Dość szybko uspokoiłam oddech po szalonym biegu, aczkolwiek resztki adrenaliny wciąż krążyły mi w żyłach. Zasadniczo przyjemne uczucie.
— Zwiedzanie i trening w jednym. - skomentował mój towarzysz, wzdychając cicho. - To były te ,,dusze" czy raczej coś...gorszego? - dodał obojętnym tonem.
— Coś w tym guście. - mruknęłam od niechcenia, poprawiając zwichrzoną grzywkę. Prędko ogarnęłam otoczenie wzrokiem. Na dnie lasu panował półmrok; nawet pozbawione liści korony drzew były rozłożyste i dosyć ścieśnione, a i magia bijąca od tego miejsca musiała w tym maczać swoje łapy. Podszyt był dosyć luzu z braku światła dla roślin. Spojrzenie można była zatrzymać tylko na pniach drzew, często powyginanych i dziwacznie poskręcanych, jakby odskakiwały w przeciwną stronę po każdym ciosie od życia. Nagle, lotem błyskawicy, przez umysł przemknęło mi się: coś tu jest nie w porządku. Przypuszczenia sprawdziły się. Zjeżyłam lekko sierść, napinając mięśnie, i cofnęłam się o krok, jednak było już za późno.
— Uważaj! - wykrzyknął wilk chwilę po fakcie, kiedy grube, ciemnozielone pnącza zacisnęły się zdradziecko na moich łapach i zaczęły pełznąć w górę. Przednie kończyny Agaresa były już oplecione do połowy. Cholerstwo porządnie się owijało wokół podpory, zanim wyruszyło na poszukiwanie następnej. Oboje zaczęliśmy się wić, szarpać i trzepotać skrzydłami w objęciach rośliny z podobnymi skutkami: co raz któraś lina pękała z głośnym trzaskiem, lecz była to kropla w morzu. Przewaga liczebna zielska była po prostu miażdżąca. W głowie miałam tylko jedną, prostą myśl, przeżyć. Pnącze dotarło do mojej klatki piersiowej, utrudniając mi oddychanie. Kątem oka zarejestrowałam błyski mocy i głowę samca wystającą wciąż ponad zielone kłęby. Po chwili również moje skrzydła stały się bezużyteczne, przyciśnięte do ciała. Ciągły ucisk sprawiał mi ból. Poczułam jedną z pełznących łodyg na policzku. Ostatni raz spojrzałam pusto w stronę wilka. Nie miałam już na co patrzeć. W tym momencie pnącza pochłonęły mnie całkowicie.
Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, jakby moja istota była prasowana i przyduszana do ziemi jednocześnie. Wiłam się w instynktownej panice, próbując zaczerpnąć powietrza. Mimo wszystko było to tylko mrugnięcie okiem. Po krótkim locie wylądowałam boleśnie na twardej, gładkiej powierzchni. Wszystkie mięśnie miałam zwiotczałe, ale zdołałam unieść łeb, by nie stracić czujności i wzroku z otoczenia. ~Czy to możliwe, że to już nieb...piekło?~ Wpatrywałam się przez chwilę usilnie w ciemność, jednak stwierdziłam, że wciąż odczuwam ból fizyczny i odrzuciłam tę opcję. Podniosłam się na przednich łapach, aby usiąść, i obróciłam głowę. Niedaleko mnie leżał Agares. Basior otworzył już oczy i szykował się do powstania.
— Nic ci nie jest? - padło pytanie. Pokręciłam przecząco głową, czując, że mogłabym się zająknąć przy słownej odpowiedzi. Mój wzrok błyskawicznie przyzwyczaił się do totalnego mroku. Znajdowaliśmy się w jakimś dosyć sporym korytarzu, a dokładniej w jego rozszerzeniu, swoistej komorze. Pustka, oprócz chrzęszczących kamyków i kałuż, ani śladu życia. ~To tornado nas tu zapędziło. Nie wierzę, żeby nie zrobiło tego specjalnie...~
— Co to za miejsce? - odezwał się znów samiec, bardziej do siebie, dotykając skalnej ściany. Zapadło dłuższe milczenie. - Musimy znaleźć jakieś wyjście...
— Święta prawda. - przyznałam, wstając i otrzepując się lekko, gotowa na kolejny etap tego szaleństwa. - Obstawiałabym w lewo. - dodałam, podchodząc o krok bliżej. Mój towarzysz utworzył przed sobą niewielką, świecącą, fioletową kulkę. Kolejna moc.
— Tak myślisz? - rzekł wątpliwie.
— Od stania w miejscu jeszcze nikt się nie posunął naprzód.
— Dobrze, dobrze, chodźmy. - odparł, ruszając w ustalonym kierunku. Nie zdążyliśmy przejść kilkunastu kroków tunelem, kiedy doszedł mnie dziwny, narastający szybko szmer i...trzepot skrzydeł.
— Co znowu...? Krwiożercze ptasie udka? - mruknął cicho Agares, podnosząc łapę. Parsknęłabym już śmiechem, gdyby nie nagłe przyłączenie się do coraz głośniejszej filharmonii pisków. Nie było żadnych dróg ucieczki, zatem napięłam całe ciało, przyjmując pozycję bojową. Basior zrobił to samo. Równocześnie hałas stał się nie do zniesienia, a z bliskiego skrzyżowania dróg z prawej strony wypadła chmara...czegoś. Kołtun stworzeń poruszał się jakby z prędkością światła; zdołałam stworzyć w głowie tylko obraz skrzyżowania sraczkowatego nietoperza z komarem i futrzastą pałką.
— Padnij. - syknął odruchowo wilk, waląc się na ziemię, by uniknąć zderzenia. Pierwsza fala przeszła gładko nad nami. Od razu obejrzeliśmy się do tyłu. Rój jakoś pokonał impet własnego ruchu i powoli obrócił się w naszą stronę. Cała chmara wybryków natury zawisła w powietrzu, rozglądając się z głupawymi minami, jakby na moment zapomniały, że są bronią biologiczną dalekiego zasięgu w łapach opanowanego przez zwariowanych potępieńców lasu.
— Biegiem. - wymsknęło nam się jednocześnie. Wyrwaliśmy do przodu, prosto przed siebie, koncentrując wszystkie siły na utrzymaniu morderczego tempa. Stado chimer rzecz jasna rzuciło się za nami w pogoń, piszcząc i wyjąc jak pierwszorzędne syreny alarmowe. Agares po pewnym czasie został trochę w tyle, ale trzymał rytm. Żadne z nas nie chciało skończyć jako obiad...ciekawe, czy gryzą ofiarę, czy wysysają mięso kłujkami? Oto jest pytanie... - pragnęłam odwrócić swoją uwagę od biegu i palących mięśni. Szlak wybieraliśmy na ślepo, w ostatniej chwili skręcając w kolejne korytarze. Najwyraźniej był to nieskończony labirynt, całe szczęście do tej pory bez ślepych zaułków. A no właśnie. Do tej pory. Basior zatrzymał się tuż za mną przed porowatą ścianą. Stworzenia, siedzące nam na ogonie, zawisły teraz przed nami w całej swej okazałości.
— Ktoś się chyba z nami bawi. I zapomniał podać zasad. - rzekł mój towarzysz. Miał rację.
— Obawiam się, że brzmią zabij albo zgiń. - zdążyłam odpowiedzieć, zanim rój poleciał na nas, bzycząc, rycząc i huk wie co jeszcze. Nie chciałam brać udziału w grze, ale nie mogłam też dać się odesłać do piachu. Rzuciłam się na przeciwnika z głośnym warknięciem, kłapiąc szczękami i kalecząc w ten sposób kilka osobników na raz. Ohyda. Próba osłony przed atakami była bezcelowa w takim tłumie. Siekłam pazurami na prawo i lewo, ściągając wrogów brutalnie na ziemię, czasem dobijając jednym sprawnym uderzeniem kończyny. Mimo że pod naszymi ciosami padało mnóstwo chimer, to ubywały jakoś strasznie wolno, a nasze siły wyczerpywały się znacznie szybciej. Im więcej ofiar lądowało u moich nóg, tym więcej pragnęłam. Równocześnie powstrzymywałam się i walczyłam dalej, lecz w pewnym momencie musiałam poświęcić sekundę na odgonienie mroczków. Dzięki temu zauważyłam naszą szansę.
Otrzeźwił mnie fakt, iż jedno z dziwadeł wczepiło się w moją sierść i zaczęło wyjątkowo głęboko i zajadle gryźć moją łopatkę. Krzyknęłam z bólu i wściekłości, uderzając całym ciałem o ścianę, by zmiażdżyć przeciwnika, po czym zamachnęłam się z całej siły. Kilkunastu jego koleżków przypłaciło ten wybryk życiem, ale rana była spora w porównaniu do reszty.
— Tam jest pęknięcie! - zawołałam, próbując przekrzyczeć hałas zwielokrotniony przez echo, i łbem wskazałam na znajdujące się blisko Agaresa miejsce, gdzie krzyżowały się rysy. Skoncentrowałam na sobie uwagę koma-toperz-ałek, by ułatwić mu zadanie. Przez zbity rój niewiele widziałam, ale słyszałam trzaski i głuche uderzenia. Wreszcie zabrzmiał ostateczny, najgłośniejszy dźwięk, i...zdążyłam zobaczyć tylko strumień wody tryskającej pod ogromnym ciśnieniem z otworu; zaraz potem, przebiwszy się przez tę okropną ciżbę, uderzył na mnie, i zamknęłam szybko oczy. Przydzwoniłam mocno o ścianę. Skuliłam się do pozycji embrionalnej, zaparło mi dech. Ciecz błyskawicznie wypełniła całą wolną przestrzeń i zaczęła się rozchodzić w postaci niszczycielskiej fali. To wynurzałam się ponad spienioną powierzchnię, to znów kotłowałam pod wodą. W końcu zdołałam się obejrzeć za siebie; z ulgą stwierdziłam, że basior bezwładnie podążał moim szlakiem. Praktycznie było to jedyne zmartwienie, które mi pozostało, ale czy to ukłucie radości nie było przesadą...? Próbowałam zrytmizować ruchy swoich łap, lecz był to marny wysiłek. Gdy po raz kolejny chciałam upewnić się, że wciąż mam obok towarzysza tej szalonej podróży, grzmotnęłam głową o skały i straciłam przytomność. Jedyny rodzaj ciemności, który nie zapowiadał dalszej katorgi i fali urojeń.
Troskliwy szept matki był kojący i cichy, niczym jednostajny szum rzeki i odgłosy natury. Uniosłam powoli powieki. Rzeczywistość wyglądała zupełnie na odwrót. Skrzywiłam się na swoje głupie skojarzenia, beznadziejne jak ja. Leżałam na korzeniu, ledwo zaczepiona o niego przednimi kończynami. Wartki prąd napychał mnie na niego, obmywając dolną część mojego ciała. To dzięki niemu ciek nie zamarzł, jednak równocześnie woda była cholernie zimna. Wygramoliłam się powoli na brzeg i padłam obok tego samego drzewa, by odpocząć. Wciąż głowa pulsowała mi nieznośnie, resztki kuszących przebłysków mroku przewijały się przed oczyma. Śledziłam w myślach to, co wydarzyło się...pewnie nie tak dawno, inaczej zostałby ze mnie w tej rzece sopel lodu. Jedynym pomysłem, jaki miałam, było odszukanie Agaresa. Nie minęło wiele czasu, gdy natknęłam się na niego w lesie, niedaleko cieku wodnego. Westchnęłam cicho z ulgą.
— Agares... - oznajmiłam, nie mając pomysłu na sensowną wypowiedź.
— Szukałem cię.
— Ja też.
— I jak, odnalazłaś już siebie? - uśmiechnęłam się w duchu, bo w rzeczywistości miałam zbyt zesztywniałe mięśnie pyska na cokolwiek poza nieco bełkotliwą mową i bezustannym szczękaniem zębami. Gdyby tylko wiedział, że czasem naprawdę nie jest to wcale proste. - Usiądźmy gdzieś, musimy odpocząć. - zaproponował już poważnym tonem. Ułożyliśmy się pod jakąś skarpą, w zagłębieniu terenu. Wilk zamruczał coś pod nosem, spoglądając na moją ranę. Większość zdołała się już zasklepić, krew sączyła się w ślimaczym tempie.
— Do wesela się zagoi, nic mi nie jest. - wyprzedziłam samca, układając się wygodniej. ~Powtarzam to już trzeci raz tego samego dnia.~ Pragnęłam w tej chwili tylko jednego: nie ruszać się stąd i regenerować siły.
— Pewnie tak, ale...mógłbym spróbować ci pomóc? - basior wstał niespiesznie, zatem również podniosłam się na przednich łapach.
— Co chcesz zrobić? - spytałam, kryjąc jak najlepiej swoje obawy.
— Obiecuję, że nic złego.
— Skoro nie zabiłeś mnie w tamtym labiryncie, to chyba mogę ci zaufać. - potwierdziłam po chwili swą wypowiedź skinieniem głowy. Kiedy przyłożył łapę do mojej rany, zrozumiałam, o co mu chodziło. Ciekawe, ile jeszcze ma asów w zanadrzu.
< Agares? Mam pomysł na dalszy ciąg tej ,,wycieczki krajoznawczej", nie musisz w razie czego wysilać wenyXD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz