- Ależ Jenny...? - zacząłem niepewnie.
- Co?! Czego chcesz? - zapytała wadera jąkając się od długiego płaczu.
- Co? Co się tało? Tak się przejęłaś tym... nieszczęściem? - zapytałem coraz pewniej.
- Tak! - wadera załamała głos i prawie wybuchnęła płaczem.
- Czemu?
- Bo... to... wszystko przeeze... mnie...
- Co? Jak to? Czemu? - byłem zdezorientowany.
- Bo... Rozalka zdenerwowała się tymi zeznaniami Mundusa, do których go zmusiłam!
- Ależ... - poczułem się winny w dwóch sprawach: w sprawie nieżywego dziecka Rozalki i w sprawie "wyduszenia" zeznań z Mundusa. To było jednak niczym zdrada dobrego przyjaciela.
- To... to moja wina, Jenny! Przecież gdyby nie ja, Mundek nie powiedziałby nam tego... wszystkiego - i... ja też byłem w tamtej chwili bliski płaczu - chodź, Jenny! Wyjdźmy przed jaskinię. Uspokoisz się trochę.
Nieopodal jaskini Jenny siedział Mundus pogrążony w myślach.
- Witaj, przyjacielu - powiedział zamyślony gdy nas zobaczył.
- Tobie też coś się stało? - zapytałem.
- To przeze mnie. Nie powinienem był mówić wam tego wszystkiego - powiedział z niewyczuwalnym wyrzutem w głosie.
- Nie... - zacząłem - to moja wina.
- Moja - poprawiła mnie Jenny - przepraszam, Mundusie! Przepraszam Rozalko... - dodała ciszej.
Po chwili usłyszeliśmy podniesiony głos. To Andrei...
Podeszliśmy bliżej.
- Andrei...? - rzuciłem. Znałem wilczura z wojska. Był on bowiem szeregowcem, tak jak ja.
- Co? - zapytał zauważywszy mnie.
- Co się stało? - zapytałem pełen przeczuć.
- Gdybym nie powiedział przy Rozalii o wrogu... nie poroniłaby.
- Och... to wina wszystkich? - Mundus westchnął cicho.
< Jenny? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz