Westchnęłam w duchu. "Zadanie" zasugerowane przez wielkiego smoka nie zapowiadało się na przyjemne.
— Chciałbym, abyście udały się do małego pomieszczenia, całkiem niedaleko. Jeśli stąd wyjdziecie i cały czas będziecie trzymać się prawej strony, szybko tam traficie. Znajdziecie średniej wielkości kamień przypominający jajo i przyniesiecie je do mnie — oznajmił smok, mierząc nas spojrzeniem swoich zimnych oczu. Jego głos brzmiał donośnie i głośno, pomimo dziur w ścianach, wychodzących na zewnątrz, odbijał się echem.
Dziwne, pomyślałam. Przecież spokojnie mogłybyśmy olać zadanie i stąd odejść, a on nawet by się nie zorientował. Szybko zerknęłam na Etain. Ciekawe, czy ona też myśli o tym samym co ja?
— A jeśli przyszłoby wam na myśl odejść stąd, nie wykonawszy zadania, wiedzcie, że zadbam o to, żeby wasze szczątki nigdy nie opuściły tego miejsca. — Pysk stwora wygiął się w dziwnym grymasie i dłuższą chwilę zajęło mi zorientowanie się, że to po prostu uśmiech.
Skupiłam się na małym kamyczku leżącym nieopodal, tak, jak uczył mnie kiedyś znajomy wilk- telepata. Pomagało to zablokować dostęp do umysłu. Nie podobało mi się, że otrzymałam odpowiedź na pytanie, którego nawet wprost nie zadałam.
Jednak po chwili rozluźniłam się nieco i uniosłam łeb.
— Czemu sam tego nie zrobisz? — odezwałam się.
— Nie zmieściłbym się w korytarzach — odparł smok.— No, już, ruszcie się.
Spojrzałam na Etain i skinęłam głową na wyjście z komnaty. Wadera mruknęła coś cicho i razem wyszłyśmy na zewnątrz. Ogromne kamienne wrota zatrzasnęły się za nami z hukiem.
— Więc ruszamy? — spytała, a ja kiwnęłam głową na znak zgody i skierowałam się w prawo. Etain zrównała się za mną krokiem.
Droga mijała nam w milczeniu, co chyba stało się już naszą tradycją. Jak poleciła wielka, biała istota, kierowałyśmy się cały czas na prawo.
Po czasie, który wydawał się zaledwie paroma minutami, usłyszałyśmy głośne dźwięki, przypominające zwierzęta. Pociągnęłam nosem. Czułam zapach mięsa i roślin, co wydawało się nieprawdopodobne, bo w końcu jedyną żywą istotą, którą dotychczas spotkałyśmy, był Pan Smok.
W zaledwie parę sekund znalazłyśmy się pod wielkim, kamiennym łukiem, stanowiącym przejście do wielkiej... Zielonej polany, pełnej drzew i nawet z małym, szemrzącym strumyczkiem płynącym po lewej.
U wysokiego sufitu zwieszał się wielki, świecący kryształ, który najwidoczniej pełnił funkcję słońca. Po polanie pokrytej dywanem trawy i kwiatów radośnie hasały zające, pasały się sarny, leżały dziki i biegały najróżniejsze gatunki różnych zwierząt, ale tylko po kilka osobników każdy.
— Co do... — mruknęłam, kręcąc łbem. — Robi się coraz dziwniej.
Nie mogłam zaprzeczyć, że pomimo absurdalności całej sytuacji (mały lasek w kamiennych tunelach!) pociekła mi ślina. Nie jadłam nic od jakiegoś czasu, a tutaj miałam prawdziwy szwedzki stół.
Etain najwyraźniej to samo chodziło po głowie, bo až się oblizała.
— Co powiesz na mały obiad? — zapytała.
— Odpowiem, że z wielką chęcią — odpowiedziałam, wypatrując najsłabszego zwierzęcia, które szybko byśmy złapały. Mój wzrok przyciągnęła mała sarna, która lekko utykała na tylnią nogę. Wskazałam ją Etain.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz