Nie odzywałyśmy się do siebie przez większość drogi, czasem tylko rzucałyśmy uwagami tłumionymi przez maski z bandaży, na przykład "teraz w lewo" albo "uwaga na kamień".
Ciekawym wzrokiem zerknęłam na kryształową komnatę. Nie wyglądała w żadnym stopniu inaczej niż wczoraj, ale mimo tego wydawała mi się odleglejsza i bardziej obca. Mentalnie wzruszyłam ramionami, po czym przyśpieszyłam kroku, żeby zrównać się z Etain. Coraz bardziej zbliżałyśmy się do celu naszej wędrówki. I rzeczywiście, korytarz zaczął się zwężać. Zatrzymałyśmy się, żeby trochę bardziej nawilżyć maski, zaledwie paroma kroplami wody, po czym ruszyłyśmy dalej. Chwilę potem wycofałam się za Etain, gdyż było zbyt wąsko, żebyśmy mogły iść obok siebie. Sufit zaczął się obniżać, więc musiałyśmy się schylić. Czołganie się było konieczne dopiero parę minut później.
Kamień na posadzce był w miarę ciepły. Ze względu na porę roku było to zastanawiające, ale nie skomentowałam tego.
Nasz wysiłek się opłacił, gdy korytarz znów powrócił do normalnych rozmiarów. W ścianie znajdowała się mała dziura, która oświetlała otoczenie światłem słonecznym.
Nie byłyśmy pewne, czy już możemy zdejmować maski, więc postanowiłyśmy tego nie robić i rozejrzałyśmy się, szukając czegoś ciekawego. Moją uwagę przykuła podłużna, pionowa szpara, ciągnąca się od podłogi do sufitu.
Szturchnęłam Etain łapą.
— Co to może być? — spytałam, wskazując na obiekt.
— Nie mam pojęcia — odparła, ale cofnęła się trochę, żeby przyjrzeć się szparze z odległości. Ja za to przysunęłam się bliżej i zerknęłam przez nią, ale nie zobaczyłam niczego prócz światła. Przez przypadek oparłam się o kamień bokiem. Rozległ się głośny, wysoki dźwięk. Pchnęłam mocniej, a pisk nie ustawał. Szpara powiększyła się jednak.
Moja towarzyszka pomogła mi i wspólnymi siłami otworzyłyśmy kamienną ścianę.
Sala za nią była ogromna i wysoka. Przy suficie znajdowało się mnóstwo "okien", które wpuszczały światło i oświetlało posadzkę. Najbardziej zaskakująca była jednak istota znajdująca się parę metrów przed nami.
Otóż przed nami leżał smok.
Najwidoczniej spał, bo miał zamknięte oczy i równo oddychał. Po bezgłośnej rozmowie z Etain postanowiłyśmy go obejrzeć, tak więc ona obeszła go, zaczynając od prawej strony, a ja od lewej.
Cielsko potwora było ogromne oraz umięśnione, pokryte białymi łuskami i kryształami. Najmniejsze z nich były wielkości połowy mnie. Stwór miał długie kończyny. Prawe skrzydło było poszarpane, splamione czymś błękitnym, jak się domyśliłam, zapewne skrzepniętą krwią.
Gdy spotkałyśmy się z powrotem przy pysku smoka, zwróciłam uwagę na jego długie uszy, zwężające się przy końcach oraz jeszcze dłuższe, zakręcone rogi, najprawdopodobniej zrobione z kryształu, tak samo jak pazury i zadzior na końcu ogona. Etain szturchnęła mnie, po czym wskazała na jego nozdrza. Na początku nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale w końcu zrozumiałam, że smok przez sen wdycha cały zielony gaz, tak ciężki, że unosił się zaledwie dwa centymetry nad ziemią. Domyśliłam się, że to ten sam gaz, który wywołał wczoraj u nas napad śmiechu.
Nagle powieki stworzenia gwałtownie się uniosły, ukazując błękitne tęczówki i wąskie źrenice.
Smok uniósł łeb, po czym zmierzył nas spojrzeniem.
— Kim jesteście? — zapytał, a jego niski, głęboki głos rozniósł się po całej sali, tworząc echo.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz