Wykrzywiłam usta, by dać upust swojemu niezadowoleniu, zrobiłam to jednak tak delikatnie, że Zawilec i jego jakkolwiek żałosny przyjaciel nie zdołali zarejestrować okiem tego cienia grymasu. Pojawił się on, gdyż wcale nie miałam ochoty wybierać się w żadne podróże dyplomatyczne. Myśl, że musiałabym znowu ugiąć kark przed Alfą, może nawet kilkakrotnie, bo wspomnianych sojuszników mogło być więcej, oraz prowadzić nudne rozmowy, choć nie dawniej niż wczoraj spadł na mnie przymus targowania się z Zawilcem, napawała mnie obrzydzeniem. Kryłam jednak to uczucie, ponieważ w gruncie rzeczy głęboko w głowie zdawałam sobie sprawę, że taka okazja może się więcej nie powtórzyć i że jest to spora szansa, by coś dla siebie ugrać. Dyskretnie wypuściłam z ust powietrze, upewniając się w przekonaniu, że znam najlepsze rozwiązanie, po czym odezwałam się krótko:
- Dobrze.
Wyszłam z wody, z godnością ignorując dokuczające mi teraz jeszcze mocniej zimno, po czym bez większego entuzjazmu ruszyłam w kierunku wskazanym przez moich osobliwych towarzyszy. Idąc, z początku milczeliśmy, dopiero kiedy minął naprawdę długi odcinek czasu, a my nadal nie byliśmy na miejscu, co mnie zdziwiło, zaniepokoiło, ale jednocześnie wybudziło z letargu, wzięłam na siebie ciężar prowadzenia rozmowy, wdzięcznie omijając jednak niepokojące mnie gdzieś w duchu pytania typu: ,,Daleko jeszcze?". Teraz mogę powiedzieć, że w tamtym momencie było istotnie bardzo daleko, wyruszyliśmy bowiem stosunkowo wczesną porą, a w podróży nie tylko zastał nas zmierzch, ale doczekaliśmy także niemalże kolejnego świtu. W końcu jednak natknęliśmy się na jakiegoś wilka, nieznajomą mi samicę, która przemykała akurat przez spowitą mrokiem łąkę. Jej szare futro mieszało się z sennym otoczeniem. Domyśliłam się, że to już strażniczka terenów watahy obranej przez białego za cel. Rzeczywiście, przywitała samca pełnym szacunku skinieniem głowy, po czym pozwoliła nam przejść bez zbędnych pytań. W głębi serca poczułam ukłucie zazdrości. Zawsze pragnęłam mieć podobnie duże wtyki i budzić w innych nie mniejsze uznanie. Kiedy przeszliśmy przez tę skromną straż, trochę już po czasie szary ptak poinformował mnie, że wkroczyliśmy na tereny stada zwanego Watahą Wielkich Nadziei, naszego czołowego sojusznika. Kiwnęłam głową, nie chcąc ciągnąć z nim rozmowy. Skupiłam się na tym, kogo mogłam tu poznać i czego doświadczyć.
< Zawilec? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz