wtorek, 5 lutego 2019

Od Notte - 7 trening mocy i zwinności

Wiatr dął dzisiaj jak szalony, kołysząc poskręcanymi gałęziami koron drzew i wzniecając tumany srebrnego pyłu. Zima upodabniała do siebie najróżniejsze krajobrazy, zmieniając je w jedną, zimną, białą pustynię, urozmaiconą drzewami, masywami gór lub krzakami. Wszelkie ślady bytności stworzenia zacierały się w mgnieniu oka. Siedziałam pod załomem skalnym, wpatrując się w potężne, mieniące się w przebłyskach słońca między chmurami wszystkimi kolorami tęczy sople, usiłując otoczyć je swoją śmiertelną mgłą. ~Właściwie mój żywioł nadaje się tylko do sprawiania cierpienia. Ale jeżeli będę umiała go aktywować, to znacznie łatwiej przyjdzie mi panowanie nad nim. Prawda?~
Nagle moje skupienie prysło niczym bańka mydlana. Jakiś potężny ptak śmignął tuż przed lodowymi kolcami, strącając kilka z nich. Zdążyłam zarejestrować tylko jego ogrom i ciemno-brązowy kolor z metalicznym połyskiem oraz białe końcówki piór na ogonie. Dosłownie pofrunął jak strzała z ostrym krzykiem. Niemal odruchowo zerwałam się na równe nogi, a moje kąciki pyska podniosły się w uśmiechu. Wystrzeliłam przed siebie jak z procy w pogoń za zuchwalcem. Tuż za mną rozległ się trzask sopli na kamiennym podłożu.
Prędko odszukałam wzrokiem ptaka i ruszyłam za jego sylwetką. Widziałam już kiedyś tego drapieżnika, lecz nie mogłam sobie przypomnieć jego nazwy. Zresztą to bez znaczenia. Ten był dwa razy większy. Biegłam na przełaj. Jeszcze niedawno rozwaliłabym sobie łeb na pierwszej przeszkodzie, ale dziś zwinnie wymijałam, przeskakiwałam lub przełaziłam pod barierami, nie wahając się ani chwili. Ofiara nie ułatwiała mi zadania, bo kierowała się coraz wyżej i wyżej, w stronę trudniejszego terenu. Serce łomotało mi jak szalone, jednak postanowiłam twardo, że nie dam się pokonać temu stworzeniu. Nie na darmo tyle trenowałam.
Kiedy ptaszysko zniżyło lot, wykorzystałam okazję; zebrałam w sobie wszystkie siły i wyskoczyłam wysoko w górę. Nie miał już najmniejszych szans, kiedy jego ogon znalazł się w moich zębach. Brutalnie ściągnęłam ptaka na ziemię - stracił przytomność. Po krótkich oględzinach przypomniałam sobie imię drapieżnika. Bielik. Tak, zdecydowanie bielik. Szczęściarz, bo nie byłam głodna, a on zaimponował mi swoją wytrwałością i sprytem. Zostawiłam go w krzakach. Poradzi sobie po przebudzeniu, a jeżeli nie jest tego wart, to niech go coś zeżre.
EEEEND

Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz