wtorek, 12 lutego 2019

Od Palette CD Kurahy

'Piosenka "say something" wydaje się odpowiednia do słuchania podczas tego czytania"


*Wrotycz nie żyje.*

To na pewno zły sen, pomyślała w duchu Palette.

*Wrotycz nie żyje.*

Przymknęła powieki, na siłę próbując sobie wmówić, że to chory żart. Niestety nie był. Przecież niedawno sama została poinformowana jako jedna z pierwszych o jego zgonie, na dodatek dostrzegła skrawek jego udręczonego ciała, który po chwili był już zasypywany. Dowodem na to była świeżo naruszona ziemia, służąca mu za grób.
To miało miejsce dwa dni temu. Trzeciego dnia, wadera przemknęła do tej jednej jaskini, która umiejscowiona była nieopodal jej. Kto by pomyślał, że przyjdzie jej wejść do niej kolejny raz ale w zupełnie innych okolicznościach. Do jaskini Wrotycza.
Chociaż... To była też ich rodzinna jaskinia. Kiedy rodzeństwo dorosło, rodzice odstąpili swoją kwaterę na rzecz któregoś z dzieci, sami przy tym przenieśli się do mniejszej rozmiarami, ciesząc się sobą...
A teraz była całkiem pusta. A w niej jedynie bezgłośnie krocząca Palette, będąca pewnego rodzaju widmem. Opadła cicho do pozycji siedzącej i rozejrzała się. Kiedyś to lokum rozbrzmiewało różnego rodzaju odgłosami, najczęściej były to śmiechy. Spojrzała w kąt, gdzie za szczenięcych lat zasypiała z bratem. Ten sam kąt był dosyć mocno używany, więc gdy dorósł, dalej lubił w nim sypiać. Oczami wyobraźni, na bazie wspomnień widziała te obrazy. Jego, ojca, matki. Wówczas zacisnęła powieki, podobnie jak zęby. Straciła ich już, została tylko ona.
- Myślałem, że będziesz u siebie ale przeczuwałem, że poszłaś gdzie indziej- odezwał się cicho Kuraha, jego głos dochodził z progu jaskini, do której wolno wszedł. Zarejestrowała słuchem, że bardzo ostrożnie zbliżył się do niej. Nie spojrzała na niego, głowę miała pochyloną a długie włosy koloru głębokiego błękitu, przysłoniły jej pysk na wysokości oczu.
-Przyszedłeś sprawdzić jak się trzymam- mruknęła głucho. Jego nieme potwierdzenie było wręcz namacalne.
- Od dwóch dni praktycznie odcięłaś się do wszystkich. Musiałem się upewnić...
- Widzisz sam. W miarę.- Nie chciała, by ktoś, szczególnie on, widział ją w takim stanie. Westchnął.
- Nie jesteś zbyt dobrym kłamcą, kiedy chodzi o sprawy osobiste. Palette, ja widzę jak ci się łapy trzęsą. Widzę po nich, że jesteś w rozsypce. Drżą tylko, gdy jesteś załamana. Nie znamy się od wczoraj- łagodnie przypomniał. Wówczas uniosła na niego wzrok. Spojrzenie było tak pełne rozpaczy, że gdyby byłoby wodą, mogłoby ze spokojem przebić najgłębsze znane miejsca świata i wytyczyć zupełnie nowe granice, które stale by się pogłębiały.
To był moment, w którym Palette poczuła niewyobrażalną siłę, by to powiedzieć co zaraz.
-To była nasza rodzinna jaskinia, żyliśmy tu w czwórkę... Dalej jest mi ciężko po stracie rodziców...- Zaczęła mówić szybciej z racji załamywania się jej głosu.- A teraz... Wrotuś, mój starszy brat... Ten, który był kretynem w wielu kwestiach... Nie dociera do mnie, że go już nie ma. Że nie wejdzie zaraz do środka i nie zapyta, co tu robimy. On nie żyje.- Gdy to powiedziała na głos, zabrzmiało to jak jedno słowo. Po czym pierwszy raz w swoim życiu, ta uważana przez wielu za silną waderę, Palette wybuchła płaczem.
- Płacz, ulżyj sobie- słabo zarejestrowała i dopiero po czasie, że Kuraha wziął ją w ramiona i trzymał w mocnym uścisku, sam lekko drżąc. On też stracił kogoś ważnego, bliskiego przyjaciela.
- Zostałam z mojej rodziny sama- załkała wydając z siebie coś na wzór krzyku, jednak całkiem zagłuszony został przez dalszy płacz. Przez stłumienie światu przez wstrząsy płaczem, po dłużej chwili dotarło do niej jak przez mgłę, że wykonał ruch łapą i teraz jej pysk był całkiem oparty o jego tors. Bez zastanowienia, wtuliła się w niego, dając upust całemu żalu, który zbierał się w niej całe życie, zwłaszcza przy śmierci członków rodziny.
Przez pewien okres czasu, który tak szczerze to ich nie obchodził ile to trwało już, trwali w takiej pozycji, pozwalając waderze na głębokie wypłakanie się. Donośny płacz tłumiony futrem basiora z czasem zmienił się skalę głośności, może po godzinie pozostały dreszcze i kapiące gorące łzy. Później osunęła się bezsilnie na ziemię, a raczej miałoby to miejsce, gdyby Kuraha puścił ją, czego nie zrobił. Dalej trzymał ją w mocnym a zarazem delikatnym uścisku.
- Zaopiekuje się tobą- szepnął z taką łagodnością, że musiała na niego spojrzeć. Miała całkowicie przekrwione i spuchnięte oczy, pysk mokry od łez a grzywka była częściowo roztrzepana. I chociaż biła od niej tak niesamowicie rzadka bezradność i słabość całego ciała, to oczy pozostały częściowo obecne, być może tliła się w nich niezmiernie nikła siła.- Jeśli mi na to pozwolisz.
- Tak... Tak poproszę- z trudem wypłynęło jej to z gardła.-... Wtedy powiedziałam to samo- dodała ciszej.
- Wtedy? Naprawdę?
Kiwnęła głową, ocierając wierzchem łapy oczy. Wzięła głęboki wdech starając się w miarę uspokoić.
- Nie wiedziałem, jak to odebrać.

*Nic ich już nie zwróci.*

- A wydawało mi się, że jasno postawiłam sprawę... Kuraha- rzekła słabym głosem po wyczerpaniu od szlochania,- ja... Zgadzam się na twoją propozycję. Tylko...
- Wiem, potrzebujesz teraz czasu, by opłakać brata- odezwał się ze zrozumieniem.- Nie musisz nic mówić, dam ci tyle przestrzeni ile potrzebujesz.
- Do diabła- powiedziała głośnym tonem, i tym razem emocje wzięły górę przy tej opanowanej wilczycy. W jej oczach teraz dało się dostrzec pewność co do swych przekonań- Kuraha. Nie tym razem. Potrzebuje ciebie. Potrzebuje jak powietrza!- Po czym znowu głos jej się ściszył a ona sama, oparła się czołem o jego tors.- Po prostu... Nie zostawiaj mnie. Nie chcę zostać sama. 

*Rodzino, bądźcie przy niej duchem. Ona potrzebuje tego.*

< Kuraś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz