- Ludzie? - Mundus ze zdziwieniem powtórzył ostatnie słowo wadery - to też zwierzęta, tylko trochę inne, niż te z lasu. I bardziej niedostępne - wyjaśnił na wszelki wypadek - mogą być groźni, gdy pojawią się w lesie.
- Czy jest ktoś jeszcze w naszym lesie, kto nie słyszał o ludziach? - przerwałem niepewnie.
- Teraz już chyba nie - Etain z zastanowieniem popatrzyła w stronę wioski. To zastanowienie wzbudziło pewne moje podejrzenia, których nie wypowiedziałem ani nie dałem po sobie poznać, fakt faktem jednak, że postanowiłem w najbliższym czasie uważniej patrolować tereny w pobliżu wsi, w razie gdyby postanowiła podjąć jakąś nierozważną decyzję. Wycieczki do ludzi w tych okolicach nie są może czymś wybitnie niebezpiecznym, ale już od dawna nikogo z nas tam nie było, rozsądniej byłoby więc chyba siedzieć u siebie.
- No to dobrze - przerwałem po raz kolejny, zaczynając po staremu śpieszyć się. Czekałem już, aż wrócę do przytulnej, cichutkiej jaskini i odpocznę trochę. Od życia, od innych wilków, od wszystkiego. Dłuższy kontakt z pobratymcami męczył mnie najczęściej, a ten trwał już... no, prawie dwa dni. Niemal bez przerwy - to co, idziemy? A może... przełożymy to zwiedzanie na jutro? - zapytałem, decydując się w końcu na ostateczny krok. W dodatku na dworze zaczęło robić się zimno. Być może to przez jakieś dziwne osłabienie, a możliwie przez zmęczenie, nagle, tego dnia zaczęło robić mi się zimno, chociaż już od dawna nie odczuwałem tego nieprzyjemnego uczucia w tej akurat, zimowej odsłonie sprawiającej, że ciało ma ochotę zastygnąć. Zastygnąć, rzecz jasna, w bezruchu, czekając, aż nadejdzie ktoś z ciepłym kocykiem. I próbując przetrwać moment największego kryzysu cieplnego, nie pomyślawszy wcześniej o tym, że kryzys ten będzie pogłębiał się z każdą minutą spędzoną na zimnie.
- Poczekaj, Zawilec, uspokój się - moje marzenia o cieplutkim posłaniu zostały przerwane przez Mundusa. Popatrzyłem na niego z wyrzutem.
- Coś się stało? - nie wiem, czy było to dostatecznie widoczne, ale chyba lekko zmarszczyłem brwi.
- Mieliśmy przejść się na spacer, pokazać naszej nowej... członkini wszystko, co warte zobaczenia na naszych terenach.
- Myślałem, że wszystko jedno, dzisiaj, jutro...
- Czy za tydzień... - prychnął cicho.
- Chcesz wracać? - wtrąciła ze zdziwieniem trochę zawiedziona wadera, i teraz już oboje patrzyli na mnie z wyrazem konkretnych oczekiwań w oczach.
- Dobrze, dobrze, już idę - mruknąłem niechętnie, wzruszając ramionami na znak tylko osiemdziesięcio-procentowej zgody - co chcesz zobaczyć, Etain? - zapytałem, jednak ta najwyraźniej nie śpieszyła się z odpowiedzią. Rozejrzała się wokół i odrzekła niepewnie:
- Kompletnie nie znam tych terenów. Może to ty powinieneś być przewodnikiem? - zaproponowała delikatnie.
- Nie uważasz, że dobrze byłoby poznać naszych najbliższych sojuszników? - Mundurek chyba rozchmurzył się na myśl o ewentualnej wyprawie na tereny Watahy Wielkich Nadziei, po raz pierwszy bowiem uśmiechnął się do wilczycy, nie zważając na jej oschłe spojrzenie.
< Etain? >
- No to dobrze - przerwałem po raz kolejny, zaczynając po staremu śpieszyć się. Czekałem już, aż wrócę do przytulnej, cichutkiej jaskini i odpocznę trochę. Od życia, od innych wilków, od wszystkiego. Dłuższy kontakt z pobratymcami męczył mnie najczęściej, a ten trwał już... no, prawie dwa dni. Niemal bez przerwy - to co, idziemy? A może... przełożymy to zwiedzanie na jutro? - zapytałem, decydując się w końcu na ostateczny krok. W dodatku na dworze zaczęło robić się zimno. Być może to przez jakieś dziwne osłabienie, a możliwie przez zmęczenie, nagle, tego dnia zaczęło robić mi się zimno, chociaż już od dawna nie odczuwałem tego nieprzyjemnego uczucia w tej akurat, zimowej odsłonie sprawiającej, że ciało ma ochotę zastygnąć. Zastygnąć, rzecz jasna, w bezruchu, czekając, aż nadejdzie ktoś z ciepłym kocykiem. I próbując przetrwać moment największego kryzysu cieplnego, nie pomyślawszy wcześniej o tym, że kryzys ten będzie pogłębiał się z każdą minutą spędzoną na zimnie.
- Poczekaj, Zawilec, uspokój się - moje marzenia o cieplutkim posłaniu zostały przerwane przez Mundusa. Popatrzyłem na niego z wyrzutem.
- Coś się stało? - nie wiem, czy było to dostatecznie widoczne, ale chyba lekko zmarszczyłem brwi.
- Mieliśmy przejść się na spacer, pokazać naszej nowej... członkini wszystko, co warte zobaczenia na naszych terenach.
- Myślałem, że wszystko jedno, dzisiaj, jutro...
- Czy za tydzień... - prychnął cicho.
- Chcesz wracać? - wtrąciła ze zdziwieniem trochę zawiedziona wadera, i teraz już oboje patrzyli na mnie z wyrazem konkretnych oczekiwań w oczach.
- Dobrze, dobrze, już idę - mruknąłem niechętnie, wzruszając ramionami na znak tylko osiemdziesięcio-procentowej zgody - co chcesz zobaczyć, Etain? - zapytałem, jednak ta najwyraźniej nie śpieszyła się z odpowiedzią. Rozejrzała się wokół i odrzekła niepewnie:
- Kompletnie nie znam tych terenów. Może to ty powinieneś być przewodnikiem? - zaproponowała delikatnie.
- Nie uważasz, że dobrze byłoby poznać naszych najbliższych sojuszników? - Mundurek chyba rozchmurzył się na myśl o ewentualnej wyprawie na tereny Watahy Wielkich Nadziei, po raz pierwszy bowiem uśmiechnął się do wilczycy, nie zważając na jej oschłe spojrzenie.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz