Rana zniknęła prawie całkowicie, a przynajmniej ból był tylko cieniem swojego poprzednika. Ułożyłam się bliżej ściany, przymykając oczy. Nie zamierzałam zasnąć. Nie mam pojęcia, co mnie do tego podkusiło. A może ktoś?...
...Oparłam się całym ciałem na pniu, dzięki czemu zdołałam złapać równowagę i stanąć na drżących nogach. Uniosłam nieznacznie wzrok, nie poruszając głową. Patrzyłam na pędzącego ku mnie basiora z indolencją; mimo całej tej sytuacji nie potrafiłam wyzwolić w sobie niczego więcej, żadnego uczucia. Zamknęłam oczy i znalazłam się w innym świecie. Swoim świecie.
Otworzyłam je ponownie, jeżąc sierść z ekscytacji i nienawiści jednocześnie. Moc buzowała we mnie jak stado piorunów. Wystarczyło dosłownie mrugnięcie powieką, by wokół mnie zaczęły koncentrować się śmiertelne opary mroku. Element zaskoczenia sprawił, że nikt się nie wywinął. Brązowa wadera stała przede mną na ugiętych nogach, sparaliżowana z bólu, ale widziałam wyraźnie jej spojrzenie, skoncentrowane na mnie. To niedowierzanie. Szok. Rozpacz. Jakie to słodkie. ~Za późno.~ Wilczyca upadła.
Stałam pod spróchniałym drzewem. W moją stronę szła powoli kolorowa samica, zamiatając ogonem po krystalicznie białym puchu. Wyszłam jej naprzeciw i postawiłam wyraźnie znak. Wadera niczego nie zauważyła, nie spuściła nawet wzroku, parła przed siebie. Nie była jednak tylko cieniem. Szczęki wzięły ją błyskawicznie w obroty. Krwiste kawałki ciała latały dookoła, wpadając do ciemnych paszcz. Pojawiły się pewnie wtedy, gdy nie patrzyłam. Za ich kręgiem była już tylko pustka. Przybliżały się. Wciąż i wciąż. Świat stanowiła teraz jedynie moja osoba i stary pień. Gęby zaczęły dobierać się do moich łap...
Otworzyłam szeroko oczy, dysząc ciężko. Mimo niskiej temperatury byłam cała zlana potem. Mrok rozchodził się po moim ciele, zniekształcając rzeczywistość. Już od tak dawna mi się to nie śniło. Od tak dawna. Wysunęłam się delikatnie, acz pospiesznie, spod skrzydła basiora. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, odeszłam po prostu prędko kilkanaście kroków dalej. Rozejrzałam się i zawiesiłam wzrok na długich cierniach jakiegoś krzewu. Ułamałam jeden z nich przy samej nasadzie. Chwyciłam narzędzie w zęby, wbiłam w przednią kończynę i pociągnęłam w bok. Odrzuciłam splamiony krwią kolec i zwiesiłam łeb, wpatrując się w spływającą ciecz.
Jak zwykle, pokonał mnie zwykły sen, głupi sen, pieprzona mara. Jestem debilką. Lichym cieniem. Zerem. Nie dość, że sprawiam cierpienie innym, muszę odgrywać się jeszcze na sobie. Jak mogę w ogóle myśleć o jakiejkolwiek przyszłości, kiedy nie potrafię pozbyć się przeszłości? Nie wiem nawet, czym właściwie jestem. Nic już nie wiem. Nie potrafię się nawet porządnie zabić; mrok zdążyłby mnie opanować. Jak w ogóle można zdominować samego siebie? Nie wiem, ch*lera. To pewnie kolejna bezsensowna, idiotyczna filozofia zrodzona w moim małym móżdżku.
Kolejne cięcie, trochę wyżej. Skończyłam na pięciu, musiałam mieć siły na przetrwanie jutrzejszego dnia. Na resztę kary przyjdzie lepszy czas. I tak dostanę niezły ochrzan po naszym powrocie. Wróciłam wykończona do tymczasowego legowiska, upewniłam się, że się nie wykrwawię przez noc i ułożyłam się na brzuchu. Zasnęłam na krótko przed wschodem słońca, molestowana od czasu do czasu jedynie przebłyskami pamięci. Ledwie liznęłam nalewki sennego kielicha, gdy zbudziło mnie jego światło. Zaraz. Nie. To był blask bijący od stosu drewna, zajętego ogniem. Sam dzień był pochmurny. Basior gdzieś zniknął.
Wpatrywałam się w tańczące płomyki, próbując coś sobie przypomnieć, kiedy usłyszałam odległy, narastający trzepot skrzydeł. Usiadłam wyprostowana, by lepiej słyszeć. Po pewnym czasie w polu widzenia pojawił się Agares ze zdobyczą w postaci sarny, którą upuścił kilka metrów przed lądowaniem. Zakryłam nieco pociętą łapę, na wszelki wypadek.
— Głodna? - rzucił tylko na powitanie. Z lekka senna i zaskoczona, pokiwałam jedynie głową. - Dobrze, że ta sarna z lasu wybiegła. Starczy dla naszej dwójki. - dodał. Zajęliśmy się jedzeniem.
Wkrótce ze zwierzęcia zostały same kosteczki.
— Musielibyśmy stąd iść. - odezwał się samiec, oblizując się. - Zapach sarny może przyciągnąć jeszcze większe zagrożenie. Gotowa na wyjście?
— Musimy iść. - potwierdziłam stanowczo. - Ale najpierw chyba przydałoby się sprawdzić, gdzie my w zasadzie jesteśmy.
— Racja... - mruknął ciszej wilk. Znalazłam dogodne miejsce i wzbiłam się w powietrze, ponad korony drzew. To samo uczynił mój towarzysz. Po minucie oględzin westchnęłam ciężko.
— Szlag. - basior nadstawił uszu z zaciekawieniem. - Wyrzuciło nas dosyć daleko. Musimy się sprężać. - wyjaśniłam, podlatując trochę do przodu.
— W obecnej chwili nie zrobi im raczej różnicy jeden dzień więcej lub mniej, skoro nie ma nas już tyle czasu. Wiesz, jak się wilk spieszy, to się diabeł cieszy... - uśmiechnął się lekko.
— Nie marudź, tylko leć. - odparłam krótko, po czym obróciłam się na południe, w stronę terenów WSC.
< Agares? Nie wiem czemu, ale...XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz