Droga do jaskini... do mojej jaskini, dużo mniejszej od tej, którą dane mi było spenetrować chwilę wcześniej, zajęła dość dużo czasu. Kiedy wreszcie znalazłam się na miejscu, las pogrążony był w kompletnej ciemności, a ja odczuwałam konkretne zmęczenie. Bez większego skupienia przepakowałam swoją torbę, pozbywając się kwarcowych nabytków z dnia dzisiejszego i uzupełniając zapas opatrunków, niespodziewanie uszczuplony, po czym spoczęłam na legowisku. Poczuwszy jego wygodę i przyjemne, choć raczej delikatne ciepło wnętrza groty, wróciłam na chwilę myślami do Kivuli. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tym, że sypia pod drzewami w samym środku zimy, zastanawiałam się, czy w ogóle możliwe jest to, że jeszcze nie zakończyła żywotu, kamieniejąc z zimna, teraz jednak widziałam część procesu na własne oczy i zauważyłam, że chyba usypuje ona sobie coś ze śniegu. Znałam te taktyki przetrwania na mrozie - wykopanie dziury, otoczenie się śniegiem i niejednokrotnie nawet z nich korzystałam, ale nie mogłam powiedzieć, że było mi podczas tego przyjemnie i że zrobiłabym to, gdybym miała dostępne jakiekolwiek alternatywy. Przyszło mi do głowy, że czarna wadera może być jakąś masochistką albo mieć objawy depresji i po prostu jej już wszystko jedno. W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś trafiła do mnie w ciężkim stanie, chociażby od tego wychłodzenia albo usłyszałabym pewnego ranka, że jednak nie przetrwała nocy. Sama byłaby sobie winna i nie sądzę, żebym wtedy za nią płakała, ja albo ktokolwiek inny.
- Róbcie, co chcecie... - mruknęłam do siebie jedną ze swoich ulubionych dewiz, zmieniając pozycję na wygodniejszą, zamykając oczy i pozbywając się ostatecznie z głowy myśli o waderze.
Zasnęłam, a moje sny były piękne i kolorowe. Obrazy z wnętrza skalnego masywu musiały głęboko zapisać mi się w umyśle, gdyż śpiąc, maszerowałam jeszcze jego kamiennymi korytarzami, a wokół mnie wirowały barwy widzianych dzisiaj górskich kryształów. Ścieżka, którą podążałam, była inna niż ta przebyta z waderą, a za każdym zakrętem czekały na mnie nowe niespodzianki, wszystkie piękne i dobre jak... ze snu.
Może dlatego, kiedy rankiem otworzyłam oczy, przepełniała mnie chęć powrotu w tajemnicze miejsce. Śmiałam się do siebie i tłumaczyłam sobie samej, że to głupie, że dzisiaj powinnam raczej zająć się pracą, jednak sam fakt, że musiałam zacząć ten proceder, świadczył o tym, że nie będę w stanie odwlec swoich myśli od nowoodkrytego miejsca, jeśli się tam nie udam. Śmiejąc się z własnej głupoty, zabrałam ekwipunek i ruszyłam biegiem pod ogromną skałę. Jakiś czas później minęłam drzewo, pod którym zostawiłam wczoraj Kivuli. Okazało się, że nadal tam była, chociaż już nie spała. W sumie szanse, że jeszcze ją tutaj spotkam, oceniałam jako jeden do dwóch, przecież nie umawiałam się z nią, że powrócę następnego ranka, by zbadać trzecie pomieszczenie, czy ile ich tam jeszcze jest. Specjalnie mi na jej towarzystwie nie zależało, ale skoro już tu była...
— Gotowa na dalszą eksploatację jaskini? — w moim głosie brakowało powagi, można było natomiast wyczuć w nim nutkę śmiechu.
— Naturalnie — odpowiedział mi znajomy, cichy ton.
- To będzie lewy korytarz, jeśli dobrze pamiętam, chyba że wrócimy do prawego.
Oczy Kivuli otworzyły się szerzej.
- Ale... Przecież tam jest ten gaz... - po tonie można było wyczuć, że niewiele rozumiała.
- Ale czy tylko on? Nie doszłyśmy do końca korytarza. Kto wie, co się tam kryje.
- Przecież wyziew zamieni nas w chichoczące szczeniaki, zapomniałaś?
- Nie, jeśli wejdziemy tam przygotowane. Słyszałaś o maseczkach z filtrem? Jeśli namoczymy materiał wodą i będziemy go trzymać cały czas przy pysku, bez większych problemów przejdziemy przez ten tunel - uderzyłam łapą o torbę - Pytanie tylko, czy jest warto.
Wadera chwilę milczała, po czym wyrzuciła z siebie ciche:
- Czemu nie.
- Właśnie, czemu nie - powtórzyłam, nie patrząc jej w oczy - Takie podejście to akurat nasza cecha wspólna.
Wyjęłam bandaże, dając dwa z nich Kivuli. Mocą roztopiłam strumień, którego woda zniwelowała wczoraj efekty naszego zatrucia gazem, a który zdążył ponownie zamarznąć przez noc. Przypomniawszy sobie to wczorajsze zdarzenie, utwierdziłam się w przekonaniu, że mój pomysł z nasączeniem materiału zadziała i damy radę przejść ciemny korytarz bez szwanku. Podniosłam mokre opatrunki, lecz nim zawiązałam je sobie na pysku, zwróciłam się Kivuli:
- Poradzisz z tym sobie? - byłam pewna, że brakowało jej doświadczenia w takich czynnościach, a maseczka, by spełniać swoje zadanie, musiała być wykonana bezbłędnie.
- Tak, chyba tak.
- Dobrze - kiwnęłam głową, po czym obwiązałam sobie pysk.
Upewniłam się, że wszystko działa, jak należy, po czym zwróciłam się do Kivuli:
- Jakby zaczęły wysychać albo coś, to mam przy sobie trochę wody - mój głos był przytłumiony przez materiał, ale nadal dało się go zrozumieć.
- W porządku - odpowiedziała mi towarzyszka, która właśnie skończyła nakładać na siebie filtr.
- Gotowa?
- Tak.
- Wspaniale - kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w stronę wejścia do ukrytego kompleksu.
< Kivuli? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz