Biorąc pod uwagę, że właśnie wyszłam za mąż (jeśli można to tak nazwać), zamieszkałam w jaskini razem z Andreiem. Pierwszy dzień mieszkaliśmy w nowym domu. Trzeba więc było wszystko urządzić i przygotować do życia.
- Murko - Andrei wejrzał do jaskini - idę zapolować na kolację. Zbierz proszę, trochę anyżu. Kaszel męczy mnie dziś niemiłosiernie.
- Będzie z tym problem - uśmiechnęłam się - anyżu w tym roku praktycznie w ogóle nie ma.
- Nie szkodzi. Wymyślisz coś: wierzę w ciebie. Jeśli nie będzie to anyż, z pewnością znajdziesz coś równie pomocnego.
Poszedł. Choć Andrei był bardzo odpowiedzialny i opiekuńczy, choć można było na nim polegać jak na Zawiszy, od kilku dni czułam się w jego towarzystwie nieswojo. Był zamyślony i nieprzyjemny. Moja rodzina i przytulna, wesoła jaskinia w której mieszkałam przez całe życie, była odległa o kilka kilometrów. Mieszkaliśmy razem z Andreiem na tym pustkowiu w górach, sami. Andreia prawie wcale nie było w domu. W ciemne i zimne dni, czułam się więc trochę samotna. Jedyną bliską mi istotą był Mundus. Jedyna osoba, z którą mogłam porozmawiać o dręczących mnie problemach.
Udało mi się znaleźć nieco podbiału. zaparzyłam kilka liści (nie pytajcie w jaki sposób).
Pozostało mi tylko czekać na Andreia. Było już ciemno, więc zasnęłam. Obudził nie podniesiony głos partnera, rozmawiającego z Munduem.
< Andreiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz