czwartek, 25 marca 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Rana na pysku, przypominająca order na mundurze generała, była nienaruszalnym świadectwem tego, co się stało. Kolejne odznaczenie do kolekcji, które pozornie miało nie mieć znaczenia, a jednak zarysowało się grubą linią, w splocie wydarzeń. Tak samo jak szok na twarzy basiora, który był jak najbardziej szczery. To nagłe uczucie, związane z jawną obroną wadery, uśpiło jego czujność. Nie czuł bólu, mózg zdawał się nie być w stanie zareagować prawidłowo, zaskoczony takim obrotem sprawy. Tę chwilę błyskawicznie wykorzystała wilczyca, która odepchnęła go tak mocno, że ten uderzył o naprzeciwległą ścianę. Bliskie spotkanie z nagą skałą na chwilę odebrało mu dech, co pozwoliło umysłowi odzyskać, choć częściową jasność. Szkarłat spłynął z jego złotych oczu, pozostawiając je względnie trzeźwymi, lecz był to tylko pozór. Jak zza kamiennego muru dobiegł do niego stłumiony płacz Kali, która zaraz rzuciła mu się w ramiona, sprawiając, że cała ta sytuacja wydała się jeszcze bardziej kuriozalna niż wcześniej. Na przekór wszelkim dogmatom, zachwiana została w ten sposób jakaś odgórnie ustalona równowaga, która nie zakładała takiego rodzaju postępowania. Wilczyca tuliła mokrą od łez twarz do futra grafitowego wilka, który jeszcze chwilę wcześniej chciał przegryźć jej tchawicę. Cisza jaka nastała, przerywana ich płytkimi oddechami, zdusiła jaskinię, wsączyła także niepokój w ich umysły, czy aby nikt nie usłyszał ich walki. Jednak sen, który zmorzył szpital zdawał się trwać nieprzerwanie, niczym niezmącony. Dezorientacja na pysku basiora była tak wyraźna, jakby miała zaraz odkleić się od niego i zacząć żyć własnym życiem. Czuł ciepło ciała wadery, które przecież miał zamiar z niej wycisnąć, aż pozostałaby z niej martwa skorupa.
- Chodźmy już stąd – wychrypiał, zerkając z góry na drobną postać, która dalej przywierała do jego piersi. Poczuł jedynie jej milczącą aprobatę, którą przekazała mu w lekkim kiwnięciu głowy.
Nie trafili jednak do swojego niewielkiego pokoju na drugim końcu jaskini. Pragnienie zawiodło ich na zewnątrz, gdzie noc powitała ich niewidzącym spojrzeniem, jakby nie zauważając ich obecności. Na bezkresnym oceanie nieba tliły się światła gwiazd, walczące o byt na tej nieprzyjaznej, atramentowej pustyni. Księżyc nie oświetlał świata, nie pokazał swojego oblicza, potępiając niemalże tym wybryk dwójki pacjentów, którzy w tym momencie tak bardzo chcieli zaznać słodkiego smaku wolności. Zdawało się, że czas stanął w miejscu, by razem z wilkami podziwiać piękno rześkiej nocy, w której powietrzu czuć było zapach wiosny. Zapach, który dawał nadzieję, nawet w tej chwili. Hyarin spojrzał kątem oka na stojącą u jego boku waderę, która zastygła z lekkim uśmiechem wymalowanym na wargach. Miała zamknięte oczy, nawet w nikłym świetle zapalonej opodal pochodni widział spokój na jej twarzy. Czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby okoliczności były inne? Łamali odwieczne prawa rządzone tym światem, byli jak dwa bieguny, które nie mogły się przyciągać. A jednak stali teraz tak blisko, słyszał jej cichy oddech, który zamieniał się w małe obłoczki pary na lekkim mrozie – ostatnim być może tej zimy. Szli przeciw ogólnie przyjętym standardom, potwór jest zdolny, by kochać? Co takiego tliło się w jego wnętrzu, czego nie potrafił nazwać? Również zamknął oczy, po raz pierwszy od dawna, dobrowolnie pozwalając, by to uczucie wyszło zza zbudowanego przezeń muru. Jego ciepło rozlało się po całym ciele wilka przyjemną falą, co wprawiło go w kolejne tej nocy zaskoczenie. Pojawił się też strach, czy aby to nie kolejna zasadzka postawiona przez jego umysł, być może to sprawi, że siła woli, którą kuł przez lata w ogniu bólu i dyscypliny osłabnie. Nie wiedział ile musieli tkwić na progu jaskini, lecz wschodni kraniec nieba zdążył nabrać lekko chabrowego koloru, co stanowiło zapowiedź nieuchronnego nadejścia świtu. Nie porozumiewając się w żaden sposób, wstali jednocześnie, by udać się do łóżek, nie bacząc na swoje instynkty, które wołały teraz, by korzystając z okazji uciekać jak najdalej, na spotkanie innych krain, gdzie spotkaliby się z akceptacją. Bo czy którekolwiek z nich wierzyło, że faktycznie otrzymają tu pomoc?
Dzień ciągnął się jak roztopiony karmel, minuty dłużyły się niemiłosiernie. Na zewnątrz słońce wzbiło się już na najwyższy punkt nieba, gdy Kali została wezwana na drugą rozmowę z psychologiem. To wprawiło w Hyarina w dziwne poczucie osamotnienia, które wcześniej zupełnie mu nie przeszkadzało. Teraz czuł nieprzyjemny brak wadery, do której obecności zdążył już przywyknąć, a nawet ją polubić. Część jaskini, w których przyszło im żyć wraz z jej odejściem stała się jeszcze bardziej szara i ponura niż zwykle. Basior wstał niespiesznie ze swojego legowiska, by zaraz powrócić na nie i z westchnieniem opaść na koc. Nie było sensu nic robić, bo w końcu, co? Wyjrzeć na korytarz, przespacerować się po niewielkim metrażu jaki został im przydzielony. Położył się na plecach, wbijając wzrok w mozaikę pęknięć na suficie, która do złudzenia zaczęła przypominać mu mapę jakiejś nieodkrytej dotąd krainy. Tęskno mu było do podróży, do poznawania nowych lądów, ale czy byłby teraz w stanie wyruszyć sam?
Kali wróciła po jakimś czasie, roztaczając wokół siebie dużo pogodniejszą aurę niż wcześniej. Wyglądało to jakby zaszła w niej jakaś wewnętrzna przemiana, a może rozmowa z psychologiem przebiegła lepiej niż ostatnio. Jednak, gdy go zobaczyła w jej oczach pojawiło się współczucie. Przeszła obok niego, ale zaraz się rozmyśliła i zwróciła w kierunku drzwi. Hyarin rzucił jej pytające spojrzenie.
- Muszę iść do Flory z tą raną... Takie zalecenie – mruknęła dziwnie przepraszającym tonem.
- Skoro twoją zauważył, to moją tym bardziej – basior dotknął łapą policzka, na którym znajdowały się ślady pazurów. Nie dał rady zlizać z futra zakrzepłej krwi, która niczym malinowe znamię tkwiła tam na dowód popełnionej w szale zbrodni.
- Miałam ci przekazać, że... - nie dokończyła, bo oto w drzwiach stanął atramentowy basior, wbijając wyczekujące spojrzenie w Hyarina. Nadeszła jego kolej. Wstał z posłania i zatrzymał się przed waderą, która kiwnęła głową na znak, że właśnie o tym miała mu powiedzieć. Szary wilk zwrócił ku niej pysk, nie wiedząc czemu właściwie nie idzie dalej. Chłonął barwę tych wielkich oczu, w których odnajdował chwilowe ukojenie. Miał ochotę zagarnąć ją do siebie i zamknąć w rozpaczliwym uścisku, jednak jedyne na co się zdobył to delikatne dotknięcie nosem czubka jej głowy. Zamknął w tym geście całą pełnię rozedrganych uczuć, które szalały w nim, szukając bardziej wylewnego ujścia od tego. Cóż mógł zrobić więcej? Odszedł odprowadzany nieodgadnionym spojrzeniem niebieskich ślepi, które na moment rozbłysły, gdy ostatni raz odwrócił głowę w jej stronę, nim zniknął w czeluściach korytarza.
Pomocnik zostawił go przed pomieszczeniem, w którym najwyraźniej oczekiwał na niego Vitale, po czym odszedł. Nie dopilnował czy Hyarin dotrze do miejsca przeznaczenia, więc oporny pacjent usiadł pod ścianą, sam na sam z własnymi myślami. Ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę to konfrontacja z psychologiem. Nie miał nastroju na wyczerpujące pytania, na które odpowiedzi w większości nie znał. Nie chciał poznawać siebie, a czuł, że mimowolnie zrobi to, gdy czarny wilk będzie usilnie pragnął poznać jego. Dwie minuty i nikt nie zainteresował się przygarbionym kronikarzem, który bardzo teraz chciał wniknąć w ścianę, by nigdy już z niej nie wyjść.
- Długo jeszcze potrwa ta zabawa? - zza węgła dobiegł do niego lekko rozbawiony głos. Hyarin drgnął zaskoczony i niespiesznie przekroczył próg pomieszczenia, zerkając w stronę, z której dobywał się dźwięk. Vitale siedział oparty o skałę z tym samym cynicznym uśmiechem, który potrafił wilka doprowadzić do szału, zanim zdążył powiedzieć pierwsze słowo. Wstał i lekkim krokiem skierował się na środek jaskini, gdzie usiadł ponownie, a naprzeciw niego Hyarin z miną skazańca.
- Widzę, że też nosisz pamiątkę po jakimś ciekawym wydarzeniu – zagadnął, wskazując na policzek skwaszonego pacjenta, który pozostał na tę zaczepkę niewzruszony. Milczeli przez sekundę czy dwie, po czym Vitale zaczął znów:
- Opowiesz mi jak do tego doszło?
Hyarin nie miał przygotowanej żadnej wymówki. Zresztą zapomniał zupełnie, by się nad jakąś zastanowić, więc wypalił z pierwszą, która była w miarę sensowna.
- Wstałem w nocy, by napić się wody, potknąłem się i upadłem na wystający skrawek skały – powiedział szybko na jednym wdechu, za co natychmiast skarcił się w myśli. Brzmiało podejrzanie, czemu czuje takie napięcie pod ciężarem tego krwawego spojrzenia? Vitale skontrował błyskawicznie, zanim basior zdążył pozbierać myśli.
- Ściana miała pazury? - spytał z politowaniem, jakby karcił niesfornego szczeniaka. Odpowiedź była oczywista, ale Hyarin nie mógł się przyznać do tak jawnego kłamstwa, a zaprzeczenie nie wchodziło w grę. Milczał zatem, nie spuszczając wzroku z psychologa, jakby obawiając się z jego strony niezapowiedzianego ataku. Tamten, przeciwnie – mierzył go spojrzeniem przepełnionym trochę zbyt dużym zainteresowaniem. Ścierali się tak przez chwilę w gęstniejącej coraz bardziej ciszy.
- Czy to robota twojej koleżanki? Może rany na jej ciele to z kolei twoja sprawka? - głos Vitalego rozciął powietrze, przybierając nagle nieco ostrzejszy ton, być może starając się tym wydobyć szybką i szczerą odpowiedź. Hyarin przełknął ślinę, dając sobie te pół sekundy więcej na odpowiedź.
- Nic między nami nie zaszło – odparł z lekką niepewnością, kierując swoje spojrzenie na lewą ścianę, na czym szybko się złapał i obrócił głowę w stronę psychologa tak gwałtownie, aż mu coś strzeliło w karku. Czy zobaczył ten ruch? Może nie wierzy w te psychologiczne przesłanki. Opanuj się, to przesłuchanie jak każde inne! Czuł jednak, że powoli odnajduje odpowiedź swojego dziwnego zachowania, umiejętność obrony i lawirowania pomiędzy oskarżeniami to jedno, ale ten wilk chciał wyciągnąć na wierzch jego problem i rozłożyć go na czynniki pierwsze. To samo w sobie sprawiało, że czuł się nieswojo, jakby ktoś siłą wyciągał go z jego strefy komfortu. Ponownie skonfrontował swoje nieprzychylne spojrzenie z jego lekko zniecierpliwionym.
- Dobrze ci radzę, byś powiedział prawdę. Ja i tak się dowiem, a jeśli okaże się, że zrobiłeś jej krzywdę to... - urwał nagle, najwyraźniej zdając sobie sprawę jaki wydźwięk miały jego słowa. Hyarina nie dotknęła ta niedokończona groźba, siedział równie niewzruszony, co sfrustrowany tą bezsensowną rozmową. Vitale wziął głęboki oddech i ze świstem wypuścił powietrze.
- Nie jestem twoim wrogiem. Mam ci pomóc, ale powinieneś, chociaż postarać się mi zaufać, inaczej nic z tego nie będzie – powiedział już spokojniej, lecz w jego głosie dało się wyczuć lekkie echo niepewności, którą natychmiast zamaskował, przywołując na twarz typowy dla siebie uśmiech.
- Nie dałeś mi powodu, by ci ufać – odparł z pasją Hyarin, czując narastające wzburzenie.
- A ty nie dałeś mi nawet szansy bym, choć spróbował to zaufanie zdobyć – nadeszła błyskawiczna riposta, która zakończyła dyskusję. Ponownie zapanowało milczenie, przetykane pytaniami i lakonicznymi odpowiedziami. Chyba nawet Vitale po jakimś czasie stwierdził, że dalsza walka z uprzedzonym basiorem nie ma sensu. Odprawił go więc, słowami:
- Jutro znowu się zobaczymy. Pamiętaj, nie jestem osobą, która poddaje się łatwo.
Niestety. A do tego wszyscy są ci przychylni. - pomyślał z goryczą szary wilk, wychodząc ku wytęsknionej samotności. Gdy tylko upewnił się, że jest sam, poza zasięgiem wścibskich oczu, osunął się na ścianę z głośnym westchnięciem. Nie zrozumiał jeszcze w pełni, dlaczego tak bardzo wyczerpywały go te spotkania, ale czuł się wyzuty z sił. Uciekł chyłkiem w stronę pokoju, gdy zobaczył wyłaniającą się zza rogu ciemną sylwetkę wilka.
Kali już na niego czekała. Na jej widok poczuł spokój, o niczym tak nie marzył jak o złożeniu głowy obok niej, by wsłuchiwać się w jej cichy oddech, czuć ciepło jej ciała. Z bólem usiadł na swoim miejscu, przywołując wspomnienia ostatniej nocy. Może wcale nie powinien robić sobie nadziei? Para kochanków przez gwiazdy przeklętych. Może śmierć piękniejsza u jej boku będzie, niźli życie bez widoku tych oczu, których barwę, co dzień przypominałoby mu niebo?
- Jak poszło? - odezwała się pierwsza, zerkając na niego ostrożnie. Ten głos, w którym drżała troska. Dlaczego? Dlaczego wciąż się o mnie troszczysz?
- Trochę lepiej niż wczoraj – odpowiedział enigmatycznie, nie patrząc w jej stronę. Do oczu nagle zaczęły cisnąć mu się łzy. Czy to jest cena współżycia z własnymi uczuciami we względnej zgodzie? Odwrócił się do niej plecami i zwinął się w kłębek, drżąc w bezgłośnym szlochu, którego nie umiał już powstrzymać. Jak mógł do tego dopuścić, by emocje wzięły nad nim górę. Stał się słaby, bezbronny, obnażony. Mimowolnie gotów, by nadstawić drugi policzek, by upadać, co rusz pod krzyżem cierpienia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że stoi przy nim Kali. Odsunął się gwałtownie, ocierając mokry pysk. Sam fakt płaczu był hańbiący, a co dopiero robienie tego przy kimś.
- Hyarin – powiedziała cicho, przysuwając się bliżej. - Co się tam stało?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie był pewien nawet dlaczego tak silnie zareagował.
- Pytał mnie czy ja ci to zrobiłem. Powiedział, że i tak się dowie prawdy – wykrztusił. Cała jego duma, cała godność uleciały gdzieś, pozostawiając wilka wyglądem przypominającego żałosny cień samego siebie. Wadera usiadła obok pochylonego basiora, którego jak nigdy rozdarły uczucia.
- Przecież nie pozwolimy, by nas rozdzielono – szepnęła, delikatnie opierając się o niego ramieniem. Drgnął na jej dotyk, nie wiedząc czy czuć radość czy strach.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy. Co, jeśli oni mają rację? - powiedział, zawierając w tych słowach całe cierpienie z nimi związane. Czy lepiej było uciec tej nocy? Czyim dobrem miał się kierować? Dlaczego nikt nie słyszy jego krzyków, które pustoszą mu wnętrze?

<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz