Lazurowe spojrzenie dokładnie zilustrowało stojącą nieopodal sylwetkę. Basior odebrał wilczycy możliwość ujrzenia swojego wyrazu pyska, jednak bijąca od niego aura smutku i niepokoju zdradzała wszystko.
- Rób co uważasz - mruknął rzucając słowa jakby w nicość. Następnie zabrał się za pakowanie niezbędnych rzeczy do dużej, aczkolwiek wciąż zgrabnej, ozdobionej frędzlami sakwy. Wadera stała tak w bezruchu, niczym marmurowy posąg Nike z Samotraki. Tysiące różnorakich myśli kłębiło się w jej głowie. Pierwszy raz od dawna czuła się bezsilna wobec samej siebie. Drażniło ją to, że ostatnimi czasy straciła cząstkę swojej osobowości. Utraciła niezależność i miano "pani swojego życia". Stała się również bardziej podatna na przygniatające ją uczucia napływające z każdego zakątka tej krainy. Miała wrażenie, że na nowo stała się małym, słabym szczenięciem, które było zdane na łaskę lub niełaskę innych.
- W jakim kierunku się udasz? - zapytała opierając się o ziemistą ścianę nory. Wzrokiem podążyła w stronę wchodzącej pod jeden z drewnianych mebli sylwetki.
- Na zachód. A dokładniej na północny-zachód - wychylił łeb spod blatu dębowej ławy, na której znajdowały się liczne wiązanki ziół, fiolki z płynnymi lekarstwami oraz pozostałe medykamenty. Z drobnego pyska samca wystawał mały patyk owinięty alabastrowym materiałem. Wsadził on prowizoryczny bandaż do sakwy po tym, jak cały wyczołgał się na zewnątrz. Potem sięgnął w stronę ciemnej, drewnianej szkatułki z czerwonym kryształem na środku. Otworzył wieko i delikatnym ruchem wyciągnął zwinięty zwój starego, pożółkłego papieru. Potem sięgnął po drugi dokument, którego stan był zdecydowanie lepszy. Położył przedmioty na blacie, uprzednio zgarniając na bok medykamenty. Następnie rozwinął kruchy zwój i, jak się później okazało, sporą mapę pobliskich terenów. Starszy dokument zawierał nakreślony atramentem rysunek rośliny, której wilczyca nigdy wcześniej nie widziała, stąd w jej oczach pojawiła się iskierka zaciekawienia. Basior powędrował łapą w kierunku lewej strony mapy i delikatnie wbił pazur w wyszukiwane miejsce.
- Celem jest źródło rzeki znajdujące się wysoko w Górach, które leżą na terenach Watahy Szarych Jabłoni. Właśnie tam, przy odrobinie szczęścia rzecz jasna, można znaleźć tę roślinę - machnął znacząco łbem w stronę drobnego szkicu. - Jest ona niezbędnym składnikiem mikstury, którą przyrządzę po powrocie. Niestety, kwiat ten podobno wydziela substancje pobudzające niedźwiedzie. Dlatego istnieje duże ryzyko, że natkniemy się na nie w okolicy - podsumował marszcząc brwi. Wadera nie słuchała go jednak od dłuższego czasu, dlatego słowa samca zawisły bez odpowiedzi w powietrzu. Jej spojrzenie świdrowało ilustrację przedstawiającą szerokie pasmo górskie. Znała szlak prowadzący przez te kamieniste zbocza. Kilka miesięcy temu przeprawiała się tam w poszukiwaniu jednego z oprawców, którym udało się umknąć. Niestety kanalia znakomicie wykorzystywała otoczenie i swoich osiłków, dlatego i wtedy uszła z życiem. Teraz wilczyca miała okazję na nadrobienie zaległości.
- Udam się tam z tobą - powiedziała z beznamiętnym wyrazem pyska. W głębi czuła jednak nutkę ekscytacji i zadowolenia na myśl o tym, co ją czeka.
- Jesteś pewna? To niebezpieczne tereny zapewniające równie niebezpieczną wędrówkę. Pomijając wyjątkowo nieprzyjazną faunę, mieszka tam wrogo nastawiona wataha. Możliwe, że nie obejdzie się bez..
- Jestem wojowniczką. Nie boję się spotkania z obcymi, a tym bardziej konfrontacji z nimi. Walka i Śmierć to dwie boginie, które od dawna mi towarzyszą i stąpają u mego boku. Pamiętaj o tym, mysi móżdżku - warknęła poirytowana. Miała wrażenie, że z powodu nazbyt delikatnego nastawienia oraz kontuzji, inni zaczęli postrzegać ją jako słabą, nieumiejętną jednostkę. Myśl ta przygniatała ją już od dłuższego czasu, raniąc tym samym ego wilczycy. Zmarszczyła brwi i spojrzała na atramentowego wilczura. Ten z kolei analizował wyraz jej pyska ogromnymi oczami przypominającymi spodki. Dopiero po dłuższej chwili uległ ciężarowi jej spojrzenia i wbił wzrok w drobne łapy.
- W porządku. Zatem wyruszamy za kwadrans. Muszę coś jeszcze załatwić - po tych słowach wyszedł z nory i potruchtał w stronę linii drzew, za którą szybko zniknął. Wadera odprowadziła wątłą sylwetkę spojrzeniem po czym przysiadła owijając łapy ogonem. Dawno nie była pozostawiona samej sobie, dlatego obecnie wypełniająca wnętrze nory cisza stała się dla niej gęsta i ciężka. Pandora przymknęła powieki i odetchnęła głęboko zapachem suszonych ziół.
Jak na złość, minuty ciągnęły się niemiłosiernie, jednak w końcu do jej uszu dobiegł odgłos zbliżającej się istoty. W wejściu pojawiła się drobna postura trzymająca w pysku dwa zawiniątka. Były one okrągłe i pokryte dużymi.. Liśćmi? Gdzie on znalazł liście o tej porze roku? Zdziwienie malujące się na pysku Pandory najwidoczniej mówiło samo za siebie, ponieważ basior prędko zaczął się tłumaczyć.
- Flora podzieliła się zapasami swoich leków i ziół. Niwelują uczucie głodu i zmęczenia na kilka godzin - po tych słowach włożył pachnące paczuszki do swojej sakwy. Kątem oka zerknął na waderę, która już otwierała pysk w celu rzucenia uszczypliwej uwagi. Uprzedził ją pospiesznym potokiem słów. - Tak, wiem, że możemy zapolować. Pamiętaj jednak o panującej pogodzie. Tereny wciąż są pokryte sporą warstwą śniegu. Wcale nie jest powiedziane, że zwierzyna będzie wpadała nam prosto w łapy - Pandora odpowiedziała mu tylko cichym parsknięciem, na co samiec westchnął zrezygnowany. Potem podszedł do wciąż leżących bezwładnie papierów i zachęcił ją gestem, aby podeszła. Samica niechętnie spełniła niemą prośbę i jednym susem znalazła się u jego boku.
- Pozostaje kwestia samego szlaku. Moglibyśmy udać się na południe, w stronę Borów Dworkowych, uprzednio przeprawiając się przez Stepy. Potem wystarczy ruszyć na zachód, dotrzeć do rzeki i..
- Nie. To najgorsza trasa, jaką można wybrać. Daremne nakładanie drogi, czyli najprościej mówiąc - strata czasu i energii. Zakładając, że nie będziesz chciał przeprawić się przez sam środek WSJ, proponuję szlak po północnej stronie Rzeki, o tutaj. Tak będzie najszybciej i najbezpieczniej. Poza tym dzięki temu unikniemy przeprawy przez wodę, patrząc na to, że tu jest most - łapą wskazała mały rysunek na skraju mapy.
- Ale wtedy będziemy musieli przejść przez Wieś.. - wadera wręcz słyszała, jak grdyka basiora porusza się podczas ciężkiego przełknięcia śliny.
- No i w czym problem?
- Można tam spotkać kłusowników. A ja nie mam ochoty na przedwczesną śmierć - samiec teatralnie skrzyżował ramiona i zmarszczył brwi.
- Kłusowników? - zapytała ze skrywanym zaciekawieniem. Słyszała już gdzieś to słowo, jednak nie mogła przypomnieć sobie jego definicji. Towarzysz zerknął na nią z uniesioną brwią i odpowiedział zmieszany.
- To ludzie, którzy często łamią prawo i polują na Bogu ducha winne zwierzęta, w tym wilki. No, te może są czasami winne.. Ale i tak!
- Ludzie? - nie czuła się dobrze z faktem, iż drobny podrostek wiedział więcej od niej, jednak wolała zaspokoić swoją żądzę wiedzy, niż potakiwać i udawać, że rozumie każde słowo.
- Cholibka, dziewczyno! Z choinki się urwałaś, czy jak? - krzyknął poirytowany. Potem jednak wziął głęboki wdech, przejechał łapą po pysku i uśmiechnął się groteskowo. - To bezwłose istoty, które poruszają się na dwóch łapach i ubierają w różnorakie szaty.
- Masz na myśli dwunożnych! Było tak od razu, mysi móżdżku - parsknęła i odwróciła się do niego plecami. Już wiedziała, skąd kojarzyła to określenie. Spotkała się z nim kilka razy podczas wędrówki, gdy zachodziła na jarmarki i targi. W licznych plotkach otaczających stoiska można było usłyszeć wzmiankę o ludziach.
- No, w każdym bądź razie.. To zbyt ryzykowne - skwitował wzruszeniem ramion i zabrał się za dalsze pakowanie. Najwidoczniej myślał, że on będzie przewodził wyprawą. Otóż nie tym razem, pomyślała.
- Bzdura. Dwunożni są powolni, nieporadni, próżni i prymitywni. Paradoksalnie bez narzędzi i broni są bezbronnymi stworzeniami. Jeśli jednak tak bardzo się ich obawiasz, to możemy przeprawić się przez tę osadę po zmroku - zanim wilczur zdążył odpowiedzieć, wstała i energicznym krokiem wyszła z siedziby. Przysiadła obok wejścia, aby zaczekać na atramentowego towarzysza. Ten wyłonił się z nory niczym zjawa po dziesięciu minutach. Sakwa, którą przepasał przez siebie, była jeszcze bardziej napęczniała niż wcześniej. Pandora oszczędziła sobie jednak zadanie zbędnych pytań i ruszyła przed siebie. Słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu. O zmroku powinni dotrzeć do mostu łączącego dzikie tereny z ludzką osadą.
< Delto? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz