, proszę pani- powiedziałam rozpaczliwym tonem, wykorzystując to, że negatywne emocje tkwiły już we mnie od momentu zniknięcia Agresta i pozwoliłam wypłynąć im na powierzchnię. W tej sytuacji były bardzo przydatne, ale nie wiem, jakbym zachowała się w innych okolicznościach, ponieważ nie raz boleśnie się przekonałam, że nie jestem w stanie długo tłamsić silnych odczuć.
 —Jak dawno zgubiłaś swoją babcię?- zapytała, obdarzając mnie tak ciepłym spojrzeniem, że poczułam jak mięknę pod jego wpływem. W mojej głowie pojawił się jedynie ciąg losowych znaków, które złożyły się w niezrozumiały bełkot. Wadera pokręciła głową i skamieniała, zdając się nad czymś zastanawiać, aż w końcu odrzekła — Znam ją. Przez ostatnią dobę nie widziałam jej tutaj, ale jestem w stanie pomóc ci w szukaniu.
 —Naprawdę? — wlepiłam w nią ślepia jaśniejące nadzieją.
 —Naprawdę — odpowiedziała z uśmiechem — Chodź, nie ma czasu do stracenia!
Nie jestem pewna, kiedy przy spokojnej rozmowie i spacerze pomiędzy leśnymi drzewami, złota wcześniej tarcza, zaczęła chylić się ku linii horyzontu, racząc nas wspaniałą eksplozją barw na firmamencie. Ten widok przysłaniały mi jednak piętrzące się przede mną myśli ociekające niepewnością, zmieniające świat w szarą masę bez konkretnego wyrazu. Chociaż wiedziałam, że nie zdążę już na spotkanie przy Różanym Wodospadzie, miałam też świadomość, że i tak prędzej czy później będę musiała wydostać się z tego teatrzyku. Nie wiedziałam do końca z kim i dokąd idę, nie znałam położenia Agresta ani nie miałam pojęcia jak skończył Mundus w obliczu rzeczy, które jeszcze dzisiaj słyszałam.
 —Myślę, że mogła dojść już do waszego kąta, dlatego też wróciłyśmy w to miejsce. Nie ma sensu dziś dłużej szukać, musisz wypocząć — mruknęła moja towarzyszka, po czym zajrzała do jaskini- Dzień dobry! Wydaje mi się, że mam pani zgubę. Nie, nie zostanę. Wybaczy Pani, ale bardzo się spieszę — zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zostałam sama, widząc tylko zarys sylwetki odbiegającej wilczycy. Cała sytuacja wydawała mi się bardzo dziwna, patrząc na to, jak szybko straciłam z oczu emerytkę, która tak po prostu odbiegła sprintem, mimo swoich ograniczeń, a kończąc na tym, że „moja” babcia po prostu beztrosko wróciła do jaskini, nie interesując się moim losem. Wzbudziło to we mnie liczne wątpliwości, lecz zmusiłam się do kilku kroków w przód i zaglądnięcia do wnętrza "mojego domu". Nagle w swoje sidła złapał mnie szok, wrzucając potężną gulę do mojego gardła. Miałam wrażenie, że dusząc się przez nią po prostu padnę, wijąc się w agonii. Ustałam jednak na drżących kończynach, a po dłuższej chwili byłam w stanie wykrztusić z siebie jakiekolwiek pytanie, nie byłam w stanie ułożyć nic sensownego z pałętających po moim umyśle słów.
 —Szkło? — to jedyne co byłam w stanie powiedzieć w tamtym momencie, widząc przed sobą śledczego leżącego w bezruchu na ziemi—Szkło?! — krzyknęłam, przestając czuć narastającą panikę. Powoli zaczęły ulatniać się ze mnie uczucia i jedynie moje ciało zdradzało, w jakim położeniu się znalazłam. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić i dlaczego te wszystkie emocje tak po prostu zniknęły, pozostawiając mnie jedynie z ich widocznymi skutkami. Po chwili jednak do moich uszu dotarły słowa wilka, które były niczym kubeł miodu na moje spragnione słodyczy serce.
 —Jestem tutaj — wyszeptał, po czym powoli zaczął się podnosić, aż w końcu wbił we mnie przepełnione pustką spojrzenie — Mitriall? Co ty tu robisz?!
 —To długa historia, Szkło — rozejrzałam się, ilustrując wzrokiem otoczenie i sprawdzając, czy z żadnej strony nie spoglądają na nas wścibskie ślepia, szukające intrygi — Zostaliśmy z Agrestem wzięci za czyichś wnuków, a kiedy dotarliśmy do Watahy Wielkich Nadziei, basior, który nas tutaj doprowadził, zabrał go ze sobą- wzięłam głęboki wdech, nie wiedząc, dlaczego wypowiadanie imienia alfy stało się dla mnie tak trudnym zadaniem — Pretekstem naszej wizyty tutaj była samotna babcia, ale po długich poszukiwaniach...okazałeś się nią ty- spojrzałam głęboko w jego oczy, nie wiedząc, z jaką reakcją się spotkam i kim był basior w tej całej sytuacji.
 —Ja ze swojej strony... nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Nie będę teraz opowiadał wszystkiego, ponieważ chciałbym abyś miała okazję dowiedzieć się, co się właściwie stało z moim braciszkiem, zanim ktoś przedwcześnie zakończy naszą rozmowę. Zostałem nie tylko twoją babcią, droga towarzyszko, ale także i jego „waderą”. Prawdopodobnie pod wpływem silnych środków, choć jeszcze nie ustaliłem jakich, zostaliśmy zmuszeni do obycia randki. Nie mam pojęcia, czy do czegoś doszło...w głowie została mi tylko bliżej niezidentyfikowana mieszanka uczuć — odparł, w zamyśleniu spuszczając głowę. Nie wiedziałam, jakich słów użyć, aby przynieść mu ulgę. Nie czułam już strachu, miałam wrażenie, że obie nasze dusze przepełniała pustka i to nieprzyjemne uczucie, że nie powinniśmy znajdywać się teraz tutaj znajdywać, a zajmować się swoją wieczorną rutyną.      —Wypowiedzieli Nam wojnę? — zapytałam, chcąc przerwać ciszę, która zaczynała działać na mnie destrukcyjnie, ponieważ pozwała nurzać się w ogarniającej beznadziei.
 —Jeżeli to było ich celem, zrobili to w najobrzydliwszy możliwy sposób — odpowiedział, a później oboje wstrzymaliśmy oddech słysząc ciche kroki...
<Agrest? Czas na Twoją perspektywę *)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz