- Kiedy ostatnio widziałeś Mundusa? Chcę się z nim zobaczyć i porozmawiać.
Kiedy ostatnio?
Spochmurniałem. Nie wiedziałem dlaczego, ale pytanie to wzbudziło we mnie delikatne ukłucie niepokoju, podobne do tego, jakie w nocy nawiedza czasem uczciwą duszę prostego wilka, za dnia pochłoniętego w całości własnymi problemami. Z lekka obróciłem pysk, szukając w pamięci odpowiedzi na pytanie rozmówczyni.
Kiedy ostatnio?
Spochmurniałem. Nie wiedziałem dlaczego, ale pytanie to wzbudziło we mnie delikatne ukłucie niepokoju, podobne do tego, jakie w nocy nawiedza czasem uczciwą duszę prostego wilka, za dnia pochłoniętego w całości własnymi problemami. Z lekka obróciłem pysk, szukając w pamięci odpowiedzi na pytanie rozmówczyni.
Czy widziałem? A może to też był sen, ogarniający z każdej strony, opatulający wilcze ciało i umysł nicością? Może stałem nad górami, wśród mgieł i mroźnego powietrza. Widziałem ten róż, tysiąc i jeden odcieni błękitu. Mój Boże, i ptaki krążyły pod granatowymi chmurami, a uderzenia ich skrzydeł były tak subtelne, że gdyby nie spojrzeć po dwakroć, nie sposób było uwierzyć, że niosą je z rączością odpowiednią maleńkim cząsteczkom powietrza. A przecież tak było.
Odetchnąłem pełną piersią. Tak, wszystko wskazywało na to, że był to jedynie sen, złuda, ale piękna złuda. Gdybym mógł podejrzewać, że stało się w moim życiu coś choć odrobinę złego, wolałbym zamknąć się w krainie snów po wieczność, w błogiej beztrosce biegając po rozległych połaciach łąk, z oczyma zwróconymi ku niebu. Niespodziewany żal, że takiej mocy nie miałem, ukłuł mnie jeszcze silniej od poprzedniej myśli.
Ten, kto wie, czym jest troska, od razu wyczułby w bólu czysty egocentryzm, co świadczyłoby niechybnie, że uczucie to jest negatywne z obu swoich stron: tej społecznej i tej od skóry do rdzenia przesiąkniętej sobą.
Ten, który poznał w życiu lęk, mógłby zwyczajnie uśmiechnąć się, usiąść obok, powiedzieć: "Agrest, mały, słaby wilku... Nie jesteś wcale słabszy od byle żaby uciekającej przed zającem, ani od zająca, czmychającego przed głodnym lisem".
Ponieważ w duszy mojej nigdy wcześniej nie spróbowałem nawet pozostawić miejsca na żaden wewnętrzny głos, siadający mi na ramieniu w gorszych chwilach, by mówić do mnie cicho i spokojnie, o moich lękach, o moich grzechach, o moich złościach i o moich radościach, także i tamtego dnia, słysząc jedno z kolejnych prostych pytań, którymi chyba uwielbiała okładać mnie Mitriall, po prostu opuściłem wzrok i przełknąłem ślinę, aby tylko zagłuszyć próżnię we własnej głowie.
Wtedy też zrozumiałem, czym jest dobra inwestycja we własne wnętrze. To rozepchnięcie wszystkich krążących po głowie myśli, żeby zrobić miejsce i ciepło przyjąć ów głos, który chciał usiąść na moim zapiecku i mówić do mnie cicho i przyjaźnie. Chociaż bowiem owymi naokoło myślami zajęty byłem przez większość swojego egocentrycznego czasu, w chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem pomocy, wszystkie one ulatywały jak interesowni przyjaciele, pozostawiając mnie samego, w swojej własnej pustce.
Wtedy też zrozumiałem, czym jest dobra inwestycja we własne wnętrze. To rozepchnięcie wszystkich krążących po głowie myśli, żeby zrobić miejsce i ciepło przyjąć ów głos, który chciał usiąść na moim zapiecku i mówić do mnie cicho i przyjaźnie. Chociaż bowiem owymi naokoło myślami zajęty byłem przez większość swojego egocentrycznego czasu, w chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem pomocy, wszystkie one ulatywały jak interesowni przyjaciele, pozostawiając mnie samego, w swojej własnej pustce.
W końcu wzruszyłem ramionami.
To wszystko? Tylko na tyle było mnie stać, mnie, wilka bystrego i zaradnego? To jeszcze marazm, czy już niedołęstwo?
Westchnąłem głęboko i uniosłem jedną z przednich łap, by dotknąć nią rozgrzanego czoła.
- Mitriall... Mam dziś nienajlepszy dzień. W zasadzie ostatnio sporo z moich dni jest nienajlepszych, czy możesz powiedzieć, o co dokładnie chodzi? Jestem pewien, że cokolwiek to jest, Mundek nie chciałby trzymać tego przede mną w tajemnicy.
Nawet nie wiem, dlaczego zdecydowałem się na tak długie zdanie. Być może przez fakt, że w istocie, od pewnego czasu coraz częściej bywałem zwyczajnie zmęczony, taki budziłem się i zasypiałem, więc przeciąganie każdej z pogaduszek, nawet jeśli zaangażowanie rozmówcy wykraczało poza ramy normalności, było dla mnie tylko bezsensownym marnowaniem energii. Prawdziwy Agrest spał, zwinięty w kłębuszek gdzieś we własnym świecie półsłów, jak sokół w klatce, w tym odrętwiałym lesie, oczekując światełka, któremu na imię było Strategia i Postulat. Nie miałem serca nawet go budzić.
Serce, które płacze, wilk, który właśnie
obudził się ze snu, lecz czuje, że śni nadal.
Korzystając z krótkiej chwili wahania wilczycy, potrząsnąłem głową, co tylko nasiliło nieprzyjemne uczucie skołatania.
Agrest, jęknąłem do siebie. Agrest, weź się w garść. Żyj. Masz chłopaku jedno życie, nie prześpij go, nie osiągnąłeś jeszcze wszystkiego. Na pewno nie osiągnąłeś jeszcze każdego ze swoich celów, masz tu co robić...
Szukałem w głowie choćby najsłabszej iskry, mogącej na nowo rozpalić płomień. Ale choć przetrząsałem wszystkie swoje myśli, jak one długie i szerokie, żadnej iskry nie dostrzegłem.
- No, więc jaki cel ma twoj...
- Czołem. Witaj, Mitriall. Mitriall, prawda? - Uśmiechnął się szeroko, wychodząc spomiędzy ciemnych pni drzew. Za sprawą całej kaskady myśli, które moment wcześniej zalały mój umysł, jego pojawienie się w tamtym miejscu i czasie, odruchowo potraktowałem niemal jak truizm. Nie posunąłem się nawet do bardziej wymownego powitania, niż lekkie skinienie głową, gdy nagle w drzwi prowadzące do mojej prywatnej sali głębszego sensu, uderzyło wspomnienie pytania Mitriall. Zaraz po nim nadeszło pewne mgliste deja vu, jakbym z podobną sytuacją i podobnymi słowami zetknął się już nie pierwszy raz w życiu.
"Tak jest, ty! Tylko ty możesz jeszcze uratować moją nieszczęsną duszę od niechybnej zguby w odmętach bezsensu i zalania przez potoki pustych, suchych słów. Działaj, powiedz cokolwiek, nie każcie mi oboje dłużej stać tu i udawać, że czerpie z tego przyjemność".
- O, proszę, masz i swojego Mundusa - zauważyłem, zanim zdałem sobie sprawę, że nieświadomie zdążyłem już nadać swemu głosowi wydźwięk delikatnie kąśliwy. - A teraz, czego chciałaś?
Wymienili między sobą krótkie, nieprzejrzyste spojrzenia.
Czasem w życiu zdarzają się takie przypadki, których na trzeźwo wcale nie wzięlibyśmy za przypadek. Przykład, pytacie o przykład? A może się przesłyszałem. Jednak przyznajcie, proszę, że słysząc "Zdarzają się w życiu takie przypadki...", od razu zaczynamy zastanawiać się, jakie w sumie przypadki zdarzają się w życiu i że jest to zjawisko zupełnie normalne.
Co więc okazało się tak dziwnym przypadkiem tamtego dnia?
Początkowo, głośne kroki, które rozległy się gdzieś w pobliżu nas, zanim jeszcze po tak nagłym spotkaniu wszyscy troje pomilkliśmy na dobre. Potem, coraz głośniejsze dyszenie. Aż w końcu wołanie, jakiegoś zmarnowanego męczącym biegiem głosu.
- Hej, Janka! Wiesław! - Obejrzeliśmy się jak na zawołanie. - Gdzie wy się podziewacie, babcia na was czeka!
- Babcia? - prychnąłem. Byłem przekonany, że nie mam babci.
- No, chodźcie już - basior, z jakiegoś powodu przypominający mi muchę, zabzyczał do nas radośnie, chociaż trochę już niecierpliwie i ruszył przodem, planując poprowadzić nas drogą, prowadzącą na północ. Obejrzałem się na dwójkę swoich towarzyszy, by zadać im nieme pytanie. Gdy jednak mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Mitriall, w jej oczach dostrzegłem tylko identyczne odbicie samego siebie.
- Znacie jakąś babcię? - szepnąłem.
Wadera początkowo wyglądała, jakby z całego chaosu, który zapanował jej głowie, trudno było wyłuszczyć jej wymowę mojego pytania, a w ogóle niemożliwym stało się znaleźć na nie odpowiedź. Po krótkiej chwili jednak zdobyła się na nią, lecz nie wypowiedziała ani słowa; w jednym, pośpiesznym ruchu pokręciła głową.
Przeniosłem wzrok na przyjaciela.
- Nie bój żaby, Wiesiu... - Mundurek rzucił mi pobieżne spojrzenie. - Idźcie, będzie zabawnie.
I zanim zdążyłem zapomnieć, jakie brzmienie miało każde z ostatnich słów, dreptaliśmy już we dwoje za rozgorączkowanym wilkiem. Może to wszystko stało się zbyt szybko. Tak, bez dwóch zdań tak właśnie było, bo dlaczego jakiś wyrwany z kontekstu osobnik, jakby literka przerzucona przez chochlika drukarskiego na zupełnie inną stronę pięknej księgi życia, nagle wepchnęła się w nasze życie, nadając nam nowe imiona? Czy to jakiś nowy, prześmieszny żart wrogów politycznych? Czy to nieudolna próba prowokacji?
Nie rozumiałem tego, co się stało i czego oczekiwano od nas w dalszej perspektywie, ale cała sprawa wydała mi się nagle na tyle wciągająca, że gotów byłem iść za nim nawet i cały dzień.
- Przepraszam! - zawołałem do przewodnika wycieczki. - Może byłbyś tak dobry i przybliżył nam cel tej wędrówki? Co z babcią?
< Mitriall? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz