Ponieważ ostatnio obiecałem sobie nie pisać na długość i tyczy się to nie tylko opowiadań, od razu podziękuję Wam za następny miesiąc wspólnej, jak zawsze twórczej i owocnej współpracy, uścisnę łapę każdemu, kto pisał lub nie pisał, ale odwiedzał nas i o nas pamiętał, a potem przejdę do rzeczy. Potem, czyli właśnie... i... teraz.
środa, 31 marca 2021
Podsumowanie marca!
Ponieważ ostatnio obiecałem sobie nie pisać na długość i tyczy się to nie tylko opowiadań, od razu podziękuję Wam za następny miesiąc wspólnej, jak zawsze twórczej i owocnej współpracy, uścisnę łapę każdemu, kto pisał lub nie pisał, ale odwiedzał nas i o nas pamiętał, a potem przejdę do rzeczy. Potem, czyli właśnie... i... teraz.
poniedziałek, 29 marca 2021
Od Agresta CD Espoir - "Wyblakłe słońce" cz. 3.4
"Agrest, Agrest, ta łatwowierność kiedyś cię zgubi" - jeszcze jedna myśl przebiegła korytarzami mojej głowę. Chyba nawet trzymała koszyczek i rozrzucała przed sobą jakieś kwiatowe płatki. A zaraz za nią, w blasku swej chwały, dreptała druga: że może to jednak nie trucizna w śmiercionośnym stężeniu.
A jeśli? Ach, ten smak ryzyka, którego nienawidziłem. Oto brat jego, Płomień, a jego imię, Strategia i Postulat. Dwa więc płomienie, jak jeden ozór piekielnego pożaru, rządzić musiały moim życiem. Z dwoma musiałem się liczyć, jak ze słodyczą i goryczą na własnym języku.
- Dzzziękuję - wybełkotałem, szybko łykając wodę z przytarganego mi pod nos, metalowego wiadra.
Ale najbardziej zaskoczyło mnie co innego, doskonale zresztą wiecie, co.
- Spokojnie. Gdybym cię otruł, obiecuję, ty pierwszy byś się o tym dowiedział.
Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"
Od Agresta CD Nymerii - „Samotna wśród tłumu”
Przypatrując się młodej wilczycy przez moment, wciąż jeszcze czekałem na jej kolejne słowa.
niedziela, 28 marca 2021
Od Theodora CD Domino
Wiosna wyrwała mieszkańców wioski na świeże powietrze. Przyszedł czas wysiewów, wyrywania chwastów, zajmowania się ziemią pod uprawy. Stary Tony w tym roku sam musiał się wszystkim zająć. Jego rodzina, choć zwykle przyjeżdżała na rozpoczęcie sezonu, tym razem nie miała możliwości pomóc dziadkowi w polu. Mężczyzna sam musiał rozrzucić obornik, przygotować ściółkę, posadzić sadzonki, podlać nasiona. Czekały go godziny pracy, bardzo ciężkiej w tym wieku. Trzeba było się schylać, kopać, przenosić ciężkie rzeczy. Mimo wszystko bardzo odprężało to tego sędziwego człowieka. Po śmierci jego żony spędzał jeszcze więcej czasu na polu. Świeży wicher, zapach wilgotnej ziemi odświeżały jego wspomnienia, ale jednocześnie wprowadzały spokój. Ogrodnictwo zdecydowanie było jego pasją, z oburzeniem przyjmował propozycję syna o przeniesieniu się do miasta. Troska o zielone roślinki, obserwacja ich wzrostu wypełniała go błogością. Ze śmiechem mówił zawsze: „Jestem świadkiem, jak rosną, dojrzewają i umierają fasole, czym ja się różnię od takiej fasoli? Ja tutaj rosłem i tutaj umrę”.
Tony chwycił za taczkę pełną świeżej, żyznej gleby i zaczął ją pchać w kierunku grządek. Musiał zrobić sobie chwilę przerwy, by odzyskać oddech.
- Jeszcze łopata, zapomniałeś o łopacie – mruknął pod nosem szary basior, czający się w krzakach osłaniających północną część chaty.
Starzec podparł się chwilę o taczkę, po czym powoli, kręg po kręgu starał się wyprostować. Odzyskawszy mobilność, zauważył że rzeczywiście – do pracy brakuje mu jeszcze kilku narzędzi. Skierował się do składzika, przechodząc obok zwierzęcia w odległości zaledwie kilku kroków. Wziął łopatę i jeszcze kilka mniejszych i większych przedmiotów, po czym wrócił i zabrał się do pracy. Od tej chwili Theodore miał godzinę na wejście do domku i znalezienie odpowiednich książek. Choć uprawy były wielką pasją starszego człowieka, zimą, gdy zmarznięta ziemia nie przyjmowała nasion, spędzając samotnie zimne wieczory, nudziło mu się niemiłosiernie. Na pomoc przychodziła mu jego druga pasja – historia. Jego salon był wielką biblioteką, w której znaleźć można było powieści, dokumenty, biografie z kilku wieków wstecz. Część z nich była przekazywana w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie i opowiadała baśnie o tajemniczych stworzeniach mieszkających w pobliskim lesie. I tego właśnie szukał teraz Teo. Odłożył na miejsce materiały, które zabrał ostatnim razem. Oddawał je z trzech powodów. Po pierwsze namówił Hyarina na przepisanie ich, większość była wcześniej nieznana, a przydatna do uzupełnienia historii watahy. Za drobne przysługi kronikarz wykonywał tak zwaną „kopię zapasową”, która zawsze trafiała potem do jaskini nakrapianego wilka. Po drugie, nie chciał, by stary Tony zauważył, że coś znika z jego półek. Gdyby się zorientował, zacząłby zamykać drzwi na klucz, a wtedy tyle fascynującej wiedzy stanie się niedostępne. Po trzecie, polubił staruszka i szanował go za takie poświęcenie zarówno dla pola, jak i dla historii. Theo był świadkiem, jak mężczyzna bardzo ostrożnie czyścił każdą książkę osobno, tak, by żadnej nie uszkodzić, okazując niesamowity respekt do minionych dziejów. Wilk widział w tym człowieku swojego historycznego mentora. Podobnie jak on, zaczął układać swoją biblioteczkę w jaskini, pilnując porządku i uśmiechając się w duchu, gdy pod jego łapą przebywały litery opisujące minione dzieje.
Wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu na rozglądanie się, od razu skierował swoje kroki na nienaruszoną do tej pory półkę. Wziął dwa tytuły i zawrócił do lasu. Trzymając się nisko na łapach, przemknął niezauważony. Rozluźnił się dopiero na Stepach, niedaleko swojego domu. Mieszkał raczej w miejscu odludnym, ale czuł przy tym tajemniczy klimat, widział w tym coś pięknego i wzniosłego. Cieszył się też całkowitym spokojem ze strony swojej rodziny, która trzymała się raczej północnych terenów WSC. Odłożył książki we wnękę przedsionka, a poczuwszy burczenie w brzuchu, skierował się na stepy, by coś upolować. Okolice te nie obfitowały w zwierzynę, do dyspozycji bywały tylko burunduki, których grupka akurat miała nieszczęście trafić na basiora. Po napełnieniu brzucha wrócił on do czytania swoich nowych zdobyczy. Dane mu było przejrzeć zaledwie stronę, gdy do jaskini wszedł Gerdal Daheski. Przywitawszy się krótko, zapytał o nowe książki. Theo bardzo polubił basiora za jego wierność w relacjach i panujący wokół niego spokój. Niezmiernie cenił możliwość porozmawiania z nim o wszystkim. Czarny basior usiadł, słuchając opisu wyprawy do wioski, po czym przeszedł do rzeczy.
- Koralina dostała zaproszenie na jakąś imprezę na plaży - oznajmił obojętnym tonem – imprezę „z samcami” jak to określiła Saroe.
- Nie brzmi to dobrze – Theo uśmiechnął się krzywo.
- Dlatego przyszedłem cię prosić, żebyś mnie nie zostawiał. - odparł Gerdal. Nakrapianego wilka ukłuła dezaprobata do takiego braku asertywności wobec Koraliny, ale cóż więcej mógł zrobić.
- Przyjaciela nie zostawia się w biedzie.
Gość wstał, jakby mu ktoś dopiął skrzydeł, uścisnął wilka przyjacielsko, zdradził godzinę i miejsce spotkania, a następnie niemal wybiegł w podskokach. Pozostawiony sam Theo, z rezygnacją zamknął księgi i zaczął się szykować. Postanowił podążyć metodą, która zafascynowała go w zeszłym tygodniu. Około 15 pokoleń wstecz, każdy wilk przed jakimkolwiek spotkaniem towarzyskim odbywał rytualną kąpiel w stawie z dodatkiem wyciągu z kwiatów. Szczególnie zapach chabrów był wyrazem szacunku przybyłego dla innych uczestników. Miał czas, więc skierował się do najbliższego stawu.
- - -
Plaża nie była jego ulubionym miejscem, tak samo imprezy kręcące się wokół dużej ilości gorzałki. Tłum wilków kręcił się dookoła, tańcząc, pijąc i śmiejąc się. Saroe przechodziła sama siebie, flirtując z każdym, kto był w zasięgu jej wzroku, tym jednak razem zostawiła poważnego basiora w spokoju. Ten aż zaczął się zastanawiać, czy przy ostatnim spotkaniu był na tyle niemiły, że ją odstraszył, czy po prostu zajmował późniejsze miejsce w jej kolejce. Na miejscu pojawiło się kilka mniej lub bardziej znanych wader, ale jedna szczególnie przykuła jego uwagę. Drobna, szczupła, czarno-biała wilczyca z olbrzymimi skrzydłami. Nie mógł się pozbyć uczucia, że gdzie już ją widział, za nic w świecie jednak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było. Z początku bawiła się tak jak reszta, nieco więcej rozmawiając z czekoladowo-brązową organizatorką. Wadera z miedzianymi kolczykami pokazała jej Theodora i od tego momentu, zostawiła ją samą. Ta z kolei, wpatrywała się w basiora pomiędzy kolejnymi krótkimi rozmowami, jakby nieco nieudolnie starając się sprawiać wrażenie, że na niego nie patrzy. Być może też go skądś kojarzyła.
<Domino?>
Od Delty CD Domino - "Dziecko eliksiru"
Delta kręcił się jak porąbany po jaskini medycznej. Bądźmy szczerzy. Porzucili go samego jakby wierząc w jego cudowne umiejętności leczenie i spokoju ducha, którego przecież nie miał. Wielokrotnie przecież się zarzekał że jest strasznym panikarzem. Jednak widocznie Flora nie miała skrupułów aby nocne dyżury, popołudniowe badania, no i od czasu do czasu poranne obiegi powierzać jemu i zostawiać samopas zajmując się czym innym lub w ogóle wychodząc. Na początku czuł się jak małe pisklę wyrzucone z gniazda przez matkę aby nauczyło się latać. Jednak z czasem wszystko zaczęło iść gładko. Chociaż to nie zmieniało faktu że w jego sercu nadal mrocznie czaiła się ta doza paniki, która wzbierała w nim za każdym razem kiedy zostawał sam. Yira nie było już, wilki w większości spały, a Florka gdzieś zniknęła mu z widoku. Dokańczał właśnie napary i podawał je tym którzy ich potrzebowali aby mieć lżejszy sen i nie budzić się przy akompaniamencie piekącego lub niekomfortowego bólu w środku nocy po parę razy. Gdy to wszystko było skończone jedynym zajęciem jakie miał tej nocy kiedy jemu przypadło pilnowanie jaskini było siedzenie i patrzenie się na szare, kamienne skały lub przestawianie i porządkowanie po cichutku składziku z ziołami. Od czasu do czasu unosił też tyłek z ziemi zaglądając na niewielu teraz pacjentów.
Ogółem rzecz ujmując nuda była niemiłosiernie uciążliwa podczas nocnych dyżurów. Jednak co poradzić. Delta sądził że ta noc będzie jak każda inna w jaskini medycznej i prawdopodobnie jak każda następna, która go w życiu czekała. Nie narzekał, kochał w końcu tą pracę. Jednak był bardzo zaskoczony kiedy do jego czujnych uszu dotarły kroki. I to nie byle jakie kroki. Był pewien że były to cztery wilki. Zapach jaki dotarł do niego po chwili wskazywał na osoby tak dobrze mu znane, bo przecież mijał się z nimi codziennie lub co jakiś czas na terenach watahy lub w samej jaskini medycznej. Wylazł z kąta w którym się umościł aby kontemplować swoją przeszłość z braku lepszego zajęcia i wyszedł na powitanie niespodziewanemu pochodowi.
-Co was tutaj sprowadza? Przecież powinniście być w domu i kłaść się spać.- zaczął kiedy zjawili się niedaleko. To zdanie kierował głównie do Flory, która przecież zasługiwała na zapracowany ciężko wypoczynek, a teraz powinna była z niego korzystać.
-Mamy sprawę.- zaczął niepewnie Yir. Jego ton nie spodobał się Delcie. Od razu ciemne myśli zasnuły jego umysł łzami rozpaczy i przerażeniem. Zamrugał parę razy i ponaglił go głową oczekując najgorszego. - Masz może zioła, które są w stanie potwierdzić ciążę u wadery?
Co? Delta zamrugał parę razy zaskoczony tym pytaniem. Jego umysł chwilę zastanawiał się i analizował dokładnie słowa Yira, aż coś zaskoczyło i jego oczka mało nie wypadły na ziemię. - CO? - nie było to głośne pytanie. Bardziej przypominało szept , charczący i zaskoczony szept. Yir i Domino ku widocznemu niezadowoleniu i zniecierpliwieniu Pakiego streścili mu całą historię jedynie sprawiając że musiał sobie przysiąść. Potem westchnął z zamyśleniem.
-Powinniśmy coś mieć, ale to ...nie ma 100% gwarancji działania. - odpowiedział z wahaniem
-Ale chcemy spróbować!- wyskoczył Paki.
-No dobrze...ymm...Chodźcie. - mruknął spuszczając po sobie uszy i wracając do środka wraz z wilkami. Wydobył odpowiednie zioła i wodę i zamarł. Uświadomił sobie że skoro Flora jest w prawdopodobnej ciąży to teraz na niego w głównej mierze spadnie jaskinia medyczna, bo przecież Yir będzie ojcem. Nie żeby mu to przeszkadzało ale ta myśl sprawiła że na chwilę zastygł pogrążając się w niej. Otrząsnął się dopiero kiedy Paki niecierpliwie zajrzał mu przez ramię. Od razu zaczął wtedy składać to wszystko w całość.
-To...chyba tyle.- mruknął stawiając miseczkę przed Florą. - Potrzeba tylko...Moczu - uśmiechnął się niepewnie. - Jeśli kolor zmętnieje, na zielono lub niebiesko ciąża jest jak najbardziej już zaczęta i ciało wytwarza odpowiednie hormony i substancje wypłukiwane z uryną, jeśli nic się nie zmieni wasz eliksir niestety nie zadziałał. - poinformował zanim Flora zniknęła w skrytym nieco miejscu aby wykonać badanie.
Gdy puchaty ogon zniknął już za zakręcikiem który prowadził do składziku do jaskini medycznej wszedł jeszcze jeden gość. Delta odwrócił głowę od razu gdy gosć lub przyszły pacjent przekroczył próg.
-Potrzebujesz czegoś Hy? - wstał i zbliżył się z przyjaznym uśmiechem
<Hyarin?>
Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"
Jego słowa jeszcze przez chwilę rozbrzmiewały w powietrzu. Łzy same ciekły mi po policzkach, mimo że w głowie zaczynało się wszystko układać. Tyle rzeczy znalazło swoje wyjaśnienie. Magnus wpuścił mnie do siebie, powoli przeprowadził mnie przez swoje uczucia, jakie towarzyszyły mu od samego początku. Płakałam, ale w mojej duszy zagościł spokój i jakby… promyk szczęścia. W tym momencie ciężkie, zardzewiałe bramy otaczające jego myśli uchylały się, a ja powoli wkraczając wewnątrz, widziałam jakby opuszczony ogród, który mimo braku uwagi rozrósł się i żył własnym życiem i samodzielnie tworzył piękne, zielone klomby. To było niezwykłe uczucie, widziałam, co działo się w głowie wilka, który sam zawsze wiedział, co działo się u mnie. Powiedział, że chce spędzić ze mną następne lata. Na dźwięk tych słów odchodziły te wszystkie tragiczne wspomnieniu. Jeju, jakie one były nieważne. Podeszłam i mocno wtuliłam się w jego futro, upuszczając ostatnie łzy i pozwalając, by poczucie bezpieczeństwa, spokoju ogarnęło naszą dwójkę. Opanowałam wzruszenie i popatrzyłam jeszcze raz w jego oczy. Ujrzałam drugą połówkę, niemal czułam, jak pomiędzy nami wiąże się węzeł.
- Chodźmy – powiedziałam. Tak dużo emocji w tak krótkim czasie wprowadziło mnie w stan jakiegoś dziwnego uniesienia. Chciałam wrócić na ziemię, zaczęłam więc iść przed siebie. Basior początkowo zdziwiony taką szybką zmianą, musiał nadłożyć kroku, by się ze mną zrównać. Szliśmy razem, daleko na południe, nie zatrzymując się i początkowo nawet nic nie mówiąc. Myślałam o przyszłości. Co czeka nas i jak to się wszystko zakończy. Wspominałam pierwsze polowania, wspólne przysposobienie wojskowe, Rozbrajanie bomb, przebywanie w tamtym przeklętym laboratorium. A wciąż towarzyszyło mi to poczucie spokoju. To wszystko już za nami, uśmiechnęłam się na tak nieoczekiwaną myśl. Popatrzyłam z boku na Magnusa i uderzyło mnie nagle, jemu wcale nie było do śmiechu.
- O czym myślisz? - zapytałam z troską. Szybko skarciwszy się w duchu, za to, że zajęłam się tak bardzo sobą.
- O tym, co nas jeszcze czeka – padła ponura odpowiedź. O ironio.
- Myślisz, że będzie jeszcze coś gorszego? - basior popatrzył na mnie, w jego oczach przemknął cień bólu, na wspomnienie ostatnich wydarzeń. Jednak z całej jego postawy wynikało, że wcale nie uważa, by najstraszniejsze było za nami.
- Nawet jeśli ludzi powrócą – zaczęłam, starając się jak najszybciej znaleźć odpowiednie słowa - ...mamy siebie.
Wilk kiwnął głową, ale nie wydawał się przekonany. Poczułam się przy nim trochę naiwnie. Chociaż poczucie, że miłość wszystko załatwi może i jest infantylne, ale nie może być aż tak oderwane od rzeczywistości, prawda? Przecież właśnie czuję, że jestem gotowa stawić czoło światu. Dopiero uporządkowałam taką ważną strefę życia. Optymizm był uzasadniony, ale najwyraźniej tylko dla mnie.
- ...mamy siebie… ale mamy też dzieci – powiedział niedosłyszalnym szeptem, jakby bojąc się tych słów. On je bardzo kocha – stwierdziłam. Mimo tego...wszystkiego.
Szliśmy spokojnie dalej, pogrążeni w zadumie. Do nosa dochodziło rześkie, nieco jeszcze chłodne powietrze. Gdzieś daleko świergotały ptaki i tylko ciche szurnięcia zdradzały naszą obecność. Doszliśmy do rozległej łąki, być może była to Polana Życia, choć tego dojścia wcześniej nie znałam. Szliśmy powoli na plażę, gdy nagle spomiędzy drzew wypadł szary kształt. Wilk w najwyższym pośpiechu, rozejrzał się dookoła, a gdy nas zobaczył, natychmiast zawrócił, przebierając ostatkiem sił łapami w naszą stronę. Szkło dopadł nas, cały zdyszany,
- Musicie..to.. - starał się wydusić. Niemożliwe, żeby wilk w tak dobrej kondycji tak mocno się zmęczył. To nie świadczyło o niczym dobrym. - ...musicie to zobaczyć.
Magnus, wyczuwszy jego emocje, postawił uszy na sztorc. Popatrzył na mnie, a na jego pysku odmalowało się przerażenie. Ruszyliśmy biegiem na północ.
<Magnus?>
Od Domino CD Flory - ,,Dziecko eliksiru"
- Powinna mieszkać niedaleko, prawda?- Paki spojrzał na medyczkę.
- Zaprowadzę was.
Trójka wilków wybrała się więc w kolejne odwiedziny, osnuci krwawym światłem wieczora. Dotarli na miejsce przed zachodem słońca, ominęli puste grządki, które odtajały właśnie wczorajsze przymrozki. Stanęli na progu jaskini, wypatrując w słabym świetle zarysu wadery. Domino, widząc ich, sfrunęła z półki skalnej pod sufitem i przywitała niespodziewany tłum gości.
- Ach, Flora, Paki, Yir? Coś się stało? Zazwyczaj nikt nie odwiedza mnie o tej godzinie.
- To bardzo ważna sprawa.- Yir odezwał się pierwszy.- Wszystko ci wyjaśnimy.
Położna zaprosiła ich więc do środka i rozpaliła małe ognisko, by trochę ogrzać wnętrze. Jedyne, czym mogła ich poczęstować, był napar z mięty i rumianku zebranego latem, ale powinno wystarczyć na tak niespodziewane odwiedziny. Wyjęła parę glinianych, koślawo ulepionych naczyń, które sama zrobiła. Nie była to pięknie zdobiona porcelana Flory, ale skoro Domino mieszkała w watasze od niedawna, nie zdążyła jeszcze nic ukraść z wioski. (I nie zamierzała, co z was za banda złodziei!). Pamiętała, że jeden z nich trochę przeciekał, więc ten dała sobie. Zastawę krzywych kubków zalała herbatą, rozdała, a więc wreszcie basiory mogły zacząć opowieść.
Słońce już schowało się za horyzontem, gdy wszystkie szczegóły zostały wytłumaczone położnej. To co usłyszała, jednocześnie ją bardzo podekscytowało, jak i wprowadziło w głęboką rozpacz. Długo wlepiała wzrok w herbacianą taflę, zanim zebrała się na odpowiedź. Była w szoku.
Jak to Flora surogatką? Ale, że to już? TO się stało? Czuła się bezradna i zdradzona przez świat. Rzucona jak mokra szmata w kąt, razem ze swoimi potrzebami i pragnieniami. Dlaczego tylko szamocze się w swoich próbach posiadania dzieci, podczas gdy innym przychodzi to jak podrapanie się po pysku? Myślała, że to niewyobrażalnie trudna droga, a tymczasem Paki z Yirem dali radę w jeden Tak się właśnie czuła? Oszukana? Gdyby to ona znalazła taki eliksir...matko, była tak okropnie zazdrosna. Wiedziała, że nie powinna się tak czuć, że to nie wina tych dwóch basiorów, a...a jednak coś w jej wnętrzu kazało im robić wyrzuty, że to IM się udało, nie jej. Dlaczego to oni dostali szansę, a nie ona? Skoro świat zsyła z nieba magiczne eliksiry, niech jej też ześle. Niech jej ześle szczeniaka z niebios, którego nie będzie musiała od innych kraść, by choć na moment poczuć się jak matka. Poczuć się komuś potrzebna, przez kogoś kochana. Jakim cholera jasna cudem ona, płodna wadera ma większe problemy z rodzicielstwem niż para basiorów. Basiorów! Świat jest cholernie niesprawiedliwy.
- To- Podniosła wzrok znad glinianej miseczki.- To świetnie!- Posłała im najcieplejszy uśmiech, na jaki mogła się zdobyć.
- Prawda? Jeszcze nie wiemy, czy eliksir naprawdę działa, ale czas pokaże.
Widziała ich szczere szczęście na pyszczkach i ekscytację z posiadania wspólnego szczeniaka. W jednej chwili poczuła się podle przez swoje myśli. Jakim prawem chciała im to zabierać? Przecież oni mają te same potrzeby co ona. Dałaby głowę, że nie tak ogromne, ale wciąż. Może o to właśnie chodziło losowi? Może dlatego tak potrzebuje towarzystwa tych małych słodkich kulek , żeby mimowolnie spełniała swoją rolę nieważne od nastroju? A w związku z tą potrzebą, jej cierpienie i samotność miało być tylko skutkiem ubocznym? Bez niego może nie byłaby wcale taką dobrą położną, nie czułaby powołania. Takie pocieszenie było lepsze niż żadne. Właśnie, przecież jest położną. Ma teraz obowiązki do dopilnowania, na co jej teraz jej zachcianki w głowie! Powinny być nieistotne, skoro los tak je traktuje. Idiotka.
- Flora, a czujesz coś, odkąd wypiłaś eliksir? Najdrobniejszą zmianę
- Byłoby mi łatwiej coś powiedzieć, gdybym wiedziała, czego się spodziewać.- Wzruszyła łapami.- Znakiem może być naprawdę wszystko.
sobota, 27 marca 2021
Od Delty CD Paki "Noce i Dnie"
Noc cichutko przykryła
świat swoim ciemnym
płaszczem grozy. Gwiazdami i księżycem wiernym
przyozdobiła niebo. Cichutkie szmery i
śnieżne mrozy
wiosenno jesiennej i porannej prozy.
Dzień przywitał
wiosną, ciepłym lubym słońcem
Witając początek przed samiutkim końcem
Trzy zwinięte kulki, dwie rude i jedna koloru
mrocznego nieba. Dzień nabrał waloru
Podnieśli się z
ziemi, niedawno skutej lodem
I ruszyli dalej. Skinka puściła się przodem
Skakała nad kałużami snu dawnego śniegu
I rozchlapywała wodę w swoim radosnym biegu
Niedaleko w tyle po
śladach łap w błocie
Zagrzewani słońcem szli pozostali w locie
prędkości swojego chodu. Trzepali uszami
nosem wąchali, stykając się ze znanymi zapachami
Rudy z dwójki z tyłu
nagle zachichotał
Jakby jakiś szczeniak się w nim z lekka miotał
Rzucił spojrzenie Delcie który skupiony
Na naturze, siedział w myśli zagubiony
Na to tylko Paki
przewrócił oczami
Mocno, perfidnie zamachał ogonami
I młodszy z tej dwójki obudzony rozmachem
Zamrugał szybciutko przejęty nagłym strachem
Potem jedynie warknął
na towarzysza podróży
Która swoją drogą im się strasznie dłuży
Gdy nagle cichy pisk z przodu dotarł
do ich uszu i o serce się otarł
Wieści o domu i o
rodzinie lisica z przodu
przyniosła. Chwilę słuchali tak jej wywodu
Jednak radość rosła i rosła. I biegiem
pędzili po ziemi jeszcze pokrytej tu śniegiem
I Paki stanął, a
Delta za nim ledwo hamując
Zanim ten rudy odskoczył świrując
Skalał wokół domu tak dobrze znanego
Nic od poprzedniego razu nie zmienionego
Odetchnął granatowy
wilk i szeroki przybrał
Uśmiech. Widział radość przyjaciół. Wybrał
Przyglądanie się z boku
I podziwianie tego pięknego widoku
<Paki?>
Od Almette CD Kary - "Nowe łapki i jeszcze więcej pytań", "Otwarte szlaki"
Wadera niepewnie zajrzała na mamę. Mimo że w środku czuła że odpowiedź jest przecząca nie chciała jeszcze przekazywać jej tej wiadomości. Serce krajało jej się na choćby myśl o łzach jej mamy. Nastrój nieco zmienił się. W powietrzu zawisła ciężka atmosfera. Almette nieco opuściłą swój puchaty ogon w dół. Przytuliła się do boku czerwonej wadery i westchnęła.
-Nie wiem mamo. Świat ma tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia i zwiedzenia! Wszystko w naszej watasze mam już obwąchane. Znam już nasze ścieżki na pamięć, każdy kamień i każde drzewo. Teraz nadchodzi wiosna, więc temperatury są większe, ja jestem...duża i nie chcę cię zostawiać, ale nudzę się nic nie robiąc. Monotoniczność mnie przytłacza i...chcę podróżować. Na pewno wrócę. Wiele razy. Bogatsza o nowe przyjaźnie i...Rozumiesz mnie prawda?- spojrzała na nią niepewnie w głębi serca mając szczerą nadzieję że nie ujrzy na pysku starszej łez. - Kocham cię mamo.- szepnęła też przytulając się do ciepłego, tak dobrze znanego futra.
-Ja ciebie też. Dlatego nie będę cię tu trzymała. Ale musisz mi obiecać że kiedyś wrócisz.- jej słowa były ciche, szeptane prosto do ucha małej wilczycy.
-Przecież nie zostawiłabym cię na zawsze! - odpowiedziała od razu rozpromieniając się. Atmosfera ponownie się zmieniła, tym razem pachnąc wiosną i szczęściem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Almette przeciągnęła się na swoim legowisku. Słońce ledwo podnosiło się zza horyzontu kiedy wygrzebała się z jaskini i przysiadła na wilgotnej od rosy trawie. Wszystko powoli odżywało. Śnieg zalegał tylko w niektórych miejscach, a resztę świata powoli zarastała maleńka, świeżutko zielona trawa niosąca za sobą świeży i orzeźwiający zapach wiosny. Kremowa wadera wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie. Brązowa kora powoli nabierała jasnych odcieni, a drzewa jakby nabierały chęci do życia, wypuszczały nowe gałązki, aby w niedalekiej przyszłości porzucić stare i obsypać nowych potomków liśćmi. Łapki waderki były mokre bardzo szybko. Jednak nie przejmowała się tym. Szła dalej przed siebie podążając ścieżkami i skrótami, które przecież tak dobrze już znała. W ten sposób bardzo szybko jej pyszczek owiała, dość mocna poranna morska bryza. Tamtego dnia pogoda była wyjątkowo pochmurna, więc i morze zdawało się być ciemne i niezadowolone. Jednak Almetce to nie przeszkadzało. Piasek lepił się do jej mokrego futra na łapkach kiedy brnęła w kierunku, lekko szumiących fal, które mimo wszystko dość silnie rozbijały się na brzegu. Rozkoszowała się tą pogodą. Wietrzne dni zawsze sprawiały że czuła się jakby na prawdę żyła. Przypominały jej jak to jest mieć wiatr pod futrem kiedy biega się z pełnym rozpędem po lasach, a mokre łapy odwzorowywały śnieżne zabawy, które przesiąkały całe futro wilgocią. Teraz jednak aby się umoczyć można było jedynie zanurzyć się w lodowatej, morskiej wodzie, i dać owiać się wiatru, który sprawiał że zimno docierało aż do kości, a to nie było to samo doświadczenie wesołej zabawy w białym puchu. Mimo to zanurzyła delikatnie swoje łapki w wodzie, która dopływała do brzegu i natychmiast uciekała. Zaśmiała się, a potem rozejrzała. Może była już dorosła, ale przecież nie tak dawno pozostawała szczeniakiem, dlatego zaczęła wesoło gonić za falami i unikać białej piany, która niosła się na ich końcach. Skakała wysoko nad kolejnymi przypływami i chlapała się uważając jednak aby nie zamoczyć się za mocno. Wiatr nadal dął dość silnie, a waderka wolała jeszcze nie wracać do nudnej jaskini o nudnych zapachach.
Czas jednak mijał nieubłaganie, podobnie jak siły. Dlatego po jakimś czasie kremowa wilczyca posadziła swój tyłek na trawie z dala od burzących się fal. Słońce wyjrzało zza chmur, rosa pozostawała już snem następnego poranka. Wiedziała że rodzice nie byli zdziwieni jej nieobecnością w jaskini. Wczoraj też się z nimi żegnała, w razie gdyby przygoda zawołała ją już dzisiaj, na co jednak nie wyglądało. Jej mokre łapki schły dłuższą chwilę a kiedy mogła już strzepać piasek z nich z łatwością, zawróciła. Obrała długą drogę do domu, która jednak pozwoliłaby jej powrócić tam przed zmierzchem. Po drodze jednak, kiedy podziwiała te same, znane jej dobrze drzewa, pniaki i kamienie jej nos złapał zapach. Coś nowego, co pobudziło jej serce do szybszego bicia z powodu ekscytacji. Przyłożyła nos do ziemi, a jej ogon zaczął wywijać na boki kiedy jej zmysły prowadziły ją na poszukiwania. Szła dłuższą chwilkę, zaglądając po drodze pod każdy kamień i każdy pniak w obawie że przegapi ślady i straci możliwość poznania źródła zapachu. Obawiać się jednak nie musiała gdyż po chwili, wychylając się zza gęstych patyków, które niedługo zakwitną i staną się prawdziwym buszem dojrzała jego. Nową duszę, której nie nawiedziła jeszcze swoim gadatliwym pyskiem i nie zaszczyciła obecnością. W końcu w tej watasze znała już każdy zapach, nawet ten przypominający ludzi wytwór: siarkę, którą podjeżdżały bliźnięta. Dlatego zadowolona, bez zbędnych ceregieli i starań podbiegła do obcego wręcz wpadając w niego. Teraz stała na przeciw średniego wzrostu, brązowego wilka o brązowych oczkach.
-Cześć! - można było być pewnym że słyszała ją cała wataha. Ekscytacja przemawiała przez każdą kość jej ciała. - Jestem Almette. Jesteś tu nowy?! Nigdy cię tu nie widziałam! Ile masz lat? Jak się nazywasz? Co tu robisz? Podjeżdżasz wujkiem Pakim! Znasz wujka Pakiego? -nie umiała powstrzymać potoku słów jaki wypadł z jej pyska. W końcu przez parę miesięcy było tak nudno. Jednak brązowa łapa na jej pyszczku dała jej do zrozumienia że mogłaby się chociaż na chwilę przymknąć, a zaskoczone i skonfundowane spojrzenie obcego basiora tylko ją w tym utwierdziło. Więc otrzepała się trochę i usiadła już spokojniej
-Jestem Almette! - Powtórzyła. Zdawała sobie sprawę że może trochę od złej strony zaczęła całą tą rozmowę, jednak emocje wzięły nad nią górę. - A ty? -mimo to że teraz spokojniejsza, jej głos nadal wydawał się przesiąkać ciekawością i ekscytacją godną małego szczeniaka.
<Wayfarer?>
Od Valo CD C6 - "Wilcze Serce"
piątek, 26 marca 2021
Od Julija CD Tory "Cicha Woda..."
Julij był podekscytowany. Już nie umiał się powstrzymać i wypadł z kryjówki rozochocony zapachem świeżego mięsa i wizją sytego posiłku.
-Dziękuję!- wpadł wręcz na zielonego basiora ocierając się pod jego brodą i rzucając do posiłku. Nie wiedział czemu to zrobił, ale stało się. Przynajmniej jego towarzysz nie zareagował w żaden szczególny sposób.
Po zjedzeniu jelenia i wylizaniu resztek krwi z łap Julij rozciągnął się niczym kot i zerknął na zielonego wilka, który siedział spokojnie patrząc na otoczenie. Drzewa powoli nabierały kolorów na korze, a śnieg zmieniał się w mokrą papkę wsiąkając w ziemię.
-Chodźmy dalej! - zaproponował lekko granatowy wilk unosząc głowę i wyrywając młodszego z zamyślenia.
-Dalej?- pyta się unosząc jedno z przydługich uszu.
-Oczywiście. Chyba nie sądziłeś że pozwolę się tak po prostu porzucić. Nawet jeśli oddałeś mi obiad za tego spłoszonego zająca to ja nie lubię rozmawiać ze samym sobą. Miło jest mieć duszyczkę do pogawędzenia nawet jeśli nie jest za bardzo rozmowna jak ty! Chyba że to znowu ja mówię za dużo i za szybko i ty nie dajesz rady nic powiedzieć! Zdarza mi się tak często. Podobno jestem straszną gadułą i pysk mi się nie zamyka. - ruszył w pierwszym lepszym kierunku licząc że drugi wilk pójdzie za nim. I poszedł na co puchaty ogon Julija zaczął lekko przebierać na boki. Po sekundzie oboje zrównali swoje kroki. Wesoły śmiech starszego co chwilę przerwał ciszę, a rozmowy chociaż w większości monolog roznosiły się po lesie przywierając do roślin i niosąc je dalej.
Długą chwilę przebierali łapaki kiedy do uszu Julka dotarł cichy szum. Zaskoczony zamilkł na chwilę i postawił uszy.
-CO tak szumi? Słyszysz to też? - zapytał się Tory patrząc na niego z lekkim błyskiem przerażenia w oku. Ten z kolei zastrzygł uszami i uśmiechnął się.
-Morze. Jesteśmy niedaleko morza.- odpowiedział bez wahania. - Nawet zapach bryzy na to wskazuje. I może to w sumie dobrze. Lubię spać w piasku, a zbliża się już noc.- przyznał.
-Morze. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, ale chyba nas nie zje jeśli się nie boisz.- mruknął Julij kierując się dalej, jednak już dużo bardziej milczący i skupiony. Obwiał się wybiec odważnie przed siebie w obawie o swoje życie. Jednak po jakimś czasie zaskoczony zanurzył łapy w miękkim, chłodnym piachu i otrzepał swoją sierść kiedy delikatny wiatr wtargnął w jego progi. Piasek był bardzo sypki i miękki za razem co zaskoczyło młodego wilczka. Przesuwał się zainteresowany przed siebie. Podniósł głowę, a przed nim rozciągnęła się daleka połać lekko falującej wody.
-To nazywacie morzem? Widziałem w życiu wiele takich zbiorników ale zawsze miały jakąś swoją nazwę. Wasze nazywa się Morze. Jest ogromne!
-Geez. Julij. Morze to nie nazwa. Przynajmniej nie w tym wypadku. Morze to definicja ogromnego zbiornika wodnego jak to ty ująłeś. Najczęściej gdzieś tam daleko to może zlewa się w ocean, który jest od niego jeszcze większy. Morzu za to można nadać nazwy. Jak np. Morze Słone, albo Rwące.
-Czyli Morze to nie nazwa?
-Gdzieś ty się uchował co?- niebieskie oko zmierzyło mniejszego sceptycznie.
-Oh! Na północy. Jak szedłem to nazywano to biegunem północnym!- od razu odpowiada dumnie. Był zadowolony że tam się urodził, nawet jeśli musiał opuścić dom, nadal go kochał całym swoim naiwnie dziecięcym sercem.
-Nie wiem gdzie to. -przyznał Tora. Nie uważał na lekcjach geografii jakie wygłaszał zawsze jego ojciec. Odpowiedział mu jedynie śmiech a po chwili woda zmoczyła jego futro. Julij stał łapami w chlupiących falach i chlapał go ze śmiechem na pysku. Tora na początku nie był skory do zabawy, jednak wskoczył za starszym gdy tylko ten wystawił mu język. I tak ganiali w koło mocząc swoje futra, dopóki mocniejszy chłodny powiew wiatru nie sprawił że Julij zadygotał i zatrzymał się.
<Tora?>
Od Kali CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.2.2
czwartek, 25 marca 2021
Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''
<Kali?>
Od Yira - "Kryształowe skrzydła motyla ranią tyle, co miecz" cz.1
– Yir, skąd się biorą nazwy watah? – rudzielec zapytał znienacka, jego wzrok nieobecny jak u lalki, wskazujący na jeden z wielu ostatnio ataków, kiedy umysł basiora odrywał się od ciała, tylko cienkimi nitkami trzymając się rzeczywistości.
Nagłe pytanie zaskoczyło byłego trupa, który nie spodziewał się w swojej pracowni towarzystwa, a już z pewnością nie o tej godzinie. Myślał, że jest sam. Nagłe odezwanie się partnera stanowiło taki szok, że atramentowy wilk niemal przewrócił flakonik z kwiatową farbą. Starszy osobnik podniósł wzrok znad kawałka kory brzozowej, na której spisywał bocianim piórem wydarzenia minionych dni, zupełnie jak w pamiętniku. Bezkontaktowe spojrzenie wychowanka lisów spowodowało atak dreszczy przebiegających przez całą długość pleców. Do tego widoku nie dało się przyzwyczaić. Yir miał wstręt przed patrzeniem na martwe zwierzęta, a to, co stało przed nim, ciało jego ukochanego, było bardzo bliskie przekroczenia granicy śmierci. Każda inna istota płynęła by już z Charonem przez rzekę graniczącą z krainą umarłych, ale z jakiegoś powodu Paki się temu opierał, wciąż pozostawiając żywy, choć wszystkie te "ataki" wyraźnie go wykańczały. Bycie świadkiem takiego zdarzenia to jedno, jednak bycie światkiem takiej rzeczy przytrafiającej się osobie, którą kocha się nad życie, to już zupełnie inna sprawa. Basior zastanawiał się, jakim cudem nikt inny z watahy jeszcze nie zauważył dziwnego zachowania nauczyciela łowiectwa. Właśnie, pytanie dotyczyło nazwy watahy. Należało odpowiedzieć, być może w ten sposób świadomość połączy się na nowo z ciałem.
– Zależy. – Odłożył kawałek kory na półkę obok swojego stanowiska pracy. – Wataha Srebrnego Chabra ma swoją nazwę od kwiatów rosnących w tej okolicy, których nie ma nigdzie indziej. Na taką skalę, to jest.
– A Wataha Rubinowego Drzewa?
Yir zamarł w pół kroku. Nigdy nie powiedział Pakiemu o swojej starej watasze, a przynajmniej nie przypominał sobie, żeby jakiekolwiek nawiązanie padło kiedyś z jego ust. A już z pewnością nie powiedział całej nazwy watahy. Do diaska, skąd Paki wiedział? Być może te ataki to coś więcej, niż wchodzenie w wyższy stan... A może po prostu pomocnikowi medyka zdarza się gadać przez sen i przypadkiem się zwierzył ze swojej przeszłości. Oby to było to drugie. Modlił się teraz do wszystkich sił wyższych, żeby odpowiedź była właśnie tak prosta i zrozumiała, a nie tajemnicza i martwiąca. W każdym razie, na to też musiała paść odpowiedź.
– Nazwa pochodzi od drzewa rosnącego idealnie na środku watahy. Przez większość roku to drzewo było całkowicie normalne, miało liście, kwiaty, korę... Jednak co jesień dosłownie z dnia na dzień wszystkie liście drzewa jak jeden mąż nabierały rubinowej barwy. To było jedyne drzewo w okolicy, które tak robiło i nikt nie miał pojęcia. dlaczego.
– Och. Fajnie. – Paketenshika zamilkł, na moment jego wzrok stał się jeszcze bardziej odległy, już nie na kształt lalki, a autentycznego trupa. Atramentowy basior poczuł krew odpływającą z twarzy, zanim młodszy otrząsnął się jak z wody. Jego oczy na powrót stały się normalnie, nie przypominając już szklanych kulek wsadzonych w oczodoły. – O, Yir! Przeszkodziłem ci w pracy?
– Właściwie to nie. Trochę tylko wystraszyłeś, a tak poza tym to wszystko w porządku. I tak właśnie kończyłem.
– Co tym razem bredziłem? O białych hipopotamach? – Wychowanek lisów bez choćby śladu zmartwienia podszedł do prowizorycznego biurka, chwycił pusty kawałek kory i zaczął po niej rysować. Oczywistym było, że to jego osobisty sposób terapii, bo inaczej nie tylko dostawałby tajemniczych ataków, ale także popadałby w obłęd. Yir nie raz oglądał obrazy swojego partnera i musiał przyznać, niektóre koszmary dorównywały jego własnym z okresu... testów ludzkich.
– Nie, pytałeś o znaczenie nazw watah i skąd się biorą.
– Och? Do licha, jeśli pytałem o Watahę Srebrnego Chabra...
– Pytałeś. – Były trup uśmiechnął się złośliwie do partnera.
Paki wydał z siebie coś w rodzaju gardłowego warczenia, wyrażając w ten sposób swoje zażenowanie. Chociaż z jednej strony miał całkowite prawo do zachowywania się głupio, wciąż za każdym razem denerwował się na samego siebie, że do czegoś takiego dochodziło. Trudno było go przekonać do zmiany podejścia, więc Yir zwyczajnie sobie odpuścił. Czasem po prostu nie przyznawał się do wszystkiego, co mówił Paks podczas ataków. Tak było bezpieczniej... i łatwiej. Szczególnie gdy niektóre tematy bardzo szybko stawały się niekomfortowe albo wręcz przerażające. Jak dzisiaj. Pomocnik medyka chyba potrzebował chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Jakieś procenty chyba też mu dobrze zrobią.
– Wychodzę, będę wieczorem – zapowiedział, kierując się w stronę wyjścia.
– Jasne. Postaram się do tego czasu upolować- znaczy się przyrządzić kolację.
Atramentowy wilk wyszedł z dzielonej przez całą najbliższą rodzinę Paketenshiki nory, od razu ciesząc się ciepłym, wiosennym słońcem i pachnącym życiem powietrzem. Natura budziła się ze snu, co było wyraźnie widać. Ptaki powoli śpiewały coraz głośniej, przynosząc radość do serc wygłodniałych po zimie wilków. Niedługo lasy wypełnią pożywniejsze rośliny niż tylko korzonki i porosty, a pod korą i wilgotnymi kamieniami rozwiną się zdatne do jedzenia robaki. Yir jako wegetarianin miał... nieco inną wizję idealnej wiosny.
Jego celem stała się jaskinia wilka, który zawsze, przez 365 dni w roku, miał choćby jedną flaszeczkę do uraczenia gościa. Nieważne, z jakim problemem przyszedłeś, jeśli dobrze trafiłeś to gospodarz uraczył cię choćby odrobiną trunku dla zdesperowanych.
Oby tylko Agrest nie był zbyt zajęty polityką.
<C.D.N.>
Od Agresta CD Eothara Atsume - „Niecny Owoc” cz. 19
Zresztą jak my wszyscy tutaj.