niedziela, 3 lutego 2019

Od Etain CD Kivuli

Droga do jaskini... do mojej jaskini, dużo mniejszej od tej, którą dane mi było spenetrować chwilę wcześniej, zajęła dość dużo czasu. Kiedy wreszcie znalazłam się na miejscu, las pogrążony był w kompletnej ciemności, a ja odczuwałam konkretne zmęczenie. Bez większego skupienia przepakowałam swoją torbę, pozbywając się kwarcowych nabytków z dnia dzisiejszego i uzupełniając zapas opatrunków, niespodziewanie uszczuplony, po czym spoczęłam na legowisku. Poczuwszy jego wygodę i przyjemne, choć raczej delikatne ciepło wnętrza groty, wróciłam na chwilę myślami do Kivuli. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tym, że sypia pod drzewami w samym środku zimy, zastanawiałam się, czy w ogóle możliwe jest to, że jeszcze nie zakończyła żywotu, kamieniejąc z zimna, teraz jednak widziałam część procesu na własne oczy i zauważyłam, że chyba usypuje ona sobie coś ze śniegu. Znałam te taktyki przetrwania na mrozie - wykopanie dziury, otoczenie się śniegiem i niejednokrotnie nawet z nich korzystałam, ale nie mogłam powiedzieć, że było mi podczas tego przyjemnie i że zrobiłabym to, gdybym miała dostępne jakiekolwiek alternatywy. Przyszło mi do głowy, że czarna wadera może być jakąś masochistką albo mieć objawy depresji i po prostu jej już wszystko jedno. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś trafiła do mnie w ciężkim stanie, chociażby od tego wychłodzenia albo usłyszałabym pewnego ranka, że jednak nie przetrwała nocy. Sama byłaby sobie winna i nie sądzę, żebym wtedy za nią płakała, ja albo ktokolwiek inny.
- Róbcie, co chcecie... - mruknęłam do siebie jedną ze swoich ulubionych dewiz, zmieniając pozycję na wygodniejszą, zamykając oczy i pozbywając się ostatecznie z głowy myśli o waderze.
Zasnęłam, a moje sny były piękne i kolorowe. Obrazy z wnętrza skalnego masywu musiały głęboko zapisać mi się w umyśle, gdyż śpiąc, maszerowałam jeszcze jego kamiennymi korytarzami, a wokół mnie wirowały barwy widzianych dzisiaj górskich kryształów. Ścieżka, którą podążałam, była inna niż ta przebyta z waderą, a za każdym zakrętem czekały na mnie nowe niespodzianki, wszystkie piękne i dobre jak... ze snu.
Może dlatego, kiedy rankiem otworzyłam oczy, przepełniała mnie chęć powrotu w tajemnicze miejsce. Śmiałam się do siebie i tłumaczyłam sobie samej, że to głupie, że dzisiaj powinnam raczej zająć się pracą, jednak sam fakt, że musiałam zacząć ten proceder, świadczył o tym, że nie będę w stanie odwlec swoich myśli od nowoodkrytego miejsca, jeśli się tam nie udam. Śmiejąc się z własnej głupoty, zabrałam ekwipunek i ruszyłam biegiem pod ogromną skałę. Jakiś czas później minęłam drzewo, pod którym zostawiłam wczoraj Kivuli. Okazało się, że nadal tam była, chociaż już nie spała. W sumie szanse, że jeszcze ją tutaj spotkam, oceniałam jako jeden do dwóch, przecież nie umawiałam się z nią, że powrócę następnego ranka, by zbadać trzecie pomieszczenie, czy ile ich tam jeszcze jest. Specjalnie mi na jej towarzystwie nie zależało, ale skoro już tu była...
— Gotowa na dalszą eksploatację jaskini? — w moim głosie brakowało powagi, można było natomiast wyczuć w nim nutkę śmiechu.
— Naturalnie — odpowiedział mi znajomy, cichy ton.
- To będzie lewy korytarz, jeśli dobrze pamiętam, chyba że wrócimy do prawego.
Oczy Kivuli otworzyły się szerzej.
- Ale... Przecież tam jest ten gaz... - po tonie można było wyczuć, że niewiele rozumiała.
- Ale czy tylko on? Nie doszłyśmy do końca korytarza. Kto wie, co się tam kryje.
- Przecież wyziew zamieni nas w chichoczące szczeniaki, zapomniałaś?
- Nie, jeśli wejdziemy tam przygotowane. Słyszałaś o maseczkach z filtrem? Jeśli namoczymy materiał wodą i będziemy go trzymać cały czas przy pysku, bez większych problemów przejdziemy przez ten tunel - uderzyłam łapą o torbę - Pytanie tylko, czy jest warto.
Wadera chwilę milczała, po czym wyrzuciła z siebie ciche:
- Czemu nie.
- Właśnie, czemu nie - powtórzyłam, nie patrząc jej w oczy - Takie podejście to akurat nasza cecha wspólna.
Wyjęłam bandaże, dając dwa z nich Kivuli. Mocą roztopiłam strumień, którego woda zniwelowała wczoraj efekty naszego zatrucia gazem, a który zdążył ponownie zamarznąć przez noc. Przypomniawszy sobie to wczorajsze zdarzenie, utwierdziłam się w przekonaniu, że mój pomysł z nasączeniem materiału zadziała i damy radę przejść ciemny korytarz bez szwanku. Podniosłam mokre opatrunki, lecz nim zawiązałam je sobie na pysku, zwróciłam się Kivuli:
- Poradzisz z tym sobie? - byłam pewna, że brakowało jej doświadczenia w takich czynnościach, a maseczka, by spełniać swoje zadanie, musiała być wykonana bezbłędnie.
- Tak, chyba tak.
- Dobrze - kiwnęłam głową, po czym obwiązałam sobie pysk.
Upewniłam się, że wszystko działa, jak należy, po czym zwróciłam się do Kivuli:
- Jakby zaczęły wysychać albo coś, to mam przy sobie trochę wody - mój głos był przytłumiony przez materiał, ale nadal dało się go zrozumieć.
- W porządku - odpowiedziała mi towarzyszka, która właśnie skończyła nakładać na siebie filtr.
- Gotowa?
- Tak.
- Wspaniale - kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w stronę wejścia do ukrytego kompleksu.

< Kivuli? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz