poniedziałek, 29 marca 2021

Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"

- Ile dni jesteś w stanie iść bez zatrzymywania się? - atramentowy towarzysz zagaił nagle, przystając pomiędzy pogrążonymi we śnie drzewami. - A ile biec? - dodał, zwracając się w jej stronę. Ta z kolei, zaskoczona nagłym pytaniem, uniosła wymownie brwi. Nie była w stanie rozszyfrować znaczenia wypowiedzianego przez niego pytania. Zastanawiała się, czy basiorem kierowała czysta ciekawość, czy może wścibskość i chęć lekceważenia jej osoby. Z trudem przyznała przed samą sobą, że nie jest w stanie odpowiedzieć na tę zagwozdkę. Ponadto sama nie była pewna swoich możliwości. Ostatnimi czasy wydarzyło się tak wiele, że wadera przestała sugerować się swoimi dawnymi umiejętnościami. Wierzyła jednak, że długie wędrówki na coś się zdały, dzięki czemu organizm nie zawiedzie jej i tym razem. 
- Tyle, ile będzie trzeba. Nie martw, mysi móżdżku, z pewnością nadążę - stwierdziła, ruszając przed siebie żwawym truchtem. Atramentowa sylwetka prędko znalazła się u jej boku, dzięki czemu wędrowcy mogli kontynuować monotonną wędrówkę. Spokój towarzyszący przedzieraniu się przez las nie trwał jednak długo. Już po kilkunastu minutach samiec zaczął rozglądać się dookoła, aż w końcu przystanął na środku niewielkiej, wciąż pokrytej resztkami śniegu polanie. Zanim wilczyca zdążyła zaprotestować, ten zaczął tłumaczyć swoją decyzję. 
- Wydaje mi się, że powinniśmy zapolować, zanim udamy się w głąb terytorium wroga. Podkradanie im zdobyczy i tak będzie wyjątkowo ryzykowne. Lepiej zrobić to na obrzeżach ich terenów - skwitował łagodnym tonem. Oboje wiedzieli, że basior ma rację. Taktyczne rozwiązanie pozwoli im na uzupełnienie zapasów i uniknięcie większych kłopotów. 
- W porządku. Nie oddalaj się zbytnio. Spotkamy się tutaj za.. pół godziny - nie czekając na odpowiedź nieco zmieszanego towarzysza, odwróciła się i zniknęła w zaroślach. Z ulgą stwierdziła, że w powietrzu unosi się wiele zapachów należących do zwierzyny łownej. Najwidoczniej topniejący śnieg wraz z ocieplającym się klimatem zachęciły małe żyjątka do wędrówek w poszukiwaniu pożywienia. Po kilku minutach energicznego tropienia wilczyca ujrzała swoją ofiarę. Tym razem padło na drobną sarnę, która najwyraźniej niedawno rozpoczęła okres przybierania na wadze, albowiem na jej ciele wciąż widniał zarys żeber. Stojące pod wiatr zwierzę nawet nie zdawało sobie sprawy z czyhającego nieopodal zagrożenia. Jedno uderzenie serca.. Dwa.. Trzy.. Wadera jednym susem znalazła się przy sarnie, która, na swoje nieszczęście, zbyt późno wyczuła ciemną łowczynię. Ta z kolei zacisnęła swoje szczęki na drobnej krtani i, upewniwszy się, że zwierzę nie żyje, wróciła na umówiony obszar. Atramentowy basior przybył na miejsce nieco później, niosąc w pysku małą, chuderlawą wierwiórkę. Wilczyca zmierzyła wzrokiem zdobycz samca, który przysiadł zadowolony obok niej. 
- Poważnie? 
- No co? Nawet nie wiesz, jak ciężko było ją upolować! - Pandora westchnęła tylko w odpowiedzi i złapała swoją zdobycz za kark. Następnie położyła ją przed basiorem i oddaliła się nieco dalej. Ten, nie bardzo rozumiejąc zaistniałą sytuację, odchrząknął i posłał jej wymowne spojrzenie. 
- W moich stronach słab.. To znaczy, mam na myśli, że wojownicy zawsze jedli na koniec, ustępując innym. Tak więc jedz, podrostku - wadera widziała, że jej towarzysz czuje się zakłopotany i nie wie co począć. W końcu jednak rozpoczął energiczną konsumpcję sarniny. W międzyczasie zerkał na Pandorę, która wpatrywała się w drobnego wilka znużonym, odległym spojrzeniem. Za beznamiętną maską kryła się jednak plątanina myśli dotyczących wydarzeń sprzed kilku godzin. Wadera wciąż miała dziwne przeczucie, że koniec przygody z nocnymi łowcami jeszcze nie nastąpił. Odegnała jednak uporczywą intuicję i cierpliwie poczekała, aż atramentowa istota zakończy spożywanie posiłku, po czym sama zabrała się za konsumpcję świeżego mięsa. Delektowanie się nim nie trwało jednak długo, albowiem już po chwili zdarzyło się coś, co przykuło uwagę Pandory. W pewnym momencie zauważyła ruch pomiędzy drzewami, któremu zawtórował ledwo słyszalny szelest. Instynktownie zerwała się na równe łapy i delikatnie napięła mięśnie. 
- Co się dzieje? - wyraźnie zaniepokojony basior prędko znalazł się przy samicy. Ta zmrużyła powieki i wbiła wzrok w miejsce, z którego zdawało jej się, że przez chwilę tętniło życie. Nie, nie zdawało jej się, wszakże była pewna swojej racji. Dla pewności zaciągnęła się zapachem wiszącym w wilgotnym powietrzu. Wszędzie unosiła się woń krwistego mięsa, wciąż martwych roślin i.. 
- Są tutaj - szepnęła nagle, bardziej do siebie, niż do niego. Czuła, że jej ciało zaczyna wypełniać przyjemne ciepło adrenaliny, a zmysły z każdą chwilą wyostrzają się coraz bardziej. 
- Kto? Kto tu jest? - przepełnione strachem oczy atramentowego samca podkreślał gwałtowny, niespokojny oddech wydobywający się z jego gardła.
- Dwunożni - warknęła, uważnie wpatrując się w linię drzew. W tym samym momencie jej oczom ukazała się srebrna lufa skierowana w jej stronę. Wysłanie metalowej kuli trwało zaledwie ułamek sekundy. Wilczyca syknęła, czując, jak szkarłatna ciecz zaczyna wypływać z rozerwanej na policzku skóry. Nie miała jednak czasu na przejmowanie się drobnym urazem. Zacisnęła zęby i prędko zwróciła się do oniemiałego samca. 
- Schowaj się, Delto! - krzyknęła, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy zwróciła się do towarzysza w ten sposób. Z ulgą zauważyła, że basior posłusznie oddala się w przeciwną stronę i wskakuje w zarośla. Mając pewność, że podrostek jest względnie bezpieczny, zwróciła się w stronę oprawców. Dwunożni stali teraz pomiędzy drzewami i uważnie przyglądali się zaistniałej sytuacji, jakby kalkulując szanse na zdobycie tego, po co przybyli. Jeden z nich trzymał skórzane smycze przyczepione do obroży dwóch zajadle ujadających psów gończych, które obecnie starały się wyrwać z ludzkich kajdan.  
- Puść je, niech się zabawią - mruknął jeden z nich, lewą ręką sięgając po fajkę znajdującą się w kieszeni starej jesionki. Brodaty mężczyzna wsadził ceramiczny przedmiot do ust i zapalił umieszczony w środku tytoń. 
- Puść je, z chęcią się zabawię - wadera spięła mięśnie i wycedziła z przekąsem słowa, których stojący nieopodal ludzie i tak mieli nigdy nie zrozumieć. Wdychający tytoniowy dym mężczyzna przeszył wilczycę spojrzeniem i uśmiechnął się złośliwe, jakby przyjmując nieme wyzwanie. Dłonią dał sygnał drugiemu, aby wypuścił wciąż szczekające psy. Ten posłusznie wykonał polecenie i uwolnił czworonożne istoty, które niemal natychmiast ruszyły w stronę Pandory. 
- No chodźcie.. - wilczyca napięła każdy możliwy mięsień, przybierając tym samym pozycję obronną. Pierwszy zaatakował rdzawy osobnik, który najwidoczniej miał odwrócić uwagę od drugiego, skradającego się obecnie z tyłu napastnika. Wadera zaczekała, aż istoty zaczną krążyć wokół niej, po czym odskoczyła w momencie, gdy rzuciły się w jej kierunku. Stworzenia, wyraźnie zaskoczone takim obrotem spraw, zderzyły się ze sobą. Prędko otrząsnęły się z chwilowego szoku i ponownie rzuciły na ciemną wilczycę. Jako iż psy były od niej sporo mniejsze, szybko poradziła sobie z rdzawym osobnikiem, którego przygwoździła łapą do wilgotnej ziemi. Następnie gwałtownym szarpnięciem oderwała mu nasadę ucha, na co czworonóg zareagował głośnym skomleniem i ucieczką. Myśliwi na próżno gwizdali i wzywali do siebie przerażonego psa, który zapewne nie myślał o powrocie. Drugi, nieco większy ogar o srebrnej sierści, wykorzystał chwilę nieuwagi wilczycy i zaszedł ją od tyłu. Nim ta zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, pies wgryzł się w jej tylną łapę. Z pyska wadery wydobył się gwałtowny wrzask, który tylko zachęcił napastnika do dalszego zaciskania szczęk. Pandora odwróciła się w jego stronę i chwyciła zębami srebrny kark, uprzednio wyrywając tylną łapę z uścisku. Pies wydał z siebie głuche skomlenie po tym, jak jego szare futro zaczęło przybierać czerwoną barwę. W międzyczasie łowcy, którzy do tej pory przyglądali się zaistniałej sytuacji, postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Młody brunet, który uprzednio trzymał psy, teraz szykował pokaźną broń. Po załadowaniu metalowych kul, młodzieniec zaczął celować do ciemnej wilczycy. 
- Na co czekasz? Strzelaj, Thomas! - ponaglił go brodaty, który zaczął nerwowo ściskać kieszeń brunatnej jesionki. 
- Nie m-mogę, John.. - wyjąkał młodszy, który ledwo trzymał broń, ponieważ jego ciało pochłonęły przypominające konwulsje drgawki.
- Jak to nie możesz?! - brodacz niemal wypluł te słowa, najwidoczniej nie wierząc w to, co słyszy. 
- Spust się zaciął.. - wymamrotał młodzieniec, próbując znaleźć przyczynę awarii niezawodnego przedmiotu. 
- Daj mi to, imbecylu - brodaty człowiek uderzył drugiego w potylicę i odebrał mu strzelbę, uprzednio schowawszy ceramiczną fajkę do kieszeni. Następnie wycelował broń w stronę wadery, która właśnie oderwała się od srebrnego ciała skąpanego w szkarłatnej cieczy i ruszyła w stronę kłusowników.
 
< Delto? Zadecyduj o przyszłości tych panów >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz