Ruten urodził się jako o kilka lub kilkanaście minut starsze z dwojga szczeniąt Caeldori, wadery, która przybyła do WSC jakiś czas wcześniej. Zmarła.
Został sam z siostrą, otoczeni opieką przyjaznych wilków, z których żaden nie chciał ich zguby i nieszczęścia. Tak się jednak stało, że Serenity zniknęła. A potem pojawiła się znów. I ponownie zniknęła, jakby nigdy nie było jej na tamtym, rzeczywistym świecie. Jakby była tylko ułudnym marzeniem otaczających ich opiekunów i jego samego, niewyraźną marą, odwiedzającym ich czasem gołębiem lub wróblem, jednym z chmary innych, które można było wypatrzyć w lesie. Kim ona była?
Ruten wiedział jedynie, że była. Każdego dnia samotnie przesiadywał w jaskini lub wędrował po lesie włócząc się jak cień za Haruhiko, przyjacielem ojca, o którym Ruten wiedział niewiele ponad to, że był przyjacielem Haruhiko. A potem, gdy kładł się w jaskini, zwijał w kłębek by chronić się przed mrozem, pojawiała się obok niego, robiąc to samo i grzejąc go swoim ciepłem. Z każdym dniem to ciepło denerwowało go coraz bardziej. Jakim logicznym, naturalnym prawem ona, jego siostra wędruje przez dzień jak słońce, a on pozostaje sam, w tym smutnym, wilczym świecie, w którym czeka go tylko pustka? Dlaczego pojawia się w nocy, jak dobry sen, który próbuje przypodobać się śpiącej duszy? Dlaczego kładzie się obok niego, choć z każdym dniem oddalają się od siebie, rodzeństwo, które ledwie zna swoje imiona?
Aż wreszcie, dlaczego Ruten przez cały czas ma wrażenie, że to ona zna go lepiej, jakby miała dostęp... do jego myśli?
Zastanawiał się nad tym długo, nie znajdując wytłumaczalnych odpowiedzi, które jednocześnie nie stawiałyby go przed kolejnymi pytaniami. Zdawało mu się, że są jak nocne motyle, tak różni, a zarazem tak podobni. Różni? Od siebie nawzajem, czy może od otaczającego ich świata, dającego tylko poczucie niespełnienia? Nadal jednak nie potrafił zrozumieć siostry, widząc ją i czując jej obecność, odczuwał więcej zdenerwowania, niż należnemu się im przez status rodzinny spokoju. Aż w końcu zaczął jej nienawidzić.
Pewnej nocy, gdy pozostali sami, a siostrzyczka jak zwykle spała u jego boku, usiadł nad nią i przez chwilę patrzył na białe, odznaczające się w ciemności niczym świeży śnieg futro. Potem położył łapy na jej szyi i poczuł ciepło jej ciała, rozchodzące się pod jego palcami. Zgiął palce, czując coś jeszcze. Władza. Władza nad życiem i władza nad śmiercią. Władza nad przeznaczeniem. Ona była rzeczywista, jak smutny świat, który go otaczał. A mimo rzeczywistości pozostała piękna i fascynująca. Była jak coś, co nagle schwyciło Serenity i przytrzymało ją przez chwilę na ziemi, tu, gdzie zawsze on na nią czekał. Coś pociągnęło go w kierunku odczuwania władzy. Znów i znów.
I chociaż po kilkunastu sekundach odsunął łapy, a potem położył się znów obok niej, śpiąc przez całą noc snem uczciwego, tego co się stało już nie zapomniał.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz