Co zrobimy, jeśli okaże się, że to wszystko naprawdę jest tylko zrządzeniem losu? Staramy się pozostawać podejrzliwi wobec siebie nawzajem, podczas gdy rzeczywistość pozostaje niezmieniona, a my pozwalamy naszym sercom zatopić się w czarnych jak krucze pióra pragnieniach.
Dezorientacja jest zbędną emocją, prawda?
To był naprawdę ciężki dzień. Właściwie, wysługując się tylko odrobinę przesadzoną hiperbolą, mogła śmiało powiedzieć, że był to naprawdę ciężki tydzień. Tak podejrzewała. Znowu niesamowicie szybko pozwoliła zagubić się sobie w rachubie czasu, lecz czy można było ją w jakiś sposób za to winić? Błędne koło wyznaczane na niebie ruchem słońca i księżyca straciło jakiekolwiek zastosowanie wieki temu; na początku ich przygody, zdawało jej się, słońce nie zachodziło wcale, teraz zaś przestało także wschodzić, tłumione nieprzebitym jeszcze przez żadnego śmiałka kamiennym sufitem jaskini medycznej.
Ale kiedyś w końcu musiało być lepiej?
Czy postępowała niesłusznie, wplatając tak pospiesznie, ruchem drżącej z gorączkowego niepokoju łapy złote promienie nadziei w tkaninę szarych, nużących dni zapomnianej dawno zbrodni i ciągnącej się niewspółmiernie długo kary? Jakkolwiek zaczynała cenić sobie dni niezachwianego spokoju i nieodpłatnego odpoczynku od trosk zewnętrznego świata, jakie zafundowano jej wraz z pobytem na oddziale zamkniętym, tak jakaś wewnętrzna część niej, najgłębszy, najbardziej dziki rdzeń jej serca kazał jej odczuwać pogardę do samej siebie za tak łatwe zaakceptowanie sytuacji. Była na siebie wściekła za to, że nie odczuwa wściekłości wobec nich wszystkich: wobec służby prawa, a nawet personelu medycznego. Wszystkich, którzy doprowadzili ją do takiej sytuacji.
A jednak z dnia na dzień wszelkie pozostałe jej ochłapy chęci stawiania oporu opuszczały ją jak powietrze uciekające z dziurawego balonika.
Czy spokój, jaki odczuwała w ścianach małego, dzielonego z Hyarinem pomieszczenia nie był jedynie ciszą przed burzą, specjalnie przedłużającą się tyle, by jak najskuteczniej uśpić ich czujność przed kolejnym atakiem bezlitosnej rzeczywistości?
Nawet nie zauważyła, kiedy w jej sercu zdążyło zakiełkować to pragnienie, które kwitło już teraz pełną barwą; ciche życzenie, że po zakończeniu tej historii nadejdzie dla nich spokój. Była na wskroś świadoma, że prawdopodobnie nic nie będzie już takie, jakie było dawniej, ale czy na gruzach burzliwej rewolucji nie da się zbudować nowego świata, uporządkowanej rzeczywistości opartej o całkowicie nowe, nieznane wcześniej zasady?
...A potem los zaprosi nas do udziału w kolejnej sztuce.
Mój boże, ta gra losu utraciła jakiekolwiek znaczenie wieki temu, a mimo to nikt nie kwapił się, by ją ukrócić. Byli jak groteskowi aktorzy, którzy skończyli odgrywać swój scenariusz dawno temu, a których z jakiegoś niedorzecznego powodu reżyser nie chciał wypuścić ze sceny, zmuszając do niezręcznej, chaotycznej improwizacji przed martwym okiem nieporuszonej widowni. Byli jak żołnierze ścierający się na linii frontu, chociaż cały świat dawno został zrównany z ziemią i nie pozostał już żaden powód, dla którego dalej mieliby walczyć, chyba tylko dla zaspokojenia jakichś nienawistnych pragnień i niedorzecznych idei startych przez czas umysłów.
Pamiętała, że był kiedyś taki czas, w którym pragnęła jedynie, żeby wszystko to na dobre zakończyć; żeby kolejna burza spaliła świat na popiół, z którego jeszcze przez tysiąc lat nie wyjrzy najmniejsze źdźbło trawy. Zdawało jej się, że pokój można odnaleźć jedynie z nieistnieniu, lecz teraz... Coś się zmieniło. Wreszcie czuła się na tyle silna, by czuć się godną życia na tym świecie i odnajdywać narkotyczną prawie przyjemność w adrenalinie, którą dostarczały jej kolejne wyzwania.
Z jakiegoś powodu ta myśl powróciła do niej, kiedy leżała pod silnym uściskiem łap postawnego basiora, czując się absolutnie niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu.
– Hy... Hy... – Gdyby ktoś spojrzał z boku na tę toczącą w przejmującym niedowierzaniu walkę o każde słowo waderę, mógłby odnieść wrażenie, że zwyczajnie zaczęła się dusić. Sama zainteresowana, do której ten niepokojący obraz dotarł z zupełnie innej perspektywy, przerażając ją właściwie jej własną reakcją, silnie zacisnęła kły. Usztywniając naraz wszystkie mięśnie ciała, starała się instynktownie podnieść chociaż o kilka centymetrów, a jednocześnie odtrącić od siebie napierającego basiora.
Nieważne jak bardzo ceniła sobie tego wilka, nie mogła pozwolić mu się zabić. Nie teraz, kiedy nareszcie zaczęła na nowo żyć. Tyle jeszcze o sobie nie wiedziała. Tyle jeszcze... tyle jeszcze pragnęła zobaczyć.
Choć jakaś część niej, ta dawna i na wskroś znajoma, uśpiona latami niewoli z zasłoną na oczach, jakby ktoś za jej sprawą specjalnie starał się ukryć przed nią drogę do niepoznanej jeszcze ani cieniem duszy wolności, twierdziła, że to tragicznie pięknie, niemal makabrycznie poetyckie odejść w takim momencie... być może jednak wadera zbyt mocno bała się ciszy, by zwyczajnie się temu poddać.
Być może pierwszy raz w życiu przestała zajmować ją troska o to, by jej zakończenie było jakkolwiek piękne.
Była silna. Pomimo niepozornych rozmiarów, była dużo silniejsza od grafitowego basiora. Źle postąpił, jeszcze chwilę temu pozwalając jej ponownie napełnić żołądek. Tym gestem obudził bestię, która tylko z odrobiną wysiłku mogłaby rzucić go na najbliższą ścianę.
Mimo tej jaskrawej świadomości wadera postanowiła jednak zwyczajnie rozłożyć łapy, tak szeroko, na ile tylko pozwolił jej stojący nad nią basior. Rozluźniła napięte mięśnie, poświęcając krótki jak pojedyncze tchnienie wiatru moment, by delektować się oddechem, jaki powoli przewędrował przez jej płuca, kojąc ściśnięte strachem gardło. I tylko cichy jęk wydobył się z jej ust.
Jeśli to prawda, że chociaż ten jeden raz mogła decydować za siebie... To może nie wszystko, co zostawiła za drzwiami aresztu, należało odrzucić i spalić. Być może miłość do pokoju i pacyfistyczna postawa nie była jarzmem, jakie narzuciło na nią życie w społeczeństwie, a oryginalną częścią jej duszy.
A może to nadal tylko egoistyczne, nasiąknięte hipokryzją pragnienia?
Nie mogę wydostać się z tego piekła
Tak wiele razy próbowałam
Ale wciąż jestem uwięziona wewnątrz
Niech ktoś przeprowadzi mnie przez ten koszmar.
Uśmiechnęła się pomimo bolesnej rozpaczy. Zdawać by się mogło, że jej kryształowe łzy, na których odbijało się nikłe światło głębokiej godziny nocy, tylko bardziej podkreśliły barwę jej niezwykłych oczu. Ktoś mógłby powiedzieć, że kryło się w nich piękno, ale byłaby to pobieżna, bezwartościowa interpretacja. Ktoś inny zauważyłby może, że płonęły one pasją. Że kryła się w nich podpalona namiętnością energia młodego ducha.
Że odbija się w nich życie.
Nie potrafię się kontrolować
Co z tego, że zobaczysz moją najciemniejszą stronę?
Nic nie może zmienić tego zwierzęcia, którym się stałam.
Ucisk na ramionach wadery zaczął napierać. Połączony z cichym, melodyjnym prawie warczeniem, stał się dla niej osobliwym przypomnieniem o uciekającym szybko czasie.
Nie mogę uciec od siebie
Tak wiele razy kłamałam
Ale wewnątrz mnie wciąż kryje się gniew.
Czy można tak po prostu podmienić słowa piosenki? Odnaleźć drugie dno i wyszarpać je na drugą stronę, by potem udawać, że rzeczywistość pozostała niezmieniona?
Przeprowadź mnie przez ten koszmar.
Czy koszmarem była zbrodnia, którą popełniła i dłużąca się kara, jaka złączyła się z nią chorym, nierozerwalnym związkiem?
Koszmarem było życie wypełnione poczuciem winy.
Uśmiechnęła się przewrotnie, utrzymując spojrzenie na zdjętych szaleństwem oczach basiora. Złoto powoli tonące w szkarłacie krwi. Patrzyła w nie triumfalnie, z wyższością, a może tylko szczenięcą, niewytłumaczalną dumą, jakby chciała powiedzieć: Hej, popatrz na mnie!
Moje sumienie jest czyste...!
Kiedy basior zaatakował, pierwszym zwierzęcym odruchem sięgając do jej gardła, wadera z całej siły odepchnęła jego pysk łapą, pozostawiając głębokie zadrapanie na prawym policzku basiora. Hyarin pisnął cicho, bardziej z zaskoczenia niż z bólu, mocniej wbijając pazury w ramiona wadery, jakby starał się tym samym utrzymać pozycję. Kali zacisnęła kły, mimowolnie odwracając głowę ku miejscu obrażenia; dopiero teraz zorientowała się, że po jej ramionach spływają cienkie strużki krwi. Biorąc w płuca drżący oddech, oczekiwała na kolejny atak.
Strach o własne życie zelżał, stłumiony pragmatycznymi obawami. Wadera dźwignęła się z wysiłkiem, omiatając wzrokiem niewielkie pomieszczenie całkowicie skryte w mroku. Nawet jeśli miejsce wydawało się dobrze odizolowane, ktoś jej kiedyś powiedział, że jaskinia medyczna nigdy nie śpi. Gdyby ktoś zastał ich tutaj, podczas tej sceny... Jak bardzo pogorszyłaby się ich sytuacja? Co mogliby im zrobić, jeśli nie rozdzielić, przekwaterowując któreś do zupełnie innej części jaskini?
Równocześnie z nadejściem tej myśli serce wadery gwałtownie przyspieszyło, a oddech zatrzymał się w jej płucach. Odwróciła głowę, by móc ponownie spojrzeć na twarz basiora, prezentując rozszerzone strachem źrenice, które tylko mogły dodać jej oczom upiornego piękna, po czym, nim basior zdążył jakkolwiek zareagować, zbliżyła swoje usta do jego.
Hyarin smakował krwią.
Choć jeszcze kilka godzin temu broniła się przed tym smakiem jak tylko mogła, co stało się bezpośrednią przyczyną ich nocnego spaceru, teraz otworzyła się na niego, witając go z nieskrywaną rozkoszą. Wszystkie lęki i obawy ostatnich dni stały się w jednym momencie niedorzeczne, niezrozumiałe teraz nawet dla samej zainteresowanej.
Bezpośrednio po tym zdarzeniu basior pozwolił sobie zatracić się w krótkiej chwili zdezorientowania, którą zdecydowała się wykorzystać zawsze czujna wadera. Kali odepchnęła wilka od siebie, kopnięciem tylnej łapy, w które włożyła całą swoją siłę, pchając go na najbliższą ścianę. Poderwała się z ziemi i, jakby nie potrafiła uwierzyć w żaden element łańcucha wydarzeń, który z niesamowitą prędkością przetoczył się przez pomieszczenie, zaczęła histerycznie płakać. Chwytając się za głowę, uniosła wzrok do sufitu, a potem przebiegła nim po pomieszczeniu, by w końcu zerwać się na równe łapy i bezceremonialne wpaść wprost w ramiona basiora, który chyba wciąż jeszcze nie doszedł w pełni do siebie po zderzeniu ze ścianą.
Czuła, jak oba serca pędzą, zupełnie jakby miały się zaraz rozerwać pod wpływem napierającej w nich adrenaliny, a jednak im dłużej wsłuchiwała się w ich bicie, tym wyraźniej zaczynała docierać do niej myśl, że oba zdają się uderzać tym samym rytmem.
– Chodźmy już stąd – usłyszała nad sobą głos, który przez chwilę wydawał się jej absolutnie obcy. Biorąc głęboki oddech, pokiwała lekko głową.
Dwójka wilków w ciemności nie znalazła jednak drogi do tymczasowego domu, zamiast tego rozszalałe serca wyprowadziły ich przez wielkie wejście jaskini wprost na świeże powietrze. Do długiej listy ich przestępstw dopisane zostało tym samym złamanie aresztu, ale nie można powiedzieć, by wpatrzona w gwiazdy para odczuwała z tego powodu jakąkolwiek skruchę.
Nawet taka dwójka pomyleńców wiedziała, że nocny wypad to raczej zaledwie przedsionek wolności, niż prawdziwe jej zdobycie, na szczęście tak mała jej doza starczyła, by usatysfakcjonować parę. Dlatego, choć dla wadery wiązało się to z szczególnym żalem, jeszcze przed świtem przemknęli jak cienie do swojego pokoju, nie budząc uwagi nikogo, kto o tej porze mógł pojawić się w którymś z osnutych cieniem korytarzy jak duch ze starej legendy. Zaledwie zdążyli przekroczyć próg niewielkiego pomieszczenia, do wadery już zdążyło przyczepić się nieprzyjemne i na wskroś irytujące wrażenie, że tym jednym działaniem czas nagle kilkukrotnie przyspieszył, a wszystko, co zaszło tamtej nocy, było tylko marzeniem sennym ukształtowanym w tak wyraźne kształty siłą narastającej desperacji.
Kolejny dzień zaczął się więc na wskroś normalnie; nikt nie wymagał od nich budzenia się o świcie i nikt też nie zostawił dla nich jakichkolwiek zadań, dlatego poranek bardzo wolno przeradzał się w południe. Wadera, która nawet pomimo późnonocnej wycieczki do spiżarni była w stanie przełknąć parę kęsów podanego na śniadanie mięsa, siedziała zamyślona na łóżku, obracając w łapach nieprzydatny jej w obrębie czterech ścian komin. Na materiał spłynęło co prawda trochę krwi, ale wciąż trzymał się w jednym kawałku; i tylko patrzenie na tak jawny dowód rzeczywistości wczorajszego dnia pozwalało jej uwierzyć, że nie był to tylko niedorzeczny sen.
Wśród tylu pytań i nietkniętym spraw pewnym było, że istniała rzecz, której nic nie zmieni. Choć widziała już wszystkie odcienie konsekwencji, jakie czekały po złamaniu zasad, ona prędzej czy później za każdym razem podejmowała się ryzyka. Dopóki promień nadziei przebijał się do niej z zachmurzonego nieba... chyba tylko więzy powstrzymałyby ją przed znalezieniem drogi na wolność.
Lecz Hyarin także złamał zasady, wykradając się z nią w nocy, kiedy ruszali na szaber w jaskiniowej spiżarni. Jeśli być drobiazgowym, on zadziałał pierwszy, stając się zarzewiem decyzji młodej wadery o krótkiej wizycie w zewnętrznym świecie. Chociaż ich motywacje były skrajnie różne, sprowadzały ich znowu na początek drogi, rozpoczynając zapewne kolejny obrót błędnego koła. Tamtego dnia, kiedy pomimo zakazu udali się na polowanie, wszystko także zaczęło się od niewinnej zabawy, a potem przyszły konsekwencje, których ciężar ciąży na nich po tę chwilę.
Nie wiedziała, jak przebić się przez powtarzalność losu, chociaż wczorajszy dzień zostawił w jej sercu wyryte głęboko pragnienie: Nie chciała już nigdzie uciekać.
Czy naprawdę ich niezmienna, zbuntowana postawa była uzależnieniem, z którego nie zdawali sobie sprawy? Czy to jest powodem, dla którego znaleźli się w tej jaskini? Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak i kiedy mogliby zostać z tego wyleczeni, ale nawet jeśli jest szalona, nawet jeśli resztę życia przyjdzie jej spędzić w tej jaskini...
Nie mogła powiedzieć, by do końca źle się bawiła, odgrywając swoją rolę w tym teatrzyku niewielkiego świata.
Pozostawała jedynie kwestia tego, co się wydarzy, kiedy medyczka albo psycholog zauważą wreszcie rany, jakie pozostały na ich ciałach po wczorajszej sprzeczce, stając się dla nich prawie znamieniem przestępcy. Jeśli szybko ich nie ukryją... Dla własnego bezpieczeństwa mogą rzeczywiście zostać od siebie oddzieleni.
O, Panie. I znowu los zataczał koło.
Konieczność ukrywania przed psychologiem zarówno wczorajszej kradzieży, samowolki jak i pozostających na ciele ran wzbudzała w niej poczucie winy jak u dziecka. Nerwowe odruchy sprawiały, że kiedy psycholog wpatrywał się w nią tak swoimi czerwonymi oczami, to w jej głowie pojawiały się od razu obrazy poprzedniego dnia, kiedy to spojrzeniem podobnej barwy traktował ją jej najbliższy przyjaciel. Uciekając nerwowo wzrokiem od siły tych tęczówek, uciekała też mimowolnie myślami, co chwilę zaczynając kiwać się niespokojnie, by za chwilę sięgnąć pazurem do twarzy czy łap i znów drapać się z nerwową prawie ekscytacją. Złapawszy się na tym, opuszczała szybko łapę, pokornie spuszczając spojrzenie wielkich oczu na twarz psychologa, który jakby tylko dla zabawy prowadził z nią milczącą grę na czas. Komin naciągnięty aż po same oczy pomagał jej ukrywać niechciane reakcje, jak i możliwe zadrapania, Kali odnosiła jednak ponure wrażenie, że w ostateczności nie zda się to na wiele.
– O co chodzi z tymi... ranami? – zapytał w końcu, patrząc na waderę z góry.
– Z jakimi? – odparła, zdejmując łapę z brody, by oprzeć się o ścianę w pozycji na tyle wygodnej, na jaką pozwalały warunki architektoniczne skromnego pomieszczenia.
– No – basior wykonał sugestywne gesty nad własnymi ramionami, co zbudziło w Kali niezadowolony uśmiech i wątpliwości co do tego, czy zachowanie basiora nie było częścią jakiegoś wysublimowanego żartu.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiedziała powoli, po czym, wzdrygając się w sposób, jaki sugerowałby, że nagle się czegoś głęboko wystraszyła, dodała na jednym wdechu: – Zadrapałam się.
– Wypadek? – skontrował basior głosem, który prawie zdołał przekonać waderę, że psycholog naprawdę czerpie ekscytację ze swojej pracy. Kali tymczasem zastanawiała się, co miał na myśli, zadając jej tego rodzaju pytanie. Widział już nieraz, jak dopada ją podobna nerwowa reakcja, nawet jeśli te konkretne rany zadały jej łapy kogoś innego.
– Oczywiście – mruknęła bez entuzjazmu, przyglądając się przez chwilę własnym pazurom prawie krytycznym spojrzeniem.
Basior przez chwilę obserwował ją w milczeniu, nie mogła jednak powiedzieć, by wzbudzało w niej to jakiekolwiek większe uczucia.
– W porządku, to się może zgadzać – Vitale odezwał się w końcu prawie podekscytowanym głosem, jakby jego ton miał posłużyć do rozładowania zgęstniałej atmosfery. – Flora już je widziała?
– Co? – spytała odruchowo wadera, nerwowo przenosząc jedną łapę wzdłuż drugiej. – Jeszcze nie – dodała po chwili – zaraz się z nią zobaczę.
Vitale pokiwał energicznie głową, kolejny raz wzbudzając w posłance obrzydzenie, jakiego doświadczała zawsze, spędzając zbyt długo czasu z tak na wskroś przeszytą fałszem istotą.
– No więc – odezwał się z uśmiechem – jak ci się tutaj mieszka?
Ponieważ Kali nie była zainteresowana takiego rodzaju pogawędkami, rozmowy nie udało się dalej pociągnąć, a basior i wadera szybko rozeszli się w swoje strony. Czarnowłosy nie omieszkał przy tym dodać, by ostrzegła grafitowego towarzysza, że zbliża się jego kolej na herbatkę z psychologiem. Kali pokiwała głową przy progu, nawet nie odwracając się w stronę basiora. Podejrzewała, że jej przyjaciel i tak był świadomy swojego losu. Wadera zastanawiała się mimowolnie, czy wczorajszy dzień mógł być dla niego tak oczyszczający, jakim był dla niej. Bo jeśli jego stan wcale się nie poprawia, obawiała się, że niedługo ktoś ponownie może spróbować ich rozdzielić. A przecież przysięgali sobie nieraz, że aż do końca tej drogi pozostaną blisko. I wtedy, być może pierwszy raz w jej niedługim życiu, naszła waderę krótka refleksja, że mogą być na tym świecie rzeczy cenniejsze od samej wolności.
Pokręciła głową, przyspieszając kroku do prawie skocznego truchtu. Jeszcze za wcześnie na takie rozważania. Kwestią, która realnie znajdowała się przed nią, była konieczność wizyty u Flory. Wadera zastanawiała się, jak wiele na temat ostatnich wydarzeń wie ich droga medyczka.
< Hyarin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz