sobota, 20 marca 2021

Od Espoir CD Agresta - "Wyblakłe słońce" cz.3.1

 Czy kiedykolwiek Cię znajdę, najdroższa przyjaciółko? Wołam Cię po imieniu „Nadzieja, Nadzieja!”, ale czuję, że prędzej zedrę sobie gardło, niż zetrę kurz z naszej znajomości. Nigdy się nie zjawiasz, zawsze przemykasz gdzieś chyłkiem. Daj choć raz uwierzyć mi w coś, czego nie ma! Coś, czego nigdy nie było i nie będzie... I tak rozpaczliwie wrzeszczały głosy w mojej głowie, przekrzykując się i próbując zniszczyć moją maskę ociekającą radością. Próbując zmienić w popiół pragnienie szczęścia, pochylającego się nade mną z czułością, którego istnienie chciałam przynajmniej sobie wmówić. Te krzyki nie milkły ani na chwilę. Nigdy. Ów stan utrzymywał się do momentu, w którym dostałam list, zasiewający we mnie ziarno dziecięcej naiwności i pozwalający mi uwierzyć w dobro, które wygląda na mnie zza rogu. Myślałam, że wystarczy wyciągnąć jedynie po niego tą słabą, małą łapkę, nawet jeśli ma zrobić to uosobienie bezsilności. Nawet jeśli mam to zrobić ja...
„Droga Mitriall,
Wiem, że jesteś wolnym wilkiem, a nie tylko kukiełką w całym systemie. Chciałbym dać Ci szczęście jak wielu innym wilkom- widzieć jak się rozwijasz i idziesz własną ścieżką. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie miałaś okazji przywyknąć do troski, ale jak widzisz- są organizacje, zajmujące się sprawami takich szczeniąt jak ty. Nie przejmuj się, wszystko z Tobą i twoją rodziną będzie w porządku. Spal ten list i nikomu nie pokazuj. Mamy Cię na oku, pomoc nadejdzie niedługo.

Powodzenia na nowej drodze życia
~ Jeden z bliźnich”


Nigdy nie sądziłam, że nadzieja może być taką fałszywą przyjaciółką.
꧁↝↝꧂

Od czasu sytuacji z tajemniczą, parzącą poświatą nie widywaliśmy się z Agrestem. Jedyne co łączyło teraz nasze osoby to niezręczna atmosfera, która przez nierozwiązaną sytuację wciąż zdawała się wisieć nad nami. Mimo iż nie dostrzegałam jego sylwetki, to cały czas ukazywał się w moich myślach, wciąż widziałam moment, kiedy tak rozpaczliwie zawołał o pomoc, nie używając nawet konkretnych słów. Dlaczego moją pierwszą reakcją okazało się wylądowanie na nim? Dlaczego, pomimo że zagrożenie już minęło, wciąż jeszcze przez chwilę zagrzewałam miejsce na jego brzuchu, oszołomiona szukając w cieple płynącym z jego ciała resztek poczucia bezpieczeństwa? Przebiegł po mnie nieprzyjemny prąd, a ja w pierwszej reakcji na ten impuls, otrząsnęłam się, jak gdybym była w stanie go z siebie zrzucić. Nie odszedł. Teraz łaskotał moje łapy, chwilę później wędrował już po moim brzuchu. Czy relacje naprawdę muszą być takie trudne? Westchnęłam, szukając punktu, na którym mogłabym zawiesić swój wzrok, aby nie błądzić nim po podłożu. Zaczepiłam go na suficie jaskini, obserwując najrozmaitsze rysy na kamieniach, przypominające mi różne postacie, które bawiły się, walczyły, biegły w sobie znanym celu. Kocham wygodę. Czy wciąż musisz mnie jej pozbawiać, niszczyć granice mojej strefy komfortu? Agreście! Proszę, usłysz mnie... Jęknęłam, chcąc wylać z siebie wszystkie uczucia, które teraz stworzyły dla mnie przepaść. Kim jestem? Kim jestem, kiedy mam ochotę zgrzeszyć, splamić swoją duszę jeszcze bardziej, udławić się złem? Czy jestem wrakiem wilka, zbrodniarzem, który nigdy nie powinien się narodzić? Słyszałam napływające z zewnątrz głosy i śmiechy, które nieprzyjemnie wibrowały w moich uszach, jak gdyby zabłądziła w nich natrętna mucha. Zaśmiałam się więc i ja, choć nie by to śmiech radosny, a raczej gorzki i nieprzyjemny rechot. Być może byłam zazdrosna, być może chciałam stać się jednym z biesiadników. Coś jednak powstrzymywało mnie przed tym, przyciągało mnie do ściany jaskini, dusiło moją spragnioną zabawy duszę. Czułam niepokój i czujne spojrzenie swoich opiekunów. Potrzebowałam uścisku, który wyciśnie ze mnie to wszystko, co we mnie wrzało niczym z tubki. Podniosłam się na drżące kończyny. Trzęsę się bardziej niż osika. Ja, dorosła wilczyca, która ma przecież całe życie przed sobą. Ja, która nie zna prawdziwych problemów. Przecież nie mam czego się bać, jeżeli to śmierć jest najgorszym, co może mnie spotkać. Wyszłam z jaskini, kierując się do lasu, którego Agrest pokazał mi dnia, w którym ostatnio się widzieliśmy. Na ziemi było już widać obumarłe części roślin i suchą glebę, słońce powoli zaglądało przez korony drzew. Czy to nazywa się budzeniem do życia? Nadchodzącą wiosną? Nie wiem, czy czuję się żywsza niż ten las. Na swojej drodze ujrzałam płowego wilka, z którego emanowało zmęczenie i niechęć do kolejnych kroków, mimo iż wciąż posuwał się przed siebie. Nagle, jednak kiedy mnie ujrzał, ożywił się, przyspieszając kroku.
Valerie! Mamy tego skrzydlatego durnia! Zabić go czy oddać panience Ciri? — odrzekł chrapliwym głosem i głośno wypuścił z siebie powietrze. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, kontynuował — Co panienka tak na mnie patrzy? Może oddać go dla użytku tej niezwykłej królewny, jaką jest Pani? Mundus zmieści się w każdą dziurę...może służyć na całej długości jaskini, sprawdzać najmniejsze zakamarki, może także wejść w edukację... i oczywiście dla Pani osobistych planów. Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem się widzimy?
— Tak — odpowiedziałam, zdziwiona własną kwestią. Byłam zdezorientowana i chciałam po prostu wykrzyczeć „zostaw mnie, moje imię brzmi inaczej”, nie chciałam jednak narażać się na niebezpieczeństwo, informując basiora o tym, że moje uszy nie powinny słyszeć tej kwestii. Dobrze wiedziałam, jak kończą ci, którzy zbyt sporo wiedzieli — Tym razem zamiast dotychczasowego miejsca spotkania proponuję Różany Wodospad- dodałam szybko, błyskawicznie żałując decyzji o umówieniu się z wilkiem. Imię Mundusa słyszałam dopiero drugi raz, więc nie powinien mnie interesować jego los, prawda? Nie powinnam w ogóle się mieszać i zostawić tę sprawę na pastwę losu, ale nie potrafiłam. Karmiłam się intrygą, próbując odrzucić myśl o jakikolwiek podstępie czy niebezpieczeństwie. Jednocześnie wciąż moje ciało było sztywne pod wpływem doznanego szoku i braku rozwiązania.
—Ale to przecież tereny Watahy Srebrnego Chabra! To prawie jak samobójstwo — powiedział ze strachem w oczach — Przepraszam, nie powinienem kwestionować Pani decyzji — skłonił się, wprawiając mnie w refleksję. Kimkolwiek nie jest Valerie, jej współpracownicy są widocznie także jej niewolnikami. Przerażonymi pionkami w nieczystej grze.
— Do zobaczenia — odpowiedziałam, odchodząc i czując się jak najobrzydliwszy śmieć. Czy doniesie Agrestowi o tym zdarzeniu w celu ocalenia własnej skóry, jest tym, co właśnie pragnęłam zrobić? Zdradzenie tego biednego sługi i skazanie go na samotną śmierć. Niezależnie od tego, komu służył... czy zasługiwał na takie traktowanie? A może właśnie liczył, że niczym posłuszny piesek, spuszczę na niego alfę, a on wyciągnie swojego asa spod futra? Dylematy wędrowały przez moją głowę, doprowadzając do jej pulsowania, które niosło za sobą zbyt wiele bólu. Chcę zniknąć.
꧁↝↝꧂

Teraz stałam, patrząc w intensywnie złote ślepia Agresta, w które błądziły zagubione po pomieszczeniu. Niezręcznie było stać i nie wiedzieć, czy naprawdę zdecydowałam się powiedzieć o tym wszystkim. Westchnęłam, sklejając pierwsze pytanie oraz wyprostowałam się dumnie.
— Kiedy ostatnio widziałeś Mundusa? Chcę się z nim zobaczyć i porozmawiać.
<Agreście?>

A oto Verdum, naczelny opiekun Mitriall.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz