Tego dnia pomysł na ćwiczenie zwinności podsunął mi się sam, dosłownie. Planowałam jako pierwsze potrenować panowanie nad mocą, jednak perspektywa śniadania była koronnym argumentem. Lemingi miały pyszne, delikatne mięso, tyle że aby w ogóle poczuć jego smak, trzeba było złapać sporo tych małych stworzonek. Szłam powoli przez jedną ze śródleśnych polan, zapadając się do połowy kończyn w śniegu, kiedy jeden z tych gryzoni - jakiś mało ogarnięty - wyskoczył z niego tuż pod moim nosem. Odruchowo kłapnęłam szczękami i po chwili leżał martwy obok. Prędko zapragnęłam powiększyć swoją zdobycz i zabrałam się polowania na lemingi.
Najpierw należało je wypłoszyć dostatecznie, by choć na chwilę opuściły bezpieczną kryjówkę pod białym puchem, a następnie szybkim, zwinnym ruchem schwytać skubańca. Gdyby ktoś obserwował moje ruchy, zapewne doszedłby do wniosku, że ma doczynienia z kimś pomylonym. W sumie, bardzo się nie mylił. Zdarzało mi się przeklnąć, kiedy gryzoń umknął dosłownie w ostatnim momencie, ale prędko wracałam do roboty. Gdy porcja na śniadanie była już wystarczająco duża, byłam cała spocona, ale zadowolona z siebie. Czułam wyraźną poprawę w moich umiejętnościach. Zjadłam powoli posiłek i oddaliłam się nieco, by w spokoju poćwiczyć z mocą.
A na tym polu zero postępów. Wprawdzie udało mi się stworzyć strzępek mgły, ale dopiero w chwili, kiedy poczułam ukłucie narastającej żądzy mordu. Zniknął tak szybko, jak szybko ją w sobie zdusiłam. Cóż, umysł jest ostatecznie bardziej skomplikowany od mięśni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz