Następny trening zaczął się dość niespodziewanymi bólami w łapach basiora, które, prawdę mówiąc, były nawet bardziej niż do przewidzenia, biorąc pod uwagę, jak dużo wysiłku włożył w ćwiczenia przez ostatnie dni. Przeklinał się w duchu za nagłe zrywy, których się podejmował, zamiast uważać na to, co robi, i stopniowo podchodzić do całej sprawy.
Pomimo fatalnej przeszkody, jaką stanowiły zakwasy, Roan i tak znalazł starą linę i powalony pień, na tyle duży, żeby przeciągnięcie go było trudne, ale nie na tyle, żeby stanowiło niemożliwe. Z niewielkimi trudnościami obwiązał kłodę, po czym złapał drugi koniec liny w pysk i wyznaczył sobie punkt, do którego chciał dociągnąć ten wielki kawał drewna.
Minęło dobre dziesięć minut, jeśli nie więcej, zanim wilkowi udało się ruszyć pniak na wybrane miejsce. I to wystarczyło, żeby poczuł się, jakby miał za moment stracić własne łapy. Na zawsze i bezpowrotnie. Pomimo tego, zebrał wszystkie siły, i pociągnął kłodę z powrotem tam, skąd ją przyciągnął. A potem zawrócił. I tak kilka razy z rzędu.
Był wyjątkowo zdeterminowany, żeby dopiąć swego. Radził sobie z gorszym bólem wiele razy — wiązało się to z byciem wygnańcem i włóczęgą, jak i z byciem naznaczonym w tak paskudny sposób, jak Roan — źle wróżącymi bliznami na pysku. Krok za krokiem pokonywał wyznaczoną odległość, męcząc się rzecz jasna z zakwasami w zmęczonych łapach, ale nie poddając się. Co to to nie. Ten wilk nie miał w zwyczaju się poddawać.
Minęło półtorej godziny, a może nawet więcej, zanim Roan w końcu uznał, że jego zadanie zostało wykonane, i padł na ziemię jak długi, krzywiąc się nieznacznie ze względu na wzmożony ból. Oczywiście, że był obolały. Tak samo jak i zmęczony, głodny i spragniony. W tej chwili jednak jedyne, na co tak naprawdę miał ochotę, to albo zioła znieczulające, albo drzemka. Długa drzemka. Naprawdę długa drzemka, najlepiej kilkugodzinna.
Zupełnie nie miał już dzisiaj siły ćwiczyć własnej zwinności. Roan z trudem dźwignął się na nogi i wrócił do skalnej wnęki przy Różanym Wodospadzie, którą znalazł poprzedniego dnia, wcześniej zatrzymując się przy wodzie, żeby trochę się napić. Rozłożył się wygodnie na zimnym kamieniu, oddychając ciężko, wciąż nieznacznie skrzywiony.
Ten trening zdecydowanie przestał iść tak, jak basior to sobie wyobrażał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz