~~~~~ Murka razem z Andreiem - swoim małżonkiem, wyrusza w podróż do odległej o wiele setek kilometrów Rosji. W tym kraju - ojczyźnie Andreia, mają urodzić się ich szczenięta. Po wylewnym pożegnaniu z przyjaciółmi, podążają do stacji kolejowej, skąd mają zamiar zabrać się pociągiem w dalszą drogę... ~~~~~
Szliśmy obok konia niosącego nasze bagaże. Byliśmy w doskonałych nastrojach, pogoda była piękna a znikąd nie było słychać strzałów myśliwych. Tego cudownego dnia nie mógł przyćmić nawet fakt, że przed nami jeszcze cały dzień męczącej podróży. Co prawda w południe miał przybyć nasz pociąg, którym mieliśmy nadzieję zabrać się aż pod granicę, jednak gdy już się w nim znaleźliśmy, nawet tam trzęsło nami i co chwila rzucało na różne strony na zakrętach. Plus podróży pociągiem był taki, że (biorąc pod uwagę że pociąg był towarowy) mogliśmy usadowić się między paczkami i skrzyniami czy położyć na jakichś materiałach, unikając w ten sposób trzęsienia i ciskania nami o ściany wagonu.
Andrei, jako że byłam przy nadziei, troszczył się o mnie z nadzwyczajnym zaangażowaniem, oddając mi wszystkie materiały i skrzynie które znalazł. Położywszy się między nimi, zasnęłam.
Następnego dnia, mój małżonek obudził mnie na jakiejś stacji i wysiedliśmy z pociągu.
Mieścina w której się znajdowaliśmy, była bardzo mała. W gruncie rzeczy, była to tylko stacja i kilka małych, jednorodzinnych domków. Nie mieliśmy niestety czasu na podziwianie sielskiego otoczenia wioseczki, ponieważ wiedzieliśmy że jeśli nie znajdziemy się na kolejnej stacji w trzy dni, nie zdążymy na pociąg do Rosji i będziemy musieli czekać dwa dni.
Pierwszy dzień podróży "na nogach": powiem jedno: męczący.
Drugi dzień podróży "na nogach": powiem drugie: nie było żadnej podróży! Była jednodniowa przerwa. Spędziliśmy ją na uzupełnieniu zapasów na dalszą podróż i odpoczynek w cieniu drzew (Dzień był naprawdę gorący)
Trzeci dzień podróży "na nogach": lepiej nie mówić. Lepiej opisać.
Obudziłam się około godziny szóstej rano. Andrei wygrzewał się przed jaskinią w której nocowaliśmy.
Kilkanaście minut później byliśmy już w drodze do pobliskiego miasteczka, skąd mieliśmy pojechać pociągiem aż pod Moskwę.
~~ Kilka godzin później ~~
Patrzyliśmy na odjeżdżający pociąg. Odjechał bez nas. Spóźniliśmy się niecałą minutę! Toż to porażka.
- Miło czasem popatrzeć na zachód słońca, czy odjeżdżające pociągi, kochanie!! - syknęłam do smutnego Andreia - to takie romantyczne...!
- Murko... - Andrei zwiesił głowę - za trzy dni przyjedzie następny.
- Trzy dni?! - "zabiłam" Andreia wzrokiem - ooo nie! Jako dama, nie będę tak długo czekać!
- Nie mamy wyjścia. Następna stacja jest dwieście ileś kilometrów stąd.
- Nieważne - powiedziałam wyniośle i podążyłam przed siebie. Andrei przez chwilę sprzeczał się i chciał czekać te trzy dni, ja jednak użyłam argumentu któremu trudno było się oprzeć.
- Czyś ty zwariował?! - krzyknęłam - stój na tej stacji dłużej, a zaraz myśliwy przyjdzie i źle to się skończy! O.. - wytężyłam wzrok - już chyba widzę ludzi! - zaśmiałam się w duszy gdy Andrei chwycił mnie za łapę i zaczął biec przed siebie.
- Murciu...! tu jest niebezpiecznie! Chodź, uciekamy! Dwieście kilometrów, czy trzysta, lepsze to niż ludzie!
O dziwo, w pół dnia, zachowując szybkie tempo chodu, dotarliśmy do jednej z dwóch stacji, o których Andrei "zapomniał", a które znajdowały się nie dwieście, a niecałe dwadzieścia kilometrów od poprzedniej.
Około dwa dni później, wysiedliśmy z pociągu na wschodniej granicy Moskwy, a późnym wieczorem, godzinę później, byliśmy już w starym mieszkaniu Andreia: sporej gawrze między korzeniami drzewa.
< Ciąg dalszy nastąpi... >
Ps. Gratuluję wszystkim którzy dotrwali do końca :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz