~~~~~ Murka razem z Andreiem - swoim małżonkiem, wyrusza w podróż do odległej o wiele setek kilometrów Rosji. W tym kraju - ojczyźnie Andreia, mają urodzić się ich szczenięta. Po wylewnym pożegnaniu z przyjaciółmi, podążają do stacji kolejowej, skąd mają zamiar zabrać się pociągiem w dalszą drogę. Pod wieczór docierają do celu. Murka postanawia wybrać się do Moskwy - miasta w pobliżu którego mieszkają. Podczas długiego spacery błądzi w labiryncie uliczek i goniona przez ludzi znajduje się w budynku biurowym. Gdy wydostaje się na dwór, na świat przychodzi szczeniątko: Lerka. Murka wraca do Lasu... ~~~~~
Nazajutrz Andrei wypomniał mi wszystkie niebezpieczeństwa, na które naraziłam siebie i "nasze dziecko". Na koniec był łaskaw spożyć resztę przygotowanego na drogę chmielu, po czym obrażony położył się przed naszą gawrą i przysnął.
Ja natomiast, przemyślawszy wszystkie okoliczności naszej podróży, zaczęłam zbierać zioła, przeznaczone na podróż powrotną, która miała nastąpić za kilka dni, gdy Lerka będzie bardziej samodzielna.
Lerka biegała na swoich krótkich nóżkach na około mnie i co chwila informowała:
- Mamochka! YA nashla ulitku*! - krzyczała pokazując mi wielkiego ślimaka.
- Mamochka! Uvid'! Komar*! - pisnęła odganiając się od komara.
- Mama! Zdes' jest ochen' mnogo ulitok*! - wróciła w miejsce z którego zabrała ślimaka.
- Cieszę się! - odkrzykiwałam za każdym razem.
Lasy w pobliżu Moskwy były bardzo ładne, przypominały mi nieco knieje Watahy Srebrnego Chabra.
Lerka wesoło krążyła dookoła. W pewnym momencie usłyszałam krzyk...
- Mamooo...!!
- Co się stało?! - pobiegłam w stronę gdzie bawiła się Lerka.
- Wpadam do dzury! - krzyczała.
- Gdzie jesteś?! - rozglądałam się, nasłuchując.
- Tu! - usłyszałam stłumiony głos.
Spojrzałam na ziemię. Kilka kroków ode mnie, w małej dziurze siedziała Lerka.
Wyciągnęłam do niej łapę.
- Złap się! - powiedziałam.
- Za wyoko! - stanęła na tylnych łapkach.
- Włożyłam łapę głębiej do dziury. Lerka skoczyła w górę, odepchnęła się od wystającego korzenia i chwyciła ząbkami za moją łapę.
- Fyciongay! - wysepleniła. Wyciągnęłam łapę z Lerką.
- Ależ napędziłaś mi strachu. Nic się nie stało? - zapytałam z westchnieniem. Lerka pokręciła głową.
Wróciłyśmy do gawry.
~~ Około tydzień później... ~~
Nadszedł dzień, w którym mieliśmy rozpocząć podróż do domu. Nareszcie!
Moskwa bardzo podobała mi się, jednak miło znów wrócić do spokojnego i cichego domu w WSC. Tam wszyscy byli przyjaciółmi lub rodziną.
Naszą podróż rozpoczęliśmy o szóstej rano. Dzień był deszczowy i zimny. Wszędzie było mokro a w powietrzu unosił się świeży zapach deszczu. Wyruszyliśmy. Ja niosłam jeden, mniejszy bagaż a Andrei drugi - większy. Oprócz tego, na jego grzbiecie siedziała Lerka.
Nie minęło pół godziny a znaleźliśmy się na stacji, na wschodniej granicy Moskwy. Dziesięć minut później, siedzieliśmy już w pociągu towarowym.
Trzy dni później, znaleźliśmy się na terenach watahy. Ukochanej WSC...
< Ciąg dalszy NIE nastąpi. Koniec. >
*Mamochka! YA nashla ulitku! - z ros. Mamusiu! Znalazłam ślimaka!
*Mamochka! Uvid'! Komar! - z ros. Mamusiu! Zobacz! Komar!
*Mama! Zdes' jest ochen' mnogo ulitok! - z ros. Mamo! Tu jest więcej ślimaków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz