Przez chwilę siedziałam jeszcze wśród innych, z każdą sekundą czując na sobie więcej zaciekawionych spojrzeń. Uśmiechnęłam się lekko. Tak, pamiętałam dobrze, co się wtedy działo. Serenity opowiadała o naszym wspólnym życiu, jakby czuła obowiązek. Jeśli czemuś ma to służyć, niech mówi. A ja z chęcią wezmę z tego trochę dla siebie i jej w tym pomogę.
Wstałam i podeszłam do małej wadery, stając przy niej jak siostra, choć byłam nią tylko w połowie. Lubiłam ją. Można powiedzieć, że z jakiegoś powodu była mi bliska. A czy działo się to za sprawą wspólnego rodzica, czy też z jakiegoś bardziej mistycznej, wewnętrznej przyjaźni dusz, którą tylko ja czułam, tego nie byłam w stanie stwierdzić.
- Ojciec kochał twoją mamę, Serenity - powiedziałam w końcu, jakby chcąc od tego zacząć. Była to bowiem kwestia najważniejsza, którą, jak czułam, trzeba było jasno określić. A potem wytłumaczyć, aby nikt, nie wyłączając w to mojej przyrodniej siostrzyczki, nie zyskał fałszywego spojrzenia na całą sprawę Wrotycza.
Mała waderka popatrzyła na mnie z jakimś nieodgadnionym wyrazem. Postanowiłam więc kontynuować i przejść do opowieści, na którą wszyscy teraz czekali.
- Zaczęło się od wyprawy mojego... naszego ojca do siedziby Najwyższej Izby Kontroli Leśnej. Miał tam zdobyć doświadczenie wojskowe i trochę tak potrzebnej mu wtedy dobrej sławy... tam też poznał pewną waderę, Ermję. Spędzili ze sobą wiele czasu, lecz nikt nie był chyba w stanie określić, czym było towarzyszące im obojgu uczucie. Potem Ermja zniknęła bez śladu. Szukał jej, czekał, miał nadzieję spotkać ją w jakiś sposób. Ale czas płynął, a on nie wiedział, jak ją odnaleźć. Nie znał bowiem nawet jej imienia, które skrywała od początku, jakby w ogóle nie istniało. Aż w końcu czas minął. Musiał wyruszyć z powrotem, wrócić z siedziby NIKL'u, ukończywszy szkolenia. I choć chciał wrócić tam jeszcze, chociaż na jakiś czas, by poświęcić się całkowicie odszukaniu swojej ukochanej, nigdy nie zdążył tego zrobić. Nie wiedział, że zniknąwszy, była przy nadziei i urodziła pięcioro szczeniąt. Wracając do tego, co działo się z nim dalej, gdy tyko znalazł sięna terenach WSC, planował udać się do jaskini ówczesnego alfy, Oleandra i poprosić go o zmianę haniebnego statusu omegi, który otrzymał wcześniej, częściowo za niewątpliwie złe i bezmyślne czyny, częściowo przez zawiłe drogi pisanego mu przeznaczenia, w które przypadkowo się wplątał, a częściowo przez przykrą przypadłość, która od dziecka utrudniała mu życie, pchając go bezdusznie w ramiona jego drugiej natury, walki - znowu przerwałam na chwilę i westchnęłam - alfa jednak nie chciał słyszeć o jakiejkolwiek rozmowie. Doszło między nimi do walki, ale to nie Wrotycz ją rozpoczął.
Drzewa szumiały wokół nas, nadając tej scenie jeszcze bardziej wyciszony i wewnętrznie spokojny nastrój. Można było odnieść wrażenie, że stoi się pośród śpiących od jesieni, lecz obdarzonych cichą duszą roślin, które przez lata nie pytane o zdanie, zaczęły ukrywać swoją tożsamość, zapomniawszy już dawno, co chciały powiedzieć. Rozejrzałam się po tym osobliwym uroczysku.
- Potem rzeczywiście doszło do strasznego wypadku - popatrzyłam na Serenity, która również obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem - w wyniku którego Oleander zginął. Przez przypadek spadł ze wzniesienia na którym mieściła się jego jaskinia. Wrotycz natomiast, nie zdradziwszy nikomu co się stało, wraz z jedyną tylko osobą, która znała szczegóły zdarzenia, Mundusem, pochowali ciało, po czym, zdawać by się mogło, że wszystko wróciło do normy. Ale ojciec już nigdy nie odzyskał spokoju. Pomimo iż nowy alfa przywrócił go do grona pełnoprawnych obywateli WSC, a o tym, co zaszło wtedy w jaskini starego przywódcy nikt się z początku nie dowiedział. Włóczyło się to jednak za nim jak cień, nie dając chwili odetchnienia jego zmęczonemu umysłowi. Nie każdy wie, jak wygląda ten stan psychiczny - spuściłam wzrok.
- Co... co było dalej? - nieśmiało zapytała Serenity, gdy cisza przedłużała się.
- Dalej poszli drogą życia już razem z Caeldori. I może mnie nazwać oszustką każdy kto odniesie wrażenie, że niewystarczająco stanowczo nazwałam to co zatliło się w jego sercu miłością. Tak, to bez wątpienia była miłość. Wrotycz po swojemu, wewnątrz duszy, kochał Caeldori. Jednak przeszłość dręczyła go nadal, a największym jego błędem było pewnie to, że ukrywał ją nawet przed najbliższą rodziną. Aż wreszcie czara goryczy przelała się. Ktoś wiedział. To jeden z wilków należących do bandy Arcuna, przywódcy WSJ. Dopiero później okazało się, że grupa ta ma szpiegów nawet na naszych terenach. Wieść rozniosła się już po terytorium naszych zachodnich sąsiadów, czas naglił. Być może dało się to rozwiązać na inny sposób, ale w tamtym czasie Wrotycz, którego wszystkie te wydarzenia zupełnie załamały, widział tylko jedno wyjście - przyznać się do tego, zanim ktoś... ktoś zrobi to za niego. Aż w końcu zrobił to pewnego razu, na jednym ze spotkań z innymi wilkami naszej watahy - przerwałam, dostrzegając pierwszą poświatę nad horyzontem. Do świtu zostało nie więcej jak pół godziny.
- A potem... - zakończyłam cicho, wymieniając spojrzenia z małą siostrą - potem rozpoczął się nowy rozdział tej historii, który, wydaje się, nagle pokazał wszystko w zupełnie innym świetle.
< Serenity? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz