Następny dzień zaczął się okropnie.
Nie dość, że ni z tego, ni z owego, w samym środku nocy zaczął padać śnieg, a Roan, pogrążony w wyjątkowo głębokim śnie po ciężkim dniu, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy i rano obudził się w wielkiej zaspie, prawie zupełnie przykryty białym puchem, to owa fantastyczna pogoda postanowiła się najwidoczniej utrzymać — zważywszy na fakt, że było już przynajmniej południe, a śnieg nadal padał i końca nie było widać.
Normalnie basiorowi śnieżne opady przeszkadzałby równie tyle, co i zimna temperatura mu towarzysząca — czyli miałby go gdzieś. Ale tego akurat dnia był naprawdę zdeterminowany, by potrenować siłę i nie zamierzał się poddawać, bez względu na pogodę. Tak więc — jak można się łatwo domyślić — warunki nie będą mu wcale sprzyjały.
Roan poświęcił kilka minut na odkopanie upolowanego zeszłego ranka jelenia tylko po to, by odkryć, że resztki zwierzęcia, które zostały mu z kolacji, były już w fatalnym stanie, i najwidoczniej dorwały się do niego robaki. Warknął niezadowolony, po czym rozejrzał się dookoła. Śnieg był głęboki na tyle, że chodzenie w nim nie skończyłoby się wesoło i utrudniłoby mu zdobycie śniadania. Wilk przeklął w duchu panującą obecnie pogodę, po czym obrócił głowę.
Rzeka.
Przeprawa po rzece z użyciem jego najlepiej opanowanej mocy — zamrażania wody pod własnymi łapami — wymagałaby od niego sporo wysiłku i skupienia, a omijanie wystających miejscami skał stanowiłoby dość irytującą przeszkodę, ale jednocześnie mógłby kontynuować swój trening pod kątem zwinności. Oraz, być może, przedostać się na tereny z bardziej przyjazną polowaniu pogodą. W końcu śnieg na pewno nie może padać absolutnie wszędzie, prawda?
Prawda czy nie, Roan wziął głęboki wdech i podszedł do krawędzi, żeby chwilę później wyskoczyć na środek rzeki, gdzie woda pod jego łapami natychmiast się skrystalizowała. Basior dał susa do przodu, instynktownie już zamrażając powierzchnię pod sobą na tyle, żeby udało mu się odbić ponownie, i jeszcze raz, i następny. Grube kry lodowe, które zostawiał za sobą, płynęły razem z nurtem rzeki, podczas gdy on cierpliwie brnął w przeciwnym kierunku, omijając skały i skacząc z miejsca na miejsce niczym dziki kot.
Rozległ się głośny plusk, gdy samiec stracił równowagę przy lądowaniu po przeskoczeniu nad dość sporą skałą i zanurzył się cały pod wodą. Po chwili jednak jego łeb był znów widoczny ponad powierzchnią. Roan obrócił się w samą porę, by zaprzeć się łapami o wystającą ponad wodę przeszkodę, którą dopiero co pokonał, i wgramolił się na nią, starając się nie poślizgnąć.
Nie tak to sobie wyobrażał.
Zebrawszy się w sobie, wilk znów stanął na nogi i dopiero teraz zauważył, że śnieg zdążył już przestać padać, a gdzieś przed nim chmura urywała się nagle, odsłaniając zwyczajne niebo. Widząc to, basior uśmiechnął się szeroko i spojrzał znów na powierzchnię rzeki. Przecież da sobie radę!
Z tą też myślą, Roan ruszył naprzód. Skakał tak z kry na kry jeszcze przez dobre dziesięć minut, aż w końcu zdyszany wylądował bezpiecznie na brzegu, gdzie warstwa śniegu była już tak cienka, że widoczna była zeszłoroczna trawa pod spodem. Zadowolony z siebie samiec nie wahał się ani chwili dłużej i pomimo właśnie przebytej drogi w górę rzeki ruszył biegiem przed siebie, co szybko zamieniło się w dziki sprint, gdy na horyzoncie pojawiły się dwa piękne króliki.
Pod wieczór, gdy już zupełnie się ściemniło, basior z ulgą zasnął w niewielkiej wnęce skalnej znalezionej niedaleko Różanego Wodospadu, wiedząc, że musi porządnie odpocząć i nabrać sił, skoro następnego dnia dalej będzie realizował swój trening.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz