Dojadłam ostatnią upolowaną przeze mnie na śniadanie sierpówkę i zlustrowałam szybko wzrokiem otoczenie. Żywej duszy brak. Westchnęłam cicho i usiadłam pod drzewem, mając przed sobą widok przerzedzającego się lasu, a za nim płaską jak stół przestrzeń stepu rozciągającą się przede wszystkim na lewo i prawo. Naprzeciw widać było cienką, soczyście zieloną linię poza tym suchym biomem. Pracowałam nad kontrolowaniem swojej mocy, a właściwie tym samym siebie, od czasu do czasu przerywał mi tylko gwałtowny podmuch wiatru albo drapieżny ptak krążący wysoko na niebie. Niby siedziałam po prostu w bezruchu, a i tak po dłuższym czasie byłam spocona i dudniło mi w głowie. Zdziałałam więcej niż w poprzednich dniach, ale była to różnica naprawdę minimalna. Wzięłam głęboki wdech świeżego powietrza i ruszyłam powoli przed siebie, by rozprostować nogi.
Kiedy znalazłam się już na otwartej przestrzeni, wyrwałam nagle do przodu, machnęłam parę razy skrzydłami i tak uniosłam się w powietrze, po czym na dobry początek fiknęłam ze trzy salta. Przy ostatnim zachwiałam się nieco i musiałam zniżyć lot, ale już po chwili wzniosłam się znacznie wyżej. Rozpoczęłam serię najróżniejszych akrobacji, starając się jak najmocniej wyginać ciało i jak najlepiej wykonywać kombinacje. Nie kontrolowałam zbytnio kierunku lotu, znosiło mnie bardziej w stronę lasu. W pewnym momencie wokół mnie zaczęły wirować w równie wdzięcznym tańcu płatki śniegu. Zaśmiałam się, wykonując kolejny korkociąg. Moje towarzyszki tak bardzo mi coś przypominały...
Zimne piękno, które dla wielu słabszych stworzeń oznaczało kres żywota na mrozie albo wręcz przeciwnie - ciepłą kołderkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz