Rana na pysku, przypominająca order na
mundurze generała, była nienaruszalnym świadectwem tego, co się
stało. Kolejne odznaczenie do kolekcji, które pozornie miało nie
mieć znaczenia, a jednak zarysowało się grubą linią, w splocie
wydarzeń. Tak samo jak szok na twarzy basiora, który był jak
najbardziej szczery. To nagłe uczucie, związane z jawną
obroną wadery, uśpiło jego czujność. Nie czuł bólu, mózg
zdawał się nie być w stanie zareagować prawidłowo, zaskoczony
takim obrotem sprawy. Tę chwilę błyskawicznie wykorzystała
wilczyca, która odepchnęła go tak mocno, że ten uderzył o
naprzeciwległą ścianę. Bliskie spotkanie z nagą skałą na
chwilę odebrało mu dech, co pozwoliło umysłowi odzyskać, choć
częściową jasność. Szkarłat spłynął z jego złotych oczu,
pozostawiając je względnie trzeźwymi, lecz był to tylko pozór.
Jak zza kamiennego muru dobiegł do niego stłumiony płacz Kali,
która zaraz rzuciła mu się w ramiona, sprawiając, że cała ta
sytuacja wydała się jeszcze bardziej kuriozalna niż wcześniej. Na
przekór wszelkim dogmatom, zachwiana została w ten sposób jakaś
odgórnie ustalona równowaga, która nie zakładała takiego rodzaju
postępowania. Wilczyca tuliła mokrą od łez twarz do futra
grafitowego wilka, który jeszcze chwilę wcześniej chciał
przegryźć jej tchawicę. Cisza jaka nastała, przerywana ich
płytkimi oddechami, zdusiła jaskinię, wsączyła także niepokój
w ich umysły, czy aby nikt nie usłyszał ich walki. Jednak sen,
który zmorzył szpital zdawał się trwać nieprzerwanie, niczym
niezmącony. Dezorientacja na pysku basiora była tak wyraźna, jakby
miała zaraz odkleić się od niego i zacząć żyć własnym życiem.
Czuł ciepło ciała wadery, które przecież miał zamiar z niej
wycisnąć, aż pozostałaby z niej martwa skorupa.
- Chodźmy już stąd – wychrypiał,
zerkając z góry na drobną postać, która dalej przywierała do
jego piersi. Poczuł jedynie jej milczącą aprobatę, którą
przekazała mu w lekkim kiwnięciu głowy.
Nie trafili jednak do swojego
niewielkiego pokoju na drugim końcu jaskini. Pragnienie zawiodło
ich na zewnątrz, gdzie noc powitała ich niewidzącym spojrzeniem,
jakby nie zauważając ich obecności. Na bezkresnym oceanie nieba
tliły się światła gwiazd, walczące o byt na tej nieprzyjaznej,
atramentowej pustyni. Księżyc nie oświetlał świata, nie pokazał
swojego oblicza, potępiając niemalże tym wybryk dwójki pacjentów,
którzy w tym momencie tak bardzo chcieli zaznać słodkiego smaku
wolności. Zdawało się, że czas stanął w miejscu, by razem z
wilkami podziwiać piękno rześkiej nocy, w której powietrzu czuć
było zapach wiosny. Zapach, który dawał nadzieję, nawet w tej
chwili. Hyarin spojrzał kątem oka na stojącą u jego boku waderę,
która zastygła z lekkim uśmiechem wymalowanym na wargach. Miała
zamknięte oczy, nawet w nikłym świetle zapalonej opodal pochodni
widział spokój na jej twarzy. Czy wszystko potoczyłoby się
inaczej, gdyby okoliczności były inne? Łamali odwieczne prawa
rządzone tym światem, byli jak dwa bieguny, które nie mogły się
przyciągać. A jednak stali teraz tak blisko, słyszał jej cichy
oddech, który zamieniał się w małe obłoczki pary na lekkim
mrozie – ostatnim być może tej zimy. Szli przeciw ogólnie
przyjętym standardom, potwór jest zdolny, by kochać? Co takiego
tliło się w jego wnętrzu, czego nie potrafił nazwać? Również zamknął oczy, po raz
pierwszy od dawna, dobrowolnie pozwalając, by to uczucie wyszło zza
zbudowanego przezeń muru. Jego ciepło rozlało się po całym ciele
wilka przyjemną falą, co wprawiło go w kolejne tej nocy
zaskoczenie. Pojawił się też strach, czy aby to nie kolejna
zasadzka postawiona przez jego umysł, być może to sprawi, że siła
woli, którą kuł przez lata w ogniu bólu i dyscypliny osłabnie.
Nie wiedział ile musieli tkwić na progu jaskini, lecz wschodni
kraniec nieba zdążył nabrać lekko chabrowego koloru, co stanowiło
zapowiedź nieuchronnego nadejścia świtu. Nie porozumiewając się
w żaden sposób, wstali jednocześnie, by udać się do łóżek,
nie bacząc na swoje instynkty, które wołały teraz, by korzystając
z okazji uciekać jak najdalej, na spotkanie innych krain, gdzie
spotkaliby się z akceptacją. Bo czy którekolwiek z nich wierzyło,
że faktycznie otrzymają tu pomoc?
Dzień ciągnął się jak roztopiony
karmel, minuty dłużyły się niemiłosiernie. Na zewnątrz słońce
wzbiło się już na najwyższy punkt nieba, gdy Kali została
wezwana na drugą rozmowę z psychologiem. To wprawiło w Hyarina w
dziwne poczucie osamotnienia, które wcześniej zupełnie mu nie
przeszkadzało. Teraz czuł nieprzyjemny brak wadery, do której
obecności zdążył już przywyknąć, a nawet ją polubić. Część
jaskini, w których przyszło im żyć wraz z jej odejściem stała
się jeszcze bardziej szara i ponura niż zwykle. Basior wstał
niespiesznie ze swojego legowiska, by zaraz powrócić na nie i z
westchnieniem opaść na koc. Nie było sensu nic robić, bo w końcu,
co? Wyjrzeć na korytarz, przespacerować się po niewielkim metrażu
jaki został im przydzielony. Położył się na plecach, wbijając
wzrok w mozaikę pęknięć na suficie, która do złudzenia zaczęła
przypominać mu mapę jakiejś nieodkrytej dotąd krainy. Tęskno mu
było do podróży, do poznawania nowych lądów, ale czy byłby
teraz w stanie wyruszyć sam?
Kali wróciła po jakimś czasie,
roztaczając wokół siebie dużo pogodniejszą aurę niż wcześniej.
Wyglądało to jakby zaszła w niej jakaś wewnętrzna przemiana, a
może rozmowa z psychologiem przebiegła lepiej niż ostatnio.
Jednak, gdy go zobaczyła w jej oczach pojawiło się współczucie.
Przeszła obok niego, ale zaraz się rozmyśliła i zwróciła w
kierunku drzwi. Hyarin rzucił jej pytające spojrzenie.
- Muszę iść do Flory z tą raną...
Takie zalecenie – mruknęła dziwnie przepraszającym tonem.
- Skoro twoją zauważył, to moją
tym bardziej – basior dotknął łapą policzka, na którym
znajdowały się ślady pazurów. Nie dał rady zlizać z futra
zakrzepłej krwi, która niczym malinowe znamię tkwiła tam na dowód
popełnionej w szale zbrodni.
- Miałam ci przekazać, że... - nie
dokończyła, bo oto w drzwiach stanął atramentowy basior, wbijając
wyczekujące spojrzenie w Hyarina. Nadeszła jego kolej. Wstał z
posłania i zatrzymał się przed waderą, która kiwnęła głową
na znak, że właśnie o tym miała mu powiedzieć. Szary wilk
zwrócił ku niej pysk, nie wiedząc czemu właściwie nie idzie
dalej. Chłonął barwę tych wielkich oczu, w których odnajdował
chwilowe ukojenie. Miał ochotę zagarnąć ją do siebie i zamknąć
w rozpaczliwym uścisku, jednak jedyne na co się zdobył to
delikatne dotknięcie nosem czubka jej głowy. Zamknął w tym geście
całą pełnię rozedrganych uczuć, które szalały w nim, szukając
bardziej wylewnego ujścia od tego. Cóż mógł zrobić więcej?
Odszedł odprowadzany nieodgadnionym spojrzeniem niebieskich ślepi,
które na moment rozbłysły, gdy ostatni raz odwrócił głowę w
jej stronę, nim zniknął w czeluściach korytarza.
Pomocnik zostawił go przed
pomieszczeniem, w którym najwyraźniej oczekiwał na niego Vitale,
po czym odszedł. Nie dopilnował czy Hyarin dotrze do miejsca
przeznaczenia, więc oporny pacjent usiadł pod ścianą, sam na sam
z własnymi myślami. Ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę to
konfrontacja z psychologiem. Nie miał nastroju na wyczerpujące
pytania, na które odpowiedzi w większości nie znał. Nie chciał
poznawać siebie, a czuł, że mimowolnie zrobi to, gdy czarny wilk
będzie usilnie pragnął poznać jego. Dwie minuty i nikt nie
zainteresował się przygarbionym kronikarzem, który bardzo teraz
chciał wniknąć w ścianę, by nigdy już z niej nie wyjść.
- Długo jeszcze potrwa ta zabawa? -
zza węgła dobiegł do niego lekko rozbawiony głos. Hyarin drgnął
zaskoczony i niespiesznie przekroczył próg pomieszczenia, zerkając
w stronę, z której dobywał się dźwięk. Vitale siedział oparty
o skałę z tym samym cynicznym uśmiechem, który potrafił wilka
doprowadzić do szału, zanim zdążył powiedzieć pierwsze słowo.
Wstał i lekkim krokiem skierował się na środek jaskini, gdzie
usiadł ponownie, a naprzeciw niego Hyarin z miną skazańca.
- Widzę, że też nosisz pamiątkę
po jakimś ciekawym wydarzeniu – zagadnął, wskazując na policzek
skwaszonego pacjenta, który pozostał na tę zaczepkę niewzruszony.
Milczeli przez sekundę czy dwie, po czym Vitale zaczął znów:
- Opowiesz mi jak do tego doszło?
Hyarin nie miał przygotowanej żadnej
wymówki. Zresztą zapomniał zupełnie, by się nad jakąś
zastanowić, więc wypalił z pierwszą, która była w miarę
sensowna.
- Wstałem w nocy, by napić się
wody, potknąłem się i upadłem na wystający skrawek skały –
powiedział szybko na jednym wdechu, za co natychmiast skarcił się
w myśli. Brzmiało podejrzanie, czemu czuje takie napięcie pod
ciężarem tego krwawego spojrzenia? Vitale skontrował
błyskawicznie, zanim basior zdążył pozbierać myśli.
- Ściana miała pazury? - spytał z
politowaniem, jakby karcił niesfornego szczeniaka. Odpowiedź była
oczywista, ale Hyarin nie mógł się przyznać do tak jawnego
kłamstwa, a zaprzeczenie nie wchodziło w grę. Milczał zatem, nie
spuszczając wzroku z psychologa, jakby obawiając się z jego strony
niezapowiedzianego ataku. Tamten, przeciwnie – mierzył go
spojrzeniem przepełnionym trochę zbyt dużym zainteresowaniem.
Ścierali się tak przez chwilę w gęstniejącej coraz bardziej
ciszy.
- Czy to robota twojej koleżanki?
Może rany na jej ciele to z kolei twoja sprawka? - głos Vitalego
rozciął powietrze, przybierając nagle nieco ostrzejszy ton, być
może starając się tym wydobyć szybką i szczerą odpowiedź.
Hyarin przełknął ślinę, dając sobie te pół sekundy więcej na
odpowiedź.
- Nic między nami nie zaszło –
odparł z lekką niepewnością, kierując swoje spojrzenie na lewą
ścianę, na czym szybko się złapał i obrócił głowę w stronę
psychologa tak gwałtownie, aż mu coś strzeliło w karku. Czy
zobaczył ten ruch? Może nie wierzy w te psychologiczne przesłanki.
Opanuj się, to przesłuchanie jak każde inne! Czuł
jednak, że powoli odnajduje odpowiedź swojego dziwnego zachowania,
umiejętność obrony i lawirowania pomiędzy oskarżeniami to jedno,
ale ten wilk chciał wyciągnąć na wierzch jego problem i rozłożyć
go na czynniki pierwsze. To samo w sobie sprawiało, że czuł się
nieswojo, jakby ktoś siłą wyciągał go z jego strefy komfortu.
Ponownie skonfrontował swoje nieprzychylne spojrzenie z jego lekko
zniecierpliwionym.
- Dobrze ci radzę, byś powiedział
prawdę. Ja i tak się dowiem, a jeśli okaże się, że zrobiłeś
jej krzywdę to... - urwał nagle, najwyraźniej zdając sobie sprawę
jaki wydźwięk miały jego słowa. Hyarina nie dotknęła ta
niedokończona groźba, siedział równie niewzruszony, co
sfrustrowany tą bezsensowną rozmową. Vitale wziął głęboki
oddech i ze świstem wypuścił powietrze.
- Nie jestem twoim wrogiem. Mam ci
pomóc, ale powinieneś, chociaż postarać się mi zaufać, inaczej
nic z tego nie będzie – powiedział już spokojniej, lecz w jego
głosie dało się wyczuć lekkie echo niepewności, którą
natychmiast zamaskował, przywołując na twarz typowy dla siebie
uśmiech.
- Nie dałeś mi powodu, by ci ufać –
odparł z pasją Hyarin, czując narastające wzburzenie.
- A ty nie dałeś mi nawet szansy
bym, choć spróbował to zaufanie zdobyć – nadeszła błyskawiczna
riposta, która zakończyła dyskusję. Ponownie zapanowało
milczenie, przetykane pytaniami i lakonicznymi odpowiedziami. Chyba
nawet Vitale po jakimś czasie stwierdził, że dalsza walka z
uprzedzonym basiorem nie ma sensu. Odprawił go więc, słowami:
- Jutro znowu się zobaczymy.
Pamiętaj, nie jestem osobą, która poddaje się łatwo.
Niestety. A do tego wszyscy są ci
przychylni. - pomyślał z goryczą szary wilk, wychodząc ku
wytęsknionej samotności. Gdy tylko upewnił się, że jest sam,
poza zasięgiem wścibskich oczu, osunął się na ścianę z głośnym
westchnięciem. Nie zrozumiał jeszcze w pełni, dlaczego tak bardzo
wyczerpywały go te spotkania, ale czuł się wyzuty z sił. Uciekł
chyłkiem w stronę pokoju, gdy zobaczył wyłaniającą się zza
rogu ciemną sylwetkę wilka.
Kali już na niego czekała. Na jej
widok poczuł spokój, o niczym tak nie marzył jak o złożeniu
głowy obok niej, by wsłuchiwać się w jej cichy oddech, czuć
ciepło jej ciała. Z bólem usiadł na swoim miejscu, przywołując
wspomnienia ostatniej nocy. Może wcale nie powinien robić sobie
nadziei? Para kochanków przez gwiazdy przeklętych. Może
śmierć piękniejsza u jej boku będzie, niźli życie bez widoku
tych oczu, których barwę, co dzień przypominałoby mu niebo?
- Jak poszło? - odezwała się
pierwsza, zerkając na niego ostrożnie. Ten głos, w którym drżała
troska. Dlaczego? Dlaczego wciąż się o mnie troszczysz?
- Trochę lepiej niż wczoraj –
odpowiedział enigmatycznie, nie patrząc w jej stronę. Do oczu
nagle zaczęły cisnąć mu się łzy. Czy to jest cena współżycia
z własnymi uczuciami we względnej zgodzie? Odwrócił się do niej
plecami i zwinął się w kłębek, drżąc w bezgłośnym szlochu,
którego nie umiał już powstrzymać. Jak mógł do tego dopuścić,
by emocje wzięły nad nim górę. Stał się słaby, bezbronny,
obnażony. Mimowolnie gotów, by nadstawić drugi policzek, by
upadać, co rusz pod krzyżem cierpienia. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, że stoi przy nim Kali. Odsunął się gwałtownie,
ocierając mokry pysk. Sam fakt płaczu był hańbiący, a co dopiero
robienie tego przy kimś.
- Hyarin – powiedziała cicho,
przysuwając się bliżej. - Co się tam stało?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie
był pewien nawet dlaczego tak silnie zareagował.
- Pytał mnie czy ja ci to zrobiłem.
Powiedział, że i tak się dowie prawdy – wykrztusił. Cała jego
duma, cała godność uleciały gdzieś, pozostawiając wilka
wyglądem przypominającego żałosny cień samego siebie. Wadera
usiadła obok pochylonego basiora, którego jak nigdy rozdarły
uczucia.
- Przecież nie pozwolimy, by nas
rozdzielono – szepnęła, delikatnie opierając się o niego
ramieniem. Drgnął na jej dotyk, nie wiedząc czy czuć radość czy
strach.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy. Co,
jeśli oni mają rację? - powiedział, zawierając w tych słowach
całe cierpienie z nimi związane. Czy lepiej było uciec tej nocy?
Czyim dobrem miał się kierować? Dlaczego nikt nie słyszy jego
krzyków, które pustoszą mu wnętrze?
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz