poniedziałek, 22 marca 2021

Od C6 CD Flory - "Sobowtór"

 Dawno nie byłem tak podekscytowany. 
- Moja jaskinia to musi być coś boskiego!- Zacząłem wywód, który dojrzewał mi w głowie przez całe popołudnie.- Musi mieć wysoki strop, to na pewno. I żeby skała była dość miękka, mam plan wkopać się głębiej i zrobić z niej kopalnię. Bo niby jak najszybciej dobrać się do cennych kruszców, mam rację? O ile mi wiadomo, miękkie byłyby skały wapienne, więc MUSIMY znaleźć jakąś ze stalagmitami. To będzie dobry trop. O, i chciałbym co najmniej parę komór, zrobię z nich magazyny, warsztat, sypialnię…
- Nie za wysokie ma waćpan wymagania?- Zaśmiała się Flora.-  Nasze tereny nie są na tyle duże, by objąć wszystkie rodzaje gór.
- Coś tak czułem, że nie będziecie zbyt hojni.- Westchnąłem.- A co do małych terenów to postaram się to szybko zmienić, jak tylko znajdę sposób jak stworzyć maszyny balistyczne. Widziałem je w jakiejś książce historycznej, ich prymitywna konstrukcja powinna się sprawdzić na wasze warunki.
Wilczycę wydawał się mocno bawić mój monolog. Nie rozumiałem, co jest w tym takiego zabawnego. Coś tak czułem, że szary wilk nie zrozumie nowatorskich idei. Ale przynajmniej mnie uważnie słuchała, tyle mi wystarczało.
- W takim razie zadowolę się wapienną grotą. Sam sobie wydrążę komory i wyższy strop, tylko ukradnę kilofy z wioski.
- Będziesz kraść?
- Pożyczać, jeśli wolisz. I tak robią z nich paskudny użytek. Lepiej im będzie u mnie.- Wyszczerzyłem się do siebie, podekscytowany tymi wszystkimi możliwościami. Zauważyłem, że ona też podziela mój entuzjazm.
Wędrowaliśmy dalej w mroki nocy, eskortowani chłodnym blaskiem gwiazd. Las nocą w niczym nie przypominał uroczej i pogodnej puszczy, wysokie drzewa przeobraziły się w czarne cienie nad granatowym niebem, z zarośli dochodziły nas ciche szelesty, z ciemności łypały raz po raz żółte, migoczące ślepia. Na szczęście mój drobny, zielonkawy blask rozjaśniał nam drogę. Zamiast jednak dodawać otuchy, światło o barwie choroby rysowało długie, powykręcane cienie. Wibrowały i tańczyły jak żywe, gdy tylko się poruszałem, a oświetlenie, choć pomocne, wciągało wszystko poza jego zasięgiem w jeszcze głębszą, nieprzeniknioną czerń. Jakiś czarny uskrzydlony kształt wzbił się w powietrze, a uzdrowicielka podskoczyła mimowolnie. Otuliła się ciaśniej swoim szalikiem i przyspieszyła kroku.
- Tędy. Niedaleko powinniśmy zobaczyć nagie skały.
Miała rację, w krótkim czasie dotarliśmy pod nieporośnięty niczym, stromy pagórek. Z jego ściany ziały dwa otwory, ustawione jeden nad drugim. Siostrzane pieczary, przedzielone wąską półką skalną z gładkim, ziemistym podejściem. 
-Te jaskinie powinny być puste, przynajmniej mam taką nadzieję. Może ja sprawdzę dolną, a ty górną, czy nie ma tak żadnych "niespodziewanych domowników, zgoda?
Poszedłem więc na górny poziom, by obejrzeć pieczarę. Wydawała się przestronna, ale dość brudna. Pomimo kurzu, pajęczyn i piasku, na podłodze nie pałętały się żadne kości, nie dostrzegłem też żadnych odcisków łap ani nietoperzy na suficie. Mrok nagich skał był jakiś inny, wydawał się niepokojąco mesmeryzujący. Na suficie nie było jednak śladu po kamiennych soplach, z czego nie byłem bardzo zadowolony. Wszedłem głębiej w ciemność, a gdy wytężyłem wzrok, dostrzegłem wyłaniającą się z mroku Florę.
- Flora? Jak ty to…- Zamyśliłem się, po czym wpadłem na teorię, że obie jaskinie są połączone tunelem na końcach. Mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko.- To jest sieć jaskiń? Ha, świetne! 
Wilczyca uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Coś w jej spojrzeniu było innego, niż zwykle, brakowało w nim ciepła i serdeczności, jaką zazwyczaj widzę, ale byłem zbyt pochłonięty nową ciekawą wariacją jaskiń, by zwrócić na to większą uwagę. Wbiegłem w ciemność, chcąc zwiedzić tunel samodzielnie. Uderzenia pazurów o gładką posadzkę niosły się echem wśród zakrzywionych ścian, upodabniając się do smętnego lamentu.  Korytarz kierował się ku dołowi, więc myślałem, że to już ten moment. Byłem w szoku gdy moje łapy zatrzymały się na… litej ścianie. Pomacałem łapami koniec korytarza, jakby nie wierzył, że on rzeczywiście tam jest. Starałem się w głowie zebrać fakty. Poczułem się nagle niezwykle nieswojo, a ciemność wokół mnie wydała mi się o wiele bardziej niepokojąca niż przedtem. Po karku przeszedł mi lodowaty dreszcz, na plecach poczułem czyiś obślizgły wzrok. Ale w jaskini nie było przecież nikogo. Rozejrzałem się nerwowo, szukając to właściciela spojrzenia, a to ukrytego przejścia, które  by rozwiało mój rosnący niepokój zwykłym “Ah! Tutaj jest, wiedziałem, że to tylko przeoczenie!”. Gdy spróbowałem wrócić, Flory już przy wejściu nie zastałem.
-Flora!- Zawołałem zaniepokojony. Gdzież ona mogła zniknąć?
- Tak? - Po chwili oczekiwania wadera wbiegła na wyższą półkę skalną, ewidentnie więc nadchodziła z dolnej pieczary. To nie było zabawne, ani trochę.
-  Umiesz się teleportować czy co?
- Ja?- Parsknęła śmiechem.- Wiesz, że nie.
- Mhm, ta. Świetny żart. - Westchnąłem naburmuszony, próbując wyprzeć się niepokoju. - Kiedyś cię nauczę poprawnie kłamać.
Wadera zmarszczyła brwi skonfundowana, nie mogła znaleźć słów, by mi odpowiedzieć. 
- Nie podoba mi się ta jaskinia, znajdźmy inną.- Mruknąłem, łypiąc niepewnie w tył.
- Skoro chcesz. W dolnej znalazłam kolonię szczurów, więc chyba nie będzie najlepszym wyborem. Chodźmy dalej. 
Nie chciałem jej mówić, co widziałem w pieczarze. Wzięłaby mnie za dziwaka, co już kompletnie postradał zmysły. Ale ja przecież nie mogłem sobie jej wyśnić na jawie! Aż tak wybujałej wyobraźni jeszcze nie mam. Więc kogo spotkałem wtedy na wejściu? Niemożliwe, bym mógł się pomylić. A może jednak? Przecież ciemno było.
Gdy odchodziliśmy, dla pewności obejrzałem się jeszcze raz za siebie, by zobaczyć, czy nikt tam nie stoi. Oczywiście nie było nikogo. Może ja za dużo o tym myślę. Powinienem skupić się na jaskiniach.
Zwróciliśmy się na wschód, w kierunku malujących się ponad drzewami gór. Florka wpadła na pomysł, że będzie tam największa różnorodność grot, więc może znajdziemy tą idealną. Z każdym kolejnym kilometrem wydawała się coraz bardziej śnięta, aż zdziwiony byłem, że nadal chciała za mną chodzić. Mogłaby się na mnie wypiąć za takie ciąganie jej po nocy i przełożyć to na inny dzień, ale jakoś nie zrobiła tego. Powinienem być jej za to wdzięczny? Czy tak właśnie dziękuje się za oferowaną pomoc? Dawno tego nie robiłem. Powiedziałbym, że wyszedłem z wprawy, gdybym w niej kiedykolwiek był. Może rozmowa ją podtrzyma na duchu, pomoże jej nie paść w połowie drogi. Co ja z nią wtedy zrobię, bez domu, pośrodku niczego. Nie chce mi się nosić ciała na plecach.
- Jak...jak było w pracy?- Zacząłem rozmowę, nie ujawniając zbytniego zainteresowania.
- Mi?- Uzdrowicielka została wyrwana ze swoich przemyśleń-  Och, właściwie to dobrze. Wszyscy powoli zdrowieją. Delta się szybko uczy, Yir mu pomaga odnaleźć się w nowej sytuacji. Tworzą zgrany duet, gdy mnie nie ma.
 - Ale za wiele to ty nie opuszczasz tej swojej jaskini.
- Przecież to nie dziwne, zawsze jakiś chory się znajdzie. Mam pełne łapy roboty. - Między zdania wślizgnął się moment ciszy.- A tobie jak minęło popołudnie?
- Nie najlepiej. Niczego przydatnego nie znalazłem. A liczyłem na gorące źródła, bo naprawdę okropna ta zima. Metalowe części są świetne na co dzień, ale nie sprawdzają się, gdy chcesz utrzymać ciepłotę ciała...
- O matko, rzeczywiście.- Objęła mnie wzrokiem, oceniając procent chłodnej stali w wilczym ciele.- Masz, lodowata noc dzisiaj.
Zdjęła z szyi swój szalik i owinęła mnie tą ciepłą wełną, dodatkowo nagrzaną przez nią podczas długiego spaceru. Zastygłem na moment, nie wiedząc co się dzieje, mięśnie mi jakby skamieniały, gdy poczułem, że coś mnie dotyka. Nie było to znowu takie złe, ale nie byłem przyzwyczajony do tego rodzaju gestów. Niepewnie spojrzałem w dół na szalik, w środku cały zaaferowany, na zewnątrz sztywny jak kłoda. Uśmiechnąłem się do niej nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć, a ta tylko odeszła bez słowa, znowu nie wiadomo czym tak rozbawiona. Wciągnąłem powietrze do płuc i dogoniłem ją, czerwony jak poziomka. Niedługo potem dotarliśmy nad góry, zamykające się w pierścieniu szczytów, poprzecinane szerokimi wąwozami. Rzeczywiście było sporo do oglądania, co chwilę u podnóży witała nas jakaś kamienna paszcza.
- A ta? - Florka zapytała, ukrywając ziewnięcie. 
 Był już środek nocy, a my nadal nie skończyliśmy. Byłem wybredny, ale czy można mi się dziwić? Tu chodziło o mój dom!
- Cóż…- Obejrzałem jaskinię wskazaną przez wilczycę. Była ładna, przestronna, z mniejszym wejściem niż przekrój korytarza, dzięki czemu może ciepło nie będzie uciekać tak szybko. Skały były żółtawo-białe, wapienne, co rusz z sufitu i podłogi witały mnie kamienne kolce. Łatwo się je usunie, szczególnie kilofem.- Powiem ci, że nie jest zła.
- Nie jest zła? Czego ona nie ma, co mi skrupulatnie wymieniłeś?
- Komór!
- Ach tak, komory... Ale mówiłeś, że da się je dodać.
- Wszystko w swoim czasie. Nie pomyślałaś, ile to by kosztowało wysiłku? Potrzebowałbym więcej niż jednej pary łap do pomocy. - Łypnąłem na nią chytrze. Tania siła robocza pod nazwą “altruiści” zawsze w cenie. Flora ziewnęła w odpowiedzi.
- Ale ja nie mówię, że dzisiaj, tak? Wszystko w swoim czasie.
Zaśmiała się ospale i już miała odpowiedzieć, gdyby nagły grzmot nie wszedł jej w słowo. Wyjrzeliśmy na zewnątrz, by zobaczyć, jak na niebie zbierają się czarne chmury. Kolejna błyskawica rozświetliła niebo, a ciężkie powietrze nabrało posmaku żelaza. Będzie padać. 
- Nie zdążysz wrócić przed burzą.- Mruknąłem, nie odrywając wzroku od tumanów granatowych obłoków. 
- Widzę.- Jęknęła zaniepokojona.
- Cóż…- objąłem wzrokiem swój nowy dom.- Przecież mamy gdzie się skryć. Rozpalę ognisko, ciepło będzie.
Wadera spojrzała mnie lekko wystraszona, a pojedyncze sylaby tylko uciekały spomiędzy jej warg, które jednak nie sklejały się w żaden sensowny argument przeciwko. Teraz to ja się tu szczerzyłem z byle czego. 
- Ale śpię po drugiej stronie pokoju.- Odparła wreszcie.
-  Ta, mhm.
- Przestań się tak uśmiechać! Idę po chrust.- Wyszła na zewnątrz z prędkością światła, a kolejny warkoczący grom nastroszył jej futro na odchodne. 
Po obejrzeniu każdego kąta jaskini uznałem, że najlepiej będzie poczekać przy wejściu. Lustrowałem wzrokiem linię zarośli przede mną, te atramentowe wyboistości na raz po raz rozświetlanym błyskawicami tle. Czekałem znudzony dość długo, aż mój wzrok nie padł na kawową grzywkę skrytą między paprociami. Leżała bardzo nisko, aż futro na szyi dotykało zamszonego poszycia. Przyjrzałem się jej, dostrzegając zarys pyska, brązowe szramy koloru przecinające jej oczy...jej oczy. Wytrzeszczone jak u truposza, wybałuszone i skupione na mojej osobie w sposób, jaki mnie przyprawiał o ciarki. Źrenice miała tak małe, pomimo panującej ciemności, że to aż nienaturalne. Po prostu się...gapiła. I nie poruszała żadnym mięśniem swojej twarzy. Zaniemówiłem przerażony. Kolejna błyskawica przeszyła niebo, prześwietlając cały krajobraz. Gdy moje oczy powróciły do nocnego widzenia, Flora znikła spomiędzy paproci. Nawet śladu po niej nie było. 
- Niech cię wszyscy diabli, Flora! Gdzieś ty znowu znikła!- Wybiegłem z jaskini, wściekły, że mnie tak straszy. 
Nic z zarośli przede mną nie wyszło. Usłyszałem tylko szelest krzewów, które rosły za zakrętem wzniesienia, więc odwróciłem się zaaferowany. Uzdrowicielka trzymała w pysku pętelkę z wierzbowej witki, na której końcu dyndał spory pęczek chrustu.
- To ty tak krzyczałeś? Coś się stało?
Naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć, patrzyłem to na nią to na paprocie, zaskoczony, jak wielki łuk musi moja szyja pokonać, by objąć wzrokiem oba miejsca. Czy ja coś dzisiaj piłem? 
- Nie, nic...mam dzisiaj jakieś dziwne przewidzenia.
Flora westchnęła głęboko i wróciła do jaskini. Ja za to stałem jeszcze przez moment na wprost paproci, próbując się opamiętać. W końcu ja też wróciłem śladami wadery, odprowadzany przez obślizgły wzrok, spływający mi po karku.

(Florka?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz