Z zamiarem wykonania swojego codziennego treningu wróciłam na górskie stoki. Silny mróz nie odpuszczał, a wraz ze wzrostem wysokości robiło się stopniowo coraz chłodniej, więc praktycznie cały czas poruszałam się truchtem - w przeciwnym wypadku zamieniłabym się chyba w sopel lodu. W równych odstępach czasu fundowałam sobie odcinki sprintu między leśnymi chaszczami, gdzie musiałam nieźle się wysilić, żeby z rozpędu nie walnąć głową w jakiś pień. Odbijałam się od przeszkód łapami, skręcałam gwałtownie ciało o dziewięćdziesiąt stopni, wystrzeliwałam w górę jak sprężyna, tylko śnieg kurzył mi się spod nóg. Czy czułam się na siłach czy nie, ponawiałam ćwiczenie. Na tym w końcu polega trening. Naginanie granic fizycznej wytrzymałości, a tym samym ich poszerzanie, pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości.
Wlokłam się po białym, iskrzącym się lekko puchu ze spuszczonym łbem, dysząc po kolejnym szaleńczym biegu. Podniosłam na moment wzrok, by zorientować się co do pory dnia. Pozycja słońca wskazywała na wczesne popołudnie. Najwyraźniej zjem posiłek gdzieś w tych okolicach. Kończyny zaczynały mi odmawiać posłuszeństwa, więc postanowiłam pobiec jeszcze ten ostatni raz. Utrzymywałam znacznie wolniejsze tempo niż na początku, lecz lepiej radziłam sobie ze zwinnym poruszaniem się.
Znalazłam się w niemałej, ośnieżonej dolinie, otoczonej wianuszkiem górskich szczytów, z dużym, zamarzniętym jeziorem pośrodku. Widok był niesamowity. Zeszłam niżej, ślizgając się trochę na kamieniach, i z ulgą ległam wśród krzaków. Długi czas wpatrywałam się w blado-niebieskie niebo z kamiennym wyrazem pyska. W umyśle czułam pustkę. Wtedy przypomniałam sobie o drugiej części ćwiczeń. Znowu po fakcie, ale to nie szkodzi. Usiadłam wyprostowana nad strumieniem i, wsłuchując się w jego szum, skupiłam na zadaniu. Ciemność czyhająca z tyłu głowy znowu wyległa na wierzch, wywołując nieprzyjemne mrowienie. Zacisnęłam zęby.
I tym razem nic większego się nie zadziało. Postanowiłam być w tej kwestii wyjątkowo cierpliwą. Upolowałam samotnego karibu, a po jedzeniu oderwałam się od ziemi, machnęłam skrzydłami raz czy dwa i już znajdowałam się w powietrzu, kierując się w stronę siedziby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz