Flaszeczka wędrowała bez przerwy z jednej łapy do drugiej, zdradzając swoim ruchem głębokie zamyślenie trzymającego ją rudego wilka. Po jego głowie szwendało się mnóstwo różnych myśli dotyczących zawartości owego naczynia, każda z nich wyrażała swoje własne za i przeciw związane z wykorzystaniem magicznego eliksiru. Tyle zagrożeń... Takie możliwości... Naprawdę był skłonny, by spróbować. Szczególnie teraz, gdy od dawna nie miał kontaktu ze szczeniakami. Podobno zaczęło mu z tej racji odbijać, jak twierdził Yir. Zachowywał się dziwnie, zdarzało mu się spacerować bez celu w różne miejsca, w szczególności te, gdzie basior często spędzał czas ze szczeniakami. Być może skłonność do skorzystania z niespotykanego wywaru również była powiązana z tymi zaburzeniami, choć nie dałby sobie odciąć za to łapy. Yir powiedziałby, że tak. Ale przecież to była szansa... To była szansa na ich własne dziecko, całkowicie własne i nikogo innego. Czyż nie każda para o tym marzy? O posiadaniu wspólnego potomstwa? Problemem było tylko znalezienie wadery, która mogłaby to dziecko donieść i urodzić, ale być może znajdzie się chętna... To tylko wypicie eliksiru, prawda? Nic bardziej... osobistego.
Atramentowy basior wślizgnął się po cichu do sypialni, siadając obok swojego ukochanego. Paketenshika nie zwrócił na to uwagi, zignorował nagły ruch, zdecydowanie zbyt skupiony na prostej, okrągłej manierce bez żadnych zdobień ani symboli, które mogłyby symbolizować niezwykły napój ukryty w środku. Tyle nadziei w jednej, małej flaszeczce... Powierzyć komuś taki dar to niezwykła szczodrość. Chyba że z perspektywy wiedźmy taki eliksir to czysty banał, coś w stylu prostej, tradycyjnej zupy i dla niej nie znaczy to wiele. Ale dla Pakiego i Yira to może być wszystko. Gdyby tylko się udało... Nie. Musi się udać. To po prostu musi okazać się prawdą.
Rudzielec wreszcie podniósł swoje żółte oczy na towarzyszącego mu basiora, oczy pełne nadziei nasiąkniętej smutkiem straty. Możliwość zyskania własnego szczeniaka przypomniała mu jego pierwszą wychowankę, mimo że starał sobie nie przypominać. Musiał zmienić te myśli. Należało się skupić na tym, co nadchodzi, co będzie, wzorem wszechobecnej już wiosny. W końcu ta pora roku symbolizowała nowy początek. Dla nich to był początek zupełnie innego życia.
– Yir, to będzie nasze dziecko. Nasze własne. Dziecko! – W jakiś sposób jego głos był żałosny, pełen bólu, jednocześnie jednak zupełnie wyprany z emocji, jakby mówiła to maszyna, generator mowy, a nie żywa istota zdolna do uczuć. Do tego ten przygaszony blask, przez który gałki oczne wydawały się zrobione ze szkła. Starszy wilk wzdrygnął się na ten widok. Oczywiście nie uszło to uwadze przygnębionego Pakiego, choć milczenie zostało zachowane.
– Wiem, o co chodzi. Ale musimy to dokładnie przemyśleć, nie powinniśmy podejmować decyzji tak szybko.
– Przemyślałem to na wszelki możliwy sposób, musimy spróbować!
– Paki, mówimy o nieznanej mocy z niesprawdzonego źródła. Nie możemy tak pochopnie decydować. Twoje osobiste uczucia niczego nie zmienią...
– Ty nic nie rozumiesz! – Nauczyciel łowiectwa poderwał się na równe nogi, odsłaniając zęby jakby chciał zacząć gryźć. I warczał. Z jego gardła wydobywał się warczący, pełen gniewu dźwięk, nawet jeśli nikt z tutaj obecnych sobie nie zasłużył. – To jedyna taka szansa, a ty chcesz to rzucić w piach! Czy naprawdę ci nie zależy? Nie chcesz szczeniaków? Bo co, bo ci za wygodnie, bo nie musisz się wysilać?! A może choć raz moje zdanie też będzie miało dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie, co? Może nie wszyscy są w stanie znieść pusty dom?!
Pod napływem tak gwałtownych emocji, jakie właśnie nim owładnęły, po policzkach zaczęły napływać mu łzy. Nie miał pojęcia, jak groteskowo i szaleńczo wyglądał, jednakże nawet gdyby ktoś mu powiedział to on wcale o to nie dbał. Zdrowy rozsądek zasnuła mu zgubna niczym błędne ogniki na zdradzieckich moczarach złość, z jednej strony domagając się sprawiedliwości w tym związku, z drugiej zaś śmiejąc się z rudzielca, z jego bezsilności i głupoty, jaką według niektórych podobno wcale się nie odznaczał. Kpiła z niego, pewna swego zwycięstwa. Miała rację, nie przeliczyła się. Wilk wybiegł z sypialni, nie słuchając głosu swojego partnera, pragnąc jedynie ciszy i spokoju po tym, jak w jego własnym mniemaniu został zlekceważony.
Nie minęło długo zanim były trup ponownie pojawił się u jego boku, opanowany, bez śladów zdradzających urazy czy złości, podchodzący do całej tej sytuacji niezwykle spokojnie. Ciała ściśle przylgnęły do siebie, nie pozostawiając choćby minimetra przerwy. Dość szybko zrobiło się ciepło i przyjemnie, co uspokoiło chaos panujący w umyśle rudzielca. Odważył się nawiązać kontakt wzrokowy ze swoim partnerem.
– To nasza szansa.
– Wiem – odparł atramentowy, wtulając się pyskiem w szyję młodszego basiora. – I może faktycznie lepiej jest ją wykorzystać, skoro nastała. Jak to było? Musimy wrzucić trochę swojego futra do tego eliksiru, a potem dać go jakiejś waderze do wypicia?
– Tak. To co, próbujemy?
Spróbowali. Po wrzuceniu kłębków sierści, które w jakiś niepokojący sposób rozpuściły się w płynie, wywar nabrał barwy czerwonego wina. Podobnie też pachniał. Czyli będą musieli znaleźć waderę, której nie będzie przeszkadzał smak. Umówili się, że tym zajmie się Yir. Paki miał leżeć i wypoczywać, a najlepiej to w ogóle spać, żeby nie myśleć za dużo o możliwości zyskania szczeniaka. Tak zapobiegawczo. Bo pomocnik medyka się o niego martwił.
<Yir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz