Następnego dnia, obudziłam się około godziny szóstej. Andrei poszedł chyba na polowanie, ponieważ nie było go w gawrze. Ja, z braku lepszego zajęcia i z ciekawości, postanowiłam wybrać się na wycieczkę i obejrzeć Moskwę.
Na początku maszerowałam wzdłuż granic miasta, nie tracąc ich z oczu. Ludzi na ulicach było niewiele, toteż mogłam pozwolić sobie na jaką taką swobodę w poruszaniu się po mieście.
Obserwowałam pełne uroku uliczki, małe i większe samochodziki, powozy zaprzężone w konie... oglądanie to tak mnie zajęło, że nawet nie spostrzegłam, jak wybiła godzina ósma. Gdy spojrzałam na zegar w jednym z okien, udało mi się z niego odczytać (z czego z resztą byłam niesamowicie dumna!) tylko to, że "jest godzina osiem", wskazywała to gruba i zapewne bardzo ważna wskazówka, a cieńsza strzałka wskazywała dwanaście minut. Była tam jeszcze jedna, która latała niczym wariat. Postanowiłam więc nie zaprzątać sobie nią głowy. Pomyślałam że jest zepsuta, chociaż później dowiedziałam się od KAndreia że jest to wskazówka wskazująca sekundy. Sekundy? Pierwsze słyszę...
Widząc zegar, uznałam że pora wracać do gawry. Ba... tylko którędy? Nieopatrznie szłam przez całą drogę z głową uniesioną ku górze, podziwiając wysokie budynki i inne ciekawe rzeczy. Chyba gdyby nagle do miasta z wielkim hukiem wkroczył pochód słoni, nie spostrzegła bym tego, lub puściła mimo oczu i uszu uznając za mało ważne.
Nagle usłyszałam cienki krzyk. Szybko spojrzałam w stronę skąd dobiegał. Jakaś przestraszona i płacząca kobieta wskazywała na mnie palcem (to przecież takie niekulturalne!).
Przekrzywiłam głowę obserwując ludzi powoli zbierających się wokół mnie. Chciałam czmychnąć szybko w boczną uliczkę z której przybyłam, jednak zatarasowało ją dwóch mężczyzn. Została jeszcze jedna droga ucieczki... ach... już nie. Jakiś gruby człowiek stanął w nim, próbując mnie złapać. Niech tam... skoczyłam na człowieka zamykając oczy. Przewróciłam go i pobiegłam dalej. Pędziłam przez siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu dotarłam do otwartych na roścież (pewnie z powodu upału) drzwi jakiegoś ciemnoszarego i nieprzyjemnego budynku biurowego.
Co mi pozostało? Obejrzałam się czy nikt mnie nie goni a nie słysząc i nie widząc nic podejrzanego, wkroczyłam po chwili na jedyną drogę ucieczki - przez otwarte drzwi.
Biegłam przez jakiś korytarz ledwo łapiąc oddech. Część drzwi do małych lecz dobrze oświetlonych pokoi była otwarta. Biegłam jednak dosyć cicho i szybko, tak, żeby siedzący w pokoikach ludzie dostrzegli tylko mignięcie. Zanim ci, zdążyli wyjrzeć by zobaczyć, co to za brzydka, biała plama przemknęła przed ich ładnymi, białymi lub brązowymi drzwiami, znikałam już za jakimś zakrętem.
Nagle, zatrzymałam się. Usłyszałam kroki nadchodzącego zza zakrętu człowieka. Na nieszczęście, lub na szczęście, zatrzymałam się przed drzwiami pewnej młodej kobiety, która oderwała wzrok od kartki, na której zawzięcie coś notowała, spojrzała na mnie i powiedziała cienkim, przyjaznym głosem:
- Sobachka*!
Zawrzałam ze wściekłości ~piesek? Do poważnej osoby?~ pomyślałam, lecz nie mając co począć, powoli zbliżyłam się do wyciągniętej ręki kobiety. Ta, wyprowadziła mnie na zewnątrz.
Nagle... nie... dlaczego teraz?
~~ Minęło tyle czasu, ile potrzeba... ~~
Obok mnie leżało małe szczeniątko.
- Będziesz się nazywać Lerka, wiesz? - uśmiechnęłam się
Raczej nie zrozumiało przekazu.
- Malutka... - rozczuliłam się.
Po kilku godzinach kluczenia między budynkami, udało mi się odnaleźć drogę do lasu. Nareszcie!
- Murko!! - krzyknął Andrei siedzący przed naszą gawrą. Widząc mnie, poderwał się i skoczył jak oparzony na ratunek. Zatrzymał się dopiero zobaczywszy małe szczeniątko które niosłam w pysku...
* "Sobachka" - z ros.: "piesek"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz