Mogłoby się wydawać, że powrót do wilczego królestwa był ostatnim przystankiem w moim życiu i że właśnie tam założę rodzinę. Cóż, los najwidoczniej chciał inaczej i postanowił nadal mścić się na mojej osobie. Bo co? Bo jestem mieszańcem pod względem rasy i jednocześnie dziwadłem, które nie ma prawa bytu? Śmieszne. Los jak chciał, tak zrobił i nakierował mnie w dość złym kierunku, a dokładnie zabicie najważniejszego wilka w watasze - samej alfy. Jak do tego doszło? Nie pamiętam. Czemu to zrobiłem? Nie wiem. Ocknąłem się dopiero po fakcie i pomimo, że beta chciała mojej śmierci, sąd skazał mnie na wygnanie i zakazali powrotu do królestwa, a zarazem do rodzinnej watahy. Myślałem wtedy nad powrotem do rodziców, ale Ci pewnie nadal się kłócą lub pozabijali się, jak stare małżeństwo. W sumie z tym drugim bym się nie zdziwił, zaś to pierwsze jest faktem. Przez to szybko się rozmyśliłem na powrotem i ruszyłem, tak przed siebie. Zatrzymywałem się w kilku stadach, lecz tylko na odpoczynek lub podejmowałem się treningów, co trwało maksymalnie miesiąc. Najlepsi byli ślepi szamani, którzy widzieli we mnie potwora. Widzieli.. umysłem oczywiście. Wilki w strachu kazały mi opuścić ich tereny, więc to czyniłem, bo skoro ktoś mnie nie chce, to co będę komuś na głowie siedział. Przywykłem do odrzucenia, więc przestałem się tym przejmować i krążyłem dalej po świecie. Ba, nawet udało mi się trafić na wojnę watah o tereny, która to zakończyła się po zaledwie kilku dniach - po obu stronach zabito alfy oraz dowódców. Wszystko się posypało i z dwóch watah zrobiła się jedna. To jednak mało istotne, gdyż od razu opuściłem ich dziwny konflikt. W pewnym momencie poczułem się staro, gdy to trafiłem na watahę wilczych starców.. Spędziłem tam noc i widok bawiących się staruszków budził we mnie dobry humor. Chciałbym być tak samo sprawny fizycznie, jak oni, gdy będę w ich wieku. Mnie to pewnie zaraz dopadnie zwyrodnienie stawów czy inny rak. W pewnym momencie czas postanowił zwolnić i pokazać mi prawdziwe piękno mojego życia, a dokładnie miejsce, w którym powinienem się zatrzymać na dłużej. Wataha, w której przebywałem, również nosiła miano królestwa, gdyż miała swoje własne tereny, własne budynki oraz granice, zaś same tereny rozciągały się kilometrami. Idealne miejsce na rozpoczęcie życia. Ale wiesz, co tam było najpiękniejsze? Sama Alfa. Wadera nie należała do typowych dam, a była raczej silną samicą, której wszędzie było pełno, a jej uroczy śmiech roznosił się po okolicy. Wzdychałem na jej widok, a gdy ze mną rozmawiała, serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zaczęły się zaloty, randki i wiesz co? Miałem już plany na życie. Jednak to było zbyt piękne i w przeciągu jednej nocy, dusze nieczyste spustoszyły całe wilcze królestwo, włącznie z alfą. Nikt nie był na to gotowy, lecz już nikt nie mógł nad tym rozmyślać. Możliwe, że ktoś przeżył i uciekła, jak ja. Widok rozszarpanych ciał przyprawiały mnie o dreszcze i chciałem jak najszybciej o tym zapomnieć.. Z czasem mój umysł zajęła myśl o przeżycie i zaznanie dłuższego odpoczynku niż kilka dni. To nastąpiło wczoraj, gdy wstąpiłem do Watahy Srebrnego Chabra. Przespałem bite dwanaście godzin, postanowiłem sobie odpocząć przy jeziorze, gdyż dość niedawno zjadłem pierwszy syty posiłek od kilku dni. Jedynym plusem tych wędrówek było poznawanie nowych wilków oraz ciekawych terenów świata, choć bywało czasami niebezpiecznie. Czas jednak było się wstawić na zwiady i popilnować trochę okolicy.
- Gotowy do zwiadu? - spytał generał.
- Oczywiście - odpowiedziałem krótko zachowując odpowiednią postawę.
- W takim razie odmaszerować.
Wziąłem krótki rozbieg i wzbiłem się w powietrze, gdzie czułem się jak ryba w wodzie. Widok zaśnieżony terenów potrafił zmylić, lecz najlepszymi punktami orientacyjnymi były wszelkie źródła wody oraz sama wioska ludzi. Szczerze? Nie widywałem ich zbyt często, lecz nie darzyłem ich ani trochę zaufaniem. Dla bezpieczeństwa, obniżyłem z lekka lot i szybowałem nad polaną delikatnie muskając śnieg łapami oraz czasami końcówkami skrzydeł. Najlepsze w tym wszystkim była cisza.. która zaraz została zakłócona przez wilka. Osobnik nagle wyleciał od strony zagajnika i pomimo chęci uniknięcie zderzenia, doszło do tej bolesnej sytuacji. Tyle dobrego, że ja zahaczyłem o niego łapami i obcemu wilkowi nic poważnego się nie stało, lecz ja wylądowałem w zaspie śnieżnej, oczywiście po wcześniejszych przewrotach. Zatrzymałem się na plecach i głęboko westchnąłem, upewniając się, czy na pewno jeszcze żyję. W miarę możliwości skryłem skrzydła i wstałem na równe łapy. Nim zdążyłem zerknąć w kierunku wilka, ten postanowił zwrócić się do mnie jako pierwszy.
- Nic Ci się nie stało? - usłyszałem głos wadery, która to zbliżyła się do mojej osoby.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałem otrzepując się z chłodnego śniegu - A z Tobą wszystko dobrze? Zahaczyłem lekko o Twoje plecy.. - dodałem ukrycie obserwując samicę, czy aby na pewno ona też żyje. Nie chcę mieć kolejnych wilków na sumieniu..
< Wadero..? ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz