czwartek, 28 lutego 2019

Podsumowanie lutego!

Moi Mili,
tym razem przybywam z dobrą poniekąd wiadomością, a mianowicie jak co cztery tygodnie, podsumowaniem miesiąca. Zażegnajmy więc wszelkie spory (wszyscy wiedzą jakie) i radujmy się, jak zawsze, wynikiem naszej małej,  niewinnej pisaniny. Tym razem mamy wyjątkowo dużo zacnie aktywnych wilków:

Pierwsze miejsce za napisanie największej liczby opowiadań przypadło Notte, Etain oraz Roanowi, którzy napisali aż po 9 opowiadań.
Na drugie miejsce bezsprzecznie zasłużyli Kivuli i Agares, oboje z 4 opowiadaniami na swoim koncie.
Na trzecim miejscu natomiast widzimy nasze drogie dziewczęta, Aisu oraz Serenity, które napisały po 3 opowiadania.

Innymi postaciami biorącymi udział w naszych opowiadaniach byli: Raito, Rysio i Mundus.

A teraz wspólnie zabijmy brawo naszym tegomiesięcznym bohaterom! Hah, zabijmy brawo, śmiesznie, rozumiecie? Taki żart tematyczny, jeju, zostanę mistrzem przemów.

                                                                                  Wasz samiec alfa,
                                                                                       Zawilec

Od Agaresa CD Notte

Lekko pokręciłem łbem i ruszyłem za waderą, która szybko wzbiła się w powietrze. Też bym chciał z taką łatwością unieść się ponad ziemię, lecz masa robi swoje i do wzlotu potrzebowałem krótkiego rozbiegu. Zaraz dorównałem do samicy i obserwowałem rozciągający się przed nami horyzont, z nadzieją na znalezienie choć skrawku znanych nam terenów watahy. Jedynym plusem w obecnej sytuacji była pogoda, która obdarzyła nas ciepłym słońcem oraz niemalże bezchmurnym niebem. Za to my trwaliśmy w ciszy, która raczej nam nie przeszkadzała. Oby dwoje byliśmy nadal zmęczeni, zaś ja byłem zły na samego siebie i będzie mnie to gryźć zawsze, bo gdyby nie pomysł z lasem, pewnie leżałbym teraz przy rzece lub pilnował terenów stada, a Notte prowadziłaby nadal spokojne życie.. taką przynajmniej miałem nadzieję. Nie wyglądała mi na spokojną pannę, która zbierałaby kwiatki czy bawiła się ze szczeniakami, a raczej na taką, która kolekcjonowałaby swoje ofiary i cieszyłaby się z ich ściętych głów. Choć pewnie w głębi duszy jest inna, a może nawet kryję jakąś mroczną tajemnicę.. jak ja. Każdy ma jakieś tajemnica, lecz nie zawsze może ujrzeć ona światło dzienne. Cicho westchnąłem i wróciłem do świata realnego, po czym zerknąłem na waderę, która spokojnym wzrokiem obserwowała pobliskie lasy oraz łąki. 
- Masz kogoś? - spytałem płynnym tonem, aby nie zabrzmiało to wymuszono - W sensie czy ktoś na Ciebie czeka w watasze - dodałem uprzedzając wszelkie pytania. 
- Nie.. nie, nie mam - poprawiła szybko swoją odpowiedź - Znaczy.. uh nie ważne - dodała wzdychając. 
- Rozumiem - mruknąłem - Jeśli coś Cię gryzie, śmiało możesz się wygadać - dodałam i zerknąłem na Notte, która z lekka uniosła kąciki pyska.
- A Ty kogoś masz..? - spytała - Chociaż w sumie niedawno dołączyłeś, ale tak po za watahą może?
- Samotnik od urodzenia - odpowiedziałem z krótkim śmiechem - Chyba takie moje przeznaczenie - dodałem wzdychając. Wadera spojrzała w moim kierunku. 
- To witam w klubie - odwzajemnią śmiech.
- Klub samotnych serc - westchnąłem z żartem.
Wymieniliśmy jeszcze kilka słów, po czym wróciliśmy do ciszy, która zaraz została przerwana nagłym wystrzałem z broni palnej. Kilka kul przeleciało na wylot przez moje skrzydła, zaś same rany od razu się zagoiły. W tym przypadku Notte miała szczęście, gdyż pociski ominęły jej drobne, w stosunku do mnie, ciało. 
- Nie rozdzielaj się - powiedziałem szybko i podleciałem pod waderę, aby osłonić ją od zagrożenia. 
- Czego ludzie od nas chcą? - rzuciła wyglądając za moje skrzydła w kierunku ziemi.
- Mieć tą satysfakcję z zabicia wilka. Oni zawsze to robią - odparłem - Wzlećmy wyżej. Ciężej będzie im nas zauważyć, gdy słońce będzie ku górze - dodałem i tak też zrobiliśmy. 
Dziwnym trafem udało nam się uniknąć większego zagrożenia ze strony dwunożnych istot i mogliśmy kontynuować powrót do watahy, która jest już coraz bliżej. 
- Powiedz mi.. w okolicy watahy jest wioska. Jakie oni mają nastawienie do nas? - spytałem po chwili. 

< Notte? Wiem, że nudne, ale jakoś brak pomysłów xd >

wtorek, 26 lutego 2019

Od Kurahy CD Palette

– Nie zostaniesz sama, przysięgam – szepnąłem, uśmiechając się słabo.
Trudno było mi się przyznać przed samym sobą, że jej smutek po stracie brata, poruszył mnie bardziej niż jego śmierć. Cóż, mój umysł zawsze zdawał się skupiać tylko na tych przykrościach, które działy się najbliżej mnie, oszczędzając mi zbędnego smutku. Żałowałem tylko, że już nigdy nie będzie mi dane z nim porozmawiać. Ogarnęła mnie niespodziewana fala nostalgii, ale nic poza tym.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Palette, najpewniej wyczerpana długotrwałym płaczem, zasnęła w moich ramionach. Delikatnie położyłem ją na ziemi i wstałem. Wyszedłem na zewnątrz i truchtem ruszyłem w stronę jednego z najpopularniejszych ostatnio miejsc.
Stanąłem nad kopczykiem, przykrytym cienką warstwą śniegu. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu wcześniej tu nie przyszedłem. Moją uwagę zwrócił najpierw niewyraźny, metaliczny zapach. Nie wiedziałem kto i po co używał tu magii, ale nie miało to większego znaczenia. Nadal nie czułem smutku. Może dlatego, że wiedziałem? Wiedziałem, ile cierpienia sprawił i ile żyć zniszczył? Wcześniej mnie to nie dotyczyło i mogłem spokojnie ignorować słyszane plotki, ale nawet to nie mogło niestety trwać wiecznie.
– Widzisz – rzuciłem w przestrzeń przed sobą. – Właśnie dlatego zawsze wolałem nie wiedzieć.
Wróciłem do Palette. Z ulgą odkryłem, że nadal śpi. Położyłem się więc obok i objąłem ją jedną łapą, próbowałem zasnąć. Wiedziałem, że gdy tylko obudzę się rano, uda mi się na zawsze odrzucić przeszłość. Tak zawsze było lepiej.

< Paluś? >

Od Rutena - "Motyl Nocny", cz. 2

Oto ogół wydarzeń
To był jeden z kolejnych, szarych dni o ciemnych, granatowych odcieniach. Ruten nie przeczuwał, by ten różnił się czymś od poprzednich. Następne popołudnie przeleżane w pieprzonej jaskini. Chyba zaczynał wariować.
Siostra, która od jakiegoś czasu pozostawała pod opieką jednej z wader należących do WSC, Palette, ale od przedwczoraj nocowała w jaskini Rutena aby "spędzić z nim trochę czasu", dziś znowu znikła po swojemu, w jakimś niedostępnym dla niego świecie, bratu pozostawiając tylko gnuśne czekanie w poczuciu beznadziei na dzień następny.
Tym razem stało się jednak coś, co przeszkodziło mu w rozmyślaniach. Coś niespodziewanego, co czekało aż cztery tygodnie (tyle bowiem pozbawionych sensu poranków wyznaczających początki kolejnych rozdziałów w życiu dla życia był w stanie sobie przypomnieć) aby pojawić się w końcu, właśnie tego dnia, choć mógłby być to bez wątpienia każdy inny dzień. Wszystkie były mniej więcej takie same.
Najpierw usłyszał coraz donośniejsze kroki przed swoją jaskinią. Jest jeden... nie, ktoś jeszcze. Ale czy są to bezsprzecznie dwa wilki? Wyraźnie jest w stanie dosłyszeć... pięć... sześć nóg, ale wszystkie nie mogły przecież należeć do dwóch, a tym bardziej jednego wilka.
- Martwię się o niego - te nie zdradzające wielkich emocji słowa wypowiedział zapewne Haruhiko, jego nowy opiekun - Dziwne szczenię. Może to depresja, może tylko ciężki wyrost... ale założę się, że jego zachowanie nie jest normalne. Odkąd go pilnuję, codziennie przez pół dnia siedzi w tej jaskini, a przez drugie pół łazi po lesie, nie bawiąc się, nie polując, jakby niczego wokół siebie nie widział.
- Nie poznałem go jeszcze - tu dosłyszał nowy głos. Z zaciekawieniem nastawił uszy na doskonale wymierzony kierunek i zaczął nasłuchiwać, ani jedno ich zdanie nie mogło pozostać niezrozumiane - nie lepiej, aby najpierw porozmawiał z nim psycholog?
- Psycholog? - odpowiedział znów drugi głos.
- Nasz nowy psycholog, czyżbyś go jeszcze nie poznał?
- Ufam ci, Mundus. Nie chciałbym go przestraszyć, i tak wygląda na nieśmiałego. A ty mógłbyś po swojemu... coś mu powiedzieć.
- Jak sobie życzysz. To nie mi, lecz tobie Wrotycz powierzył opiekę nad Cymonią, a więc chyba wszystkie jego dzieci trochę dostałeś w spadku - mówił dalej nowy głos, choć teraz zabrzmiał nieco inaczej.
Potem weszli do jaskini. Ruten nawet nie starał się ukryć, że słyszał każde ich słowo. Siedział oparty o ścianę, wbijając w gości niezaciekawione spojrzenie. Niestety demonstrowanie braku zainteresowania okazało się być trudniejsze, niż wcześniej przypuszczał, gdy zobaczył swojego drugiego gościa. Nie był on wilkiem, a jakimś dziwnym lecz bez wątpienia ciekawym, z pozoru szarym jak cały świat stworzeniem. Pod tą szarością wyraźnie krył się jednak błękit i bordowe, pogodne oczy.
- Witaj, Ruten - odezwał się pierwszy Haruhiko, a jego towarzysz uśmiechnął się lekko. Mały wilczek zauważył to i położył uszy po sobie, marszcząc brwi. W głębi duszy jednak czuł, że uśmiech ten nie był jednym z tych wymuszonych wykrzywień, jakie często stosowały "dorosłe" wilki względem szczeniąt, aby zyskać ich sympatię. To było raczej coś zupełnie odruchowego, Ruten niemal zauważył, jak serce nieznajomego zabiło mocniej na sam widok szczenięcia. To go trochę przejednało.
- Miło mi - rzucił w stronę przybyłych sam nie do końca będąc pewnym, czy to dobra odpowiedź na przywitanie, po czym ominął ich łukiem i usiadł w innym miejscu.
- Mogę was zostawić? - zapytał cicho Haruhiko.
- Przecież nic mu nie zrobię - odrzekł błękitny ptak, nadając swojemu głosowi podobny do przedmówcy ton. Zabrzmiało to nawet dosyć śmiesznie, choć Ruten zachował śmiertelnie poważny wyraz pyska.
- To Mundus - czarny basior spokojnym gestem wskazał na swego towarzysza - nasz przyjaciel. Poprosiłem go, żeby zajął się tobą przez kilka dni, gdy ja... - tu przez moment sprawił wrażenie stropionego - będę poza terenami WSC. Chciałbym zabrać cię ze sobą, jednak to zbyt niebezpieczne.

Oto Ruten
Nie mówiąc wiele więcej, rozeszli się, jeden znikając z zasięgu wzroku, drugi natomiast pozostając ze mną. Stanął w cieniu, opierając się o ścianę jaskini. Popatrzyłem na niego bez jakichkolwiek emocji. Jedyne słowo na rozpoczęcie rozmowy, jakie przychodziło mi w tamtej chwili do głowy, to "co?".
- Wiesz, dlaczego tu jesteś, Ruten?
- Moi rodzice nie żyją. Siostra to dziwne zjawisko, które pojawia się i znika. Jestem sam i opiekuje się mną stryj, który w zasadzie nie jest nawet moim stryjem. Jest tu coś, co zgadza się z pożądanym stanem rzeczy? - zakończyłem pytaniem dziwiąc się sam sobie, że zdobyłem się na tak dogłębne wyznanie.
Mój przedmówca lekko uniósł brwi.
- Nie. Nie ma nic.
- Zatem po co to roztrząsać? - odrzekłem szybko - jeśli wszyscy wszystko wiemy, lepiej chyba zająć się bezmyślnym istnieniem.
- Uważasz je za bezmyślne?
- Nie każde - odpowiedziałem oschle - to jednak trzeba zrozumieć.
- Pewnie spędziłeś wiele czasu na rozmyślaniu o takich rzeczach, siedząc tutaj przez całe dnie.
- Trochę wychodzę na zewnątrz.
- To dobrze, będziesz silniejszy.
- Jak mam zdobyć siłę? - dociekałem wprost, gdyż momentalnie zaintrygowało mnie ostatnie usłyszane zdanie. Chyba nie spodziewał się takich słów. Lekko zmrużył oczy, przyglądając mi się przez cały czas.
- A na co ci ta siła? - zapytał z rozbawieniem, jakby nagle również zainteresowawszy się moją wypowiedzią, zbliżył się o dwa kroki i usiadł naprzeciwko mnie.
- Po... - wzruszyłem ramionami i ucichłem.
- Siła - powiedział po chwili, nie licząc już na moją odpowiedź - jest po to, Ruten, abyś mógł wybrać, jaką historię będziesz pisać. Słabi rzadko mają wybór.
- Będę silny - odpowiedziałem mało błyskotliwie, nie dbając jednak o efekt. Zależało mi na wymianie zdań z tym podejrzanym stworzeniem.
- Na takiego wyglądasz - odrzekł, znów mrużąc oczy - pamiętaj, że siła jest niejednolita.
- Mundus... Mundus, tak? - postawiłem to trochę zuchwałe jak na szczeniaka pytanie. Ten w milczeniu skinął głową. Przez chwilę zastanawiałem się, czy na pewno chcę dać oznakę niewielkiego, ale jednak spoufalenia się z obcym, ale w końcu zarządziłem - mów dalej. Opowiedz mi... może być o sile, chciałbym usłyszeć, co o niej wiesz - umilkłem w oczekiwaniu, licząc, że mój gość zacznie mówić. On jednak odczekał kilkanaście pełnych napięcia sekund, podczas których pomyślałem pierwszy raz, że być może przesadziłem z pewnością siebie.
- Już trochę lepiej? - zapytał w końcu. Spuściłem wzrok - myślę, że się dogadamy - dodał ciszej.
- A więc? - tym razem niemal szepnąłem, znów podnosząc na niego oczy.

To Haruhiko
Haruhiko nie wyruszył w podróż. Nie znalazł jednak bardziej logicznego wyjaśnienia, którym mógłby wytłumaczyć jakoś szczenięciu nagłą zmianę opiekuna. A czuł, że gdy tylko dojdzie do planowanego przez niego wcześniej spotkania i rozmowy jego podopiecznego z Mundusem, zaistnieje taka potrzeba.
Tak przygotowany, wraz z towarzyszem wybrał się do jaskini, w której Ruten spędzał ostatnio większość czasu, samotnie rozmyślając o rzeczach, o które nie podejrzewaliby nie tylko jego, ale chyba żadnego szczenięcia.
- Powiedz mi, co muszę wiedzieć - poprosił ptaka na koniec - chciałbym jakoś się z nim dogadać, a nie mam doświadczenia w rozmowach ze szczeniętami.
- To zrozumiałe.
- Byłeś przyjacielem Wrotycza, może uda ci się dotrzeć jakoś do jego syna. Masz też znajomych w WWN, może dasz radę zapoznać go z jakimiś szczeniętami stamtąd. Trzy dni wystarczą, żebyś go ze sobą oswoił?
- W zupełności - uśmiechnął się uspokajająco Mundus.

To Mundus
W tamtej chwili u celu spodziewał się zastać smutek. Smutek wiszący w powietrzu i ściekający ze ścian. Taki, który da się wyczuć równie łatwo, jak uleczyć. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Nie zastał tam jednak ani odrobiny nieszczęścia, a jedynie wszechobecne znużenie i niechęć, która odpychała to trochę ponure dziecko od aktywności, uwielbianych zazwyczaj przez jego rówieśników. Nie musiał dociekać przyczyny, widział ją w otoczeniu małego Rutena. Nie mógł jednak zaradzić ani brakowi towarzyszy zabaw, ani tęsknocie za siostrą. Doszedł więc do wniosku, że jedynym wyjściem będzie próba... przekroczenia wewnętrznej granicy dzielącej jego nowego przyjaciela od reszty świata.
Podczas rozmowy okazało się, że sprawy mogą potoczyć się nieco inaczej, niż do tej pory planował. Z każdym zdaniem zamienionym z Rutenem rosło prawdopodobieństwo, że następne jego słowo odgadnie sam. W pewnym momencie ten fakt zaczął go niepokoić, to jednak nie mogło być przeszkodą w ukończeniu tego, co zaczął. Znał zarówno budującą, jak i niszczącą moc słów i potrafił ją wykorzystać.
To nie tak, że nie podejrzewał, że skończyć się to może nie najlepiej. Dosyć długo więc powstrzymywał się, ograniczając rozmowę ze szczenięciem do dwóch rzeczy: odpowiadania na jego pytania wynikające chyba głównie z prostego zaciekawienia oraz zadawania równie bezwartościowych, o opinię na temat jego dzisiejszych wspomnień i samopoczucia.
W końcu jednak w Mundusie odezwała się inna dusza, ta, którą próbował usypiać przez bardzo długi czas. Przez ostatni rok spędzony z Wrotyczem i Ligą Beżowych Ziem miał nawet naiwną nadzieję, że się udało.
Rozmawiali dosyć długo. Mundus obiecał sobie traktować szczeniaka jak kolejnego małego druha, jednego z tych, dla których był już kiedyś starszym bratem. Jak zwykle w jakiś sposób poznaje dziecko swojego przyjaciela i jak zwykle relacja ta zapowiada się na udaną znajomość.
Tym razem jednak coś zgrzytnęło. Już na początku.

A to ciąg dalszy ogółu wydarzeń
Mundus wyszedł wieczorem, a wrócił dopiero następnego dnia około południa. Ruten nie mógł się tego doczekać już od rana, gdyż intrygowały go nie tylko słowa tego dziwnego stworzenia, ale i cała istota charakteru, który się za nimi krył.
Z nieznanych powodów czuł też, że ma tego nowego znajomego w jakiś sposób w garści.
- Masz jakieś zainteresowania? - zapytał Mundurek drugiego dnia.
- Nawet niejedno - odparł Ruten, lekko wzruszając ramionami - lubię obserwować.
- Widzę - ich spojrzenia spotkały się. Teraz dopiero szczeniak spostrzegł, że towarzysz patrzy na niego uważnie przez cały czas.
- I wymyślać... rozwiązania - dodał, nie znajdując innego określenia na przedmiot swoich rozważań.
- Poznajesz i udoskonalasz - słowa ptaka były skierowane chyba bardziej do samego siebie, niż do rozmówcy - pięknie.
- Lubię doskonałe rzeczy. Lubię... - tu zawahał się - panować nad tymi rzeczami - zawahał się przez krótką chwilę, po czym spytał z nutą rozdrażnienia w głosie - możesz mi powiedzieć, dlaczego wszyscy boją się mówić o władzy? Dlaczego wszyscy boją się nawiązywać do władzy?
- Bo nie da się dokładnie określić, czy ma ona w sobie więcej dobrego, czy złego. Mówi się o niej najczęściej albo chcąc ją zdobyć, albo chcąc uniknąć dostania się pod jej wpływ.
- Najczęściej - powtórzył w zamyśleniu wilczek.
- Czasem też odpowiada się na pytania - Mundus uśmiechnął się lekko.
- A jeśli nawet? Ogół jest ślepy, ktoś musi stać ponad nim.
- Tak uważasz?
- W rzeczy samej.
- Ogół to siła. Ale ręka nie odsunie się od ognia bez pomocy rdzenia kręgowego.
- A więc się ze mną zgadzasz.
- Niezupełnie. Potrzebny jest także obojczyk i chociaż kawałek klatki piersiowej. Nie uważam także, aby ogół był z zasady do końca ślepy, ale to już inna kwestia. Chociaż w tym jednym masz rację, wilcza wataha ma w sobie coś z organizmu, powinna pracować jak organizm, poprzez współpracę i  wewnętrzną równowagę. Taki organizm potrzebuje neuronów jak każdych innych komórek. Ale władza to często coś bardziej skomplikowanego.
- Tak, prawo, te wszystkie jego kruczki i zawiłości.
- Kto ma prawo, ma władzę tylko nad tym, na co pozwoli ten, kto je układa. I tylko dopóki się ono nie zmieni.
- Szkoda zatem, że nie da się na przykład... panować nad pogodą - pomimo pozornie wyraźnego przekazu, zdanie to nie brzmiało jak dziecięce marzenie szczenięcia.
- Teoretycznie może być to możliwe. Ale ona sama nie zawsze panuje nad tym, nad czym jej każesz. Pomimo całej swojej potęgi, może być za słaba i zbyt nieprecyzyjna - w tej chwili pomyślał, że rozmowa zmierza w trochę złym kierunku. Postanowił więc delikatnie sprowadzić ją na inne tory, lecz przerwał mu zawiedziony głos Rutena.
-  Nie ma zatem prawdziwej władzy?
- Chcesz prawdziwej władzy? - tu przerwał na chwilę, zastanawiając się, czy wypowiadanie tych słów jest tylko złym, czy aż tragicznym pomysłem. Widząc jednak wyczekujące oczy Rutena,  wreszcie dokończył nieśpiesznie - pamiętaj, że kto ma biologię, ten ma władzę nad życiem.
Tym razem odpowiedziała mu cisza i jakiś przebiegły błysk w oczach wilka. I choć Mundus zrozumiał ten błysk, z niezrozumiałego nawet dla siebie powodu nie żałował. To uczucie nadeszło później.

Haruhiko bowiem wrócił po trzech dniach, licząc na uzyskanie pomocy, którą zadeklarował mu ten jedyny godny zaufania błękitny ptak. Znalazłszy się na miejscu, zastał tam tylko jego.
- I jak z nim? - zapytał.
- Poszedł na spacer - Mundurek odrzekł jakoś bezdźwięcznie.
- Iiii? - wilk podszedł bliżej. Zebrał się nawet na uśmiech przez co, zdaje się, Mundurkowi na chwilę trochę pękło serce - czyli już mu lepiej?
- Chyba... - odwrócił wzrok od przybyłego, powoli kierując go w dal - Haruhiko, chyba właśnie zrobiłem coś bardzo złego.

< Haruhiko? >

poniedziałek, 25 lutego 2019

Od Roana - 6 trening siły i zwinności

Roan poprzysiągł sobie, że będzie ćwiczył jeszcze tylko dnia dzisiejszego i następnego. Prawda, wcześniej wydawało mu się, że jego trening będzie trwał i trwał, aż wilkowi się znudzi, albo dopóki coś ciekawego się nie stanie — cóż, opinie się zmieniają. Szczególnie kiedy zafundujesz sobie taki wycisk, że nie będziesz mógł spędzić trzech minut bez narzekania na ból, czy to w myślach, czy też na głos.
Tym razem, basior zdecydował dokończyć ćwiczenia związane z siłą. Przynajmniej te, które miał zaplanowane. Zapowiadało się tak samo żmudnie, jak poprzednio podjęte przez niego zadanie siłowe — przeciąganie kłody. Zauważył, że jego treningi skupiające się na sile wciąż wiążą się z przeciąganiem czegoś. Ale nie do końca miał pomysł, jak inaczej to rozwiązać.
Po mniej-więcej pół godziny nudnych i dość samotnych poszukiwań, Roan w końcu znalazł, czego szukał.
Głaz.
Wielki kamień, trochę mniejszy od niego, ciężki akurat na tyle, żeby gdy basior naprze na niego z odpowiednią siłą, ten będzie w stanie się przesunąć. Wyjątkowo, tym razem nie przeciągał skały z jednego miejsca na drugie. Nie.
Tym razem zdecydował się przepychać głaz. Również z jednego miejsca na drugie.
Wbrew wszelkim pozorom, Roan podchodził do swojego treningu niesamowicie poważnie. Nie skupiał się zbytnio na nim przez ostatnie... cóż, pięć lat swojego życia, z wyjątkiem lat szczenięcych, kiedy to robił wszystko by wpasować się w otoczenie, być fantastycznym wojownikiem, nigdy nie wypuścić upolowanej zwierzyny.
Ale, jakby nie patrzeć, nauka technik walki to nie to samo, co treningi siłowe. Nie wytrwał w watasze na tyle długo, by przez nie przejść.
Spędził przynajmniej półtorej godziny, używając całej swojej masy ciała, by ruszyć potężny kamień z miejsca na miejsce, bez względnego celu oprócz ćwiczenia mięśni. W tej chwili jednak jego największą motywacją było chyba „jutro, Roan, to wszystko nareszcie się skończy i będziesz mógł odpocząć i nie czuć się do niczego zobowiązany przez bardzo długi czas”.

Od Kou CD Roan'a

Uśmiechnęłam się dumna. Roan wyglądał na lekko niezadowolonego, lecz ruszył za mną. Nie pozwolę mu spędzać nocy w śniegu, jeśli mam do dyspozycji wielką jaskinię. Szliśmy w kierunku mojego domku. Byłam ciekawa czy zastanę tam Raito. Nie byłam przekonana w stu procentach, że przyjmie Roan'a ciepło. Nie przepada za nieznajomymi, ale według mnie polubi Roan'a. Noc powoli nastawała, a my byliśmy coraz bliżej. Gdy dotarliśmy na niebie widniały już gwiazdki. Weszłam do środka i zaprosiłam basiora gestem łapki, by również wszedł. Uczynił to tuż po chwili. Stanęłam na środku i przyjrzałam się jaskini. Nie mogłam dostrzeć Raito. Byłam ciekawa czy śpi. Może skoro jej nie ma to poluje? Odwróciłam się z uśmiechem w kierunku Roan'a. 
- Witam w moich skromnych progach. Może nie wygląda to jakoś mega, ale jest za to dużo miejsca. - oznajmiłam. Basior rozejrzał się i po chwili spojrzał na mnie.
- Przytulnie tu.
- Tak. Moja przyjaciółka urządziła to miejsce. Jest niesamowita w te klocki.
- Twoja przyjaciółka?- spytał Roan.
- Raito. Obecnie jej nie ma, ale gdy wróci przedstawię ci ją. Jest cudowna i niezwykła. Kiedyś dręczyły nie koszmary, ale dzięki niej mam tylko przyjemne sny.
- Czyli jest magiczna i kontroluje cudze sny.- zauważył. Uśmiechnęłam się. 
- Dokładnie. Potrafi też się zmieniać w ptaka. - powiedziałam. Roan przytaknął z lekkim uśmiechem. Nagle między nami śmigneła Raito w postaci ptaka. Tuż za nią ciągnęły się błyszczące gwiazdki. Zasiadła na skale i zmieniła się w kota. 
- Czyś ty zwariowała?- spytała zdenerwowana. - spojrzałam na nią niezrozumiale. - Jest już noc. Kto widział przychodzić tak późno ! Wiesz jak się martwiłam? - spytała, gdy chciałam odpowiedzieć znów zaczęła mówić. - Nie chce słuchać wymówek. Poza tym kto to?- spytała wskazując Roan'a łapą. 
- To jest Roan. Jest nowym członkiem naszej watahy. Cały dzień spędziłam na oprowadzaniu go.- odparłam. Kotka przyjrzała się uważnie wilkowi. 
- Jestem Raito. Miło mi. - powiedziała, podchodząc do Roan'a i wystawiając w jego kierunku łapkę. 
- Roan. Mi również miło jest cię poznać.- odparł basior i uczynił to samo. 
- Skoro wszyscy się już znamy, to nam dla ciebie wiadomość Raito. 
- Jaką?
- Roan zostanie na noc. Nie ma noclegu, więc zaproponowałam, a nawet nalegałam, by został u nas. Pomożemy mu, prawda? - spytałam z nadzieją. Kotka zaczęła się zastanawiać. Po chwili przytaknęłam.
- Oczywiście, że mu pomożemy. Nie pozwolę biedakowi marznąć na mrozie. 
- Dziękuję wam, choć niepotrzebnie się trudzicie. Mogłem spać na zewnątrz. Nie chcę robić kłopotów.
- Nie robisz ich kochany. Zaraz przygotuję dla ciebie leżę. - odparła Raito. 
- Zobaczysz, że nic spędzona tutaj będzie lepsza niż na mrozie. - powiedziałam z uśmiechem. Podeszłam do swojego leża i przesunęłam je. Raito przygotowała leżę dla Roan'a. Po chwili zmieniła się w ptaka. 
- Dlaczego twoja przyjaciółka zmieniła się w ptaka? - spytał zaciekawiony. 
- Ona zazwyczaj nie śpi. Lecz dba o sny innych. Jeśli ktoś ma koszmar zmienia go na jakiś przyjemny sen. Więc nie musisz się bać. U nas koszmary nie będą ci się śniły. - zaśmiałam się. Roan położył się i spojrzał na mnie. 
- Dobranoc.- odparłam z ciepłym uśmiechem.
- Dobranoc.- odparł z uśmiechem Roan. Obydwoje zasnęliśmy, a Raito zadbała, by żadne koszmary nam się nie śniły. Obudziłam się następnego dnia. Gdy tylko otworzyłam oczy czułam głód. Troszkę mnie to rozbawiło, ale cóż, skoro jestem głodna przydałoby się coś zjeść. Wstałam więc i rozciągnęłam się. W tym samym czasie Roan wstał. 
- Dzieńdoberek.- odparłam radośnie.
- Dobry.- powiedział basior.
- I jak? Wyspany? - spytałam z uśmiechem. Roan uśmiechnął się. 
- Bardziej niż zazwyczaj.- odparł, na co ja zaśmiałam się. 
- Może tutaj zostać póki nie znajdziesz swojej jaskini. - odparłam. - Może masz ochotę na wspólne polowanie? - dodałam po chwili. 
- Czemu nie. - odparł basior. Wyszłam z jaskini, po czym poczekałam chwilę na basiora. Razem udaliśmy się na tereny, na których, zazwyczaj polowałam. Jednak tym razem nie pasły się tam żadne łanie. Spojrzałam na Roan'a. 
- Może ruszamy trochę bardziej na wschód. - powiedział, a ja przytaknęłam. Troszkę nam to zajęło, ale nareszcie natrafiliśmy na dwa pasące się jelenie. Walka z nimi będzie znacznie trudniejsza niż ze zwykłymi łaniami, ale damy radę. Ustawiliśmy się w odpowiednich miejscach i przyjęliśmy odpowiednie postawy do ataku. Gdy nadarzyła się idealna okazja zaatakowaliśmy. Po dosyć trudnych zmaganiach zwierzęta padły, a my mogliśmy zaspokoić nasz głód. Po posiłku udaliśmy się nad rzekę. Gdy tam dotarliśmy zaspokoiliśmy pragnienie. Po wszystkim spojrzałam na Roan'a. 
- Masz jakieś plany? - spytałam zaciekawiona.
- Plany? - spytał.
- No wiesz. Czy masz jakiś plany na spędzenie dzisiejszego dnia. - odparłam z uśmiechem. Byłam ciekawa czy basior ma jakiś konkretny plan, czy może raczej jeszcze nic nie planował. Może chciałby spędzić ten dzień w moim towarzystwie? Może jakaś wycieczka w góry? To zależy teraz od jego odpowiedzi.

< Roan? >

Od Notte CD Agaresa

Rana zniknęła prawie całkowicie, a przynajmniej ból był tylko cieniem swojego poprzednika. Ułożyłam się bliżej ściany, przymykając oczy. Nie zamierzałam zasnąć. Nie mam pojęcia, co mnie do tego podkusiło. A może ktoś?...
...Oparłam się całym ciałem na pniu, dzięki czemu zdołałam złapać równowagę i stanąć na drżących nogach. Uniosłam nieznacznie wzrok, nie poruszając głową. Patrzyłam na pędzącego ku mnie basiora z indolencją; mimo całej tej sytuacji nie potrafiłam wyzwolić w sobie niczego więcej, żadnego uczucia. Zamknęłam oczy i znalazłam się w innym świecie. Swoim świecie.
Otworzyłam je ponownie, jeżąc sierść z ekscytacji i nienawiści jednocześnie. Moc buzowała we mnie jak stado piorunów. Wystarczyło dosłownie mrugnięcie powieką, by wokół mnie zaczęły koncentrować się śmiertelne opary mroku. Element zaskoczenia sprawił, że nikt się nie wywinął. Brązowa wadera stała przede mną na ugiętych nogach, sparaliżowana z bólu, ale widziałam wyraźnie jej spojrzenie, skoncentrowane na mnie. To niedowierzanie. Szok. Rozpacz. Jakie to słodkie. ~Za późno.~ Wilczyca upadła.
Stałam pod spróchniałym drzewem. W moją stronę szła powoli kolorowa samica, zamiatając ogonem po krystalicznie białym puchu. Wyszłam jej naprzeciw i postawiłam wyraźnie znak. Wadera niczego nie zauważyła, nie spuściła nawet wzroku, parła przed siebie. Nie była jednak tylko cieniem. Szczęki wzięły ją błyskawicznie w obroty. Krwiste kawałki ciała latały dookoła, wpadając do ciemnych paszcz. Pojawiły się pewnie wtedy, gdy nie patrzyłam. Za ich kręgiem była już tylko pustka. Przybliżały się. Wciąż i wciąż. Świat stanowiła teraz jedynie moja osoba i stary pień. Gęby zaczęły dobierać się do moich łap...
Otworzyłam szeroko oczy, dysząc ciężko. Mimo niskiej temperatury byłam cała zlana potem. Mrok rozchodził się po moim ciele, zniekształcając rzeczywistość. Już od tak dawna mi się to nie śniło. Od tak dawna. Wysunęłam się delikatnie, acz pospiesznie, spod skrzydła basiora. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, odeszłam po prostu prędko kilkanaście kroków dalej. Rozejrzałam się i zawiesiłam wzrok na długich cierniach jakiegoś krzewu. Ułamałam jeden z nich przy samej nasadzie. Chwyciłam narzędzie w zęby, wbiłam w przednią kończynę i pociągnęłam w bok. Odrzuciłam splamiony krwią kolec i zwiesiłam łeb, wpatrując się w spływającą ciecz.
Jak zwykle, pokonał mnie zwykły sen, głupi sen, pieprzona mara. Jestem debilką. Lichym cieniem. Zerem. Nie dość, że sprawiam cierpienie innym, muszę odgrywać się jeszcze na sobie. Jak mogę w ogóle myśleć o jakiejkolwiek przyszłości, kiedy nie potrafię pozbyć się przeszłości? Nie wiem nawet, czym właściwie jestem. Nic już nie wiem. Nie potrafię się nawet porządnie zabić; mrok zdążyłby mnie opanować. Jak w ogóle można zdominować samego siebie? Nie wiem, ch*lera. To pewnie kolejna bezsensowna, idiotyczna filozofia zrodzona w moim małym móżdżku. 
Kolejne cięcie, trochę wyżej. Skończyłam na pięciu, musiałam mieć siły na przetrwanie jutrzejszego dnia. Na resztę kary przyjdzie lepszy czas. I tak dostanę niezły ochrzan po naszym powrocie. Wróciłam wykończona do tymczasowego legowiska, upewniłam się, że się nie wykrwawię przez noc i ułożyłam się na brzuchu. Zasnęłam na krótko przed wschodem słońca, molestowana od czasu do czasu jedynie przebłyskami pamięci. Ledwie liznęłam nalewki sennego kielicha, gdy zbudziło mnie jego światło. Zaraz. Nie. To był blask bijący od stosu drewna, zajętego ogniem. Sam dzień był pochmurny. Basior gdzieś zniknął.
Wpatrywałam się w tańczące płomyki, próbując coś sobie przypomnieć, kiedy usłyszałam odległy, narastający trzepot skrzydeł. Usiadłam wyprostowana, by lepiej słyszeć. Po pewnym czasie w polu widzenia pojawił się Agares ze zdobyczą w postaci sarny, którą upuścił kilka metrów przed lądowaniem. Zakryłam nieco pociętą łapę, na wszelki wypadek.
— Głodna? - rzucił tylko na powitanie. Z lekka senna i zaskoczona, pokiwałam jedynie głową. - Dobrze, że ta sarna z lasu wybiegła. Starczy dla naszej dwójki. - dodał. Zajęliśmy się jedzeniem. 
Wkrótce ze zwierzęcia zostały same kosteczki. 
— Musielibyśmy stąd iść. - odezwał się samiec, oblizując się. - Zapach sarny może przyciągnąć jeszcze większe zagrożenie. Gotowa na wyjście? 
— Musimy iść. - potwierdziłam stanowczo. - Ale najpierw chyba przydałoby się sprawdzić, gdzie my w zasadzie jesteśmy.
— Racja... - mruknął ciszej wilk. Znalazłam dogodne miejsce i wzbiłam się w powietrze, ponad korony drzew. To samo uczynił mój towarzysz. Po minucie oględzin westchnęłam ciężko.
— Szlag. - basior nadstawił uszu z zaciekawieniem. - Wyrzuciło nas dosyć daleko. Musimy się sprężać. - wyjaśniłam, podlatując trochę do przodu. 
— W obecnej chwili nie zrobi im raczej różnicy jeden dzień więcej lub mniej, skoro nie ma nas już tyle czasu. Wiesz, jak się wilk spieszy, to się diabeł cieszy... - uśmiechnął się lekko. 
— Nie marudź, tylko leć. - odparłam krótko, po czym obróciłam się na południe, w stronę terenów WSC.

< Agares? Nie wiem czemu, ale...XD >

niedziela, 24 lutego 2019

Od Wuwuzeli CD Joeny

Czas mijał nieubłaganie szybko. Joena wyrosła na piękną, młodą damę, której nie jedna osoba mogłaby pozazdrościć i urody i charakteru. Joenka bowiem nigdy nie sprawiała problemów, była spokojna i wrażliwa. Zawsze starała się mi we wszystkim pomagać, a ja byłam naprawdę szczęśliwa, że miałam okazję towarzyszyć małej podczas jej okresu dorastania, nauczyć polować i bronić się. Samica postanowiła objąć stanowisko pomocnika medycznego, co bardzo spodobało się nam obu. Piękna decyzja. 
Wybrałyśmy się na spacer po ośnieżonym lesie. Wszystko dookoła było takie piękne, nic tylko podziwiać. Joena pokazała mi miejsce, w którym postanowiła mieć jaskinię. Pożegnałam się z małą (choć już nie aż tak) wilczycą i kolejno podążyłam tam, dokąd łapy mnie poniosły. Kto wie co spotka mnie za kolejnym zakrętem, za kolejnym dniem, miesiącem, rokiem...
W pewnej chwili usłyszałam jak gałązka złamała się tuż za mną, pod wpływem nacisku czyjegoś ciężaru na nią. Czyżbym była tak zamyślona, że nie zauważyłam osoby podążającej tuż za mną? Gwałtownym skokiem obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z drugim wilkiem.

< Ktoś? >

Od Roana - 5 trening siły i zwinności

Po obudzeniu się z samego rana Roan nadal był obolały. Nie wiedział, czy bardziej, czy też mniej niż poprzedniego dnia, ale był obolały. Do tego stopnia, że niemalże zrezygnował z treningu.
Kluczowym tutaj słowem jest niemalże.
Ten wilk nie jest z tych, którzy łatwo się poddają. Tak więc na polowaniu skorzystał z okazji, i zamiast toczyć gonitwę używając całej siły, jaka pozostała mu w łapach, spłoszył zająca i podążył za nim, starając się powtarzać jego ruchy, odwzorowywać skoki. Oczywiście, nie było to w najmniejszym nawet stopniu zadanie proste, ponieważ Roan niesamowicie różnił się od królika, ale manewrowanie między drzewami, skoki nad kępami krzewów i powalonymi drzewami, omijanie skał lub używanie ich jako punktu odbicia, stanowiło dobre ćwiczenie dla sprawności. Zwinności, konkretnie rzecz biorąc.
Po dłuższym czasie basior dopadł królika, szczęśliwie zjadając go na śniadanie, jednak niedługo później znalazł następnego, powtarzając czynność. Musiał przyznać, że pomimo bólu w łapach — który, swoją drogą, coraz mniej mu dokuczał — całkiem nieźle się przy tym bawił.

sobota, 23 lutego 2019

Od Roana - 4 trening siły i zwinności

Następny trening zaczął się dość niespodziewanymi bólami w łapach basiora, które, prawdę mówiąc, były nawet bardziej niż do przewidzenia, biorąc pod uwagę, jak dużo wysiłku włożył w ćwiczenia przez ostatnie dni. Przeklinał się w duchu za nagłe zrywy, których się podejmował, zamiast uważać na to, co robi, i stopniowo podchodzić do całej sprawy.
Pomimo fatalnej przeszkody, jaką stanowiły zakwasy, Roan i tak znalazł starą linę i powalony pień, na tyle duży, żeby przeciągnięcie go było trudne, ale nie na tyle, żeby stanowiło niemożliwe. Z niewielkimi trudnościami obwiązał kłodę, po czym złapał drugi koniec liny w pysk i wyznaczył sobie punkt, do którego chciał dociągnąć ten wielki kawał drewna.
Minęło dobre dziesięć minut, jeśli nie więcej, zanim wilkowi udało się ruszyć pniak na wybrane miejsce. I to wystarczyło, żeby poczuł się, jakby miał za moment stracić własne łapy. Na zawsze i bezpowrotnie. Pomimo tego, zebrał wszystkie siły, i pociągnął kłodę z powrotem tam, skąd ją przyciągnął. A potem zawrócił. I tak kilka razy z rzędu.
Był wyjątkowo zdeterminowany, żeby dopiąć swego. Radził sobie z gorszym bólem wiele razy — wiązało się to z byciem wygnańcem i włóczęgą, jak i z byciem naznaczonym w tak paskudny sposób, jak Roan — źle wróżącymi bliznami na pysku. Krok za krokiem pokonywał wyznaczoną odległość, męcząc się rzecz jasna z zakwasami w zmęczonych łapach, ale nie poddając się. Co to to nie. Ten wilk nie miał w zwyczaju się poddawać.
Minęło półtorej godziny, a może nawet więcej, zanim Roan w końcu uznał, że jego zadanie zostało wykonane, i padł na ziemię jak długi, krzywiąc się nieznacznie ze względu na wzmożony ból. Oczywiście, że był obolały. Tak samo jak i zmęczony, głodny i spragniony. W tej chwili jednak jedyne, na co tak naprawdę miał ochotę, to albo zioła znieczulające, albo drzemka. Długa drzemka. Naprawdę długa drzemka, najlepiej kilkugodzinna.
Zupełnie nie miał już dzisiaj siły ćwiczyć własnej zwinności. Roan z trudem dźwignął się na nogi i wrócił do skalnej wnęki przy Różanym Wodospadzie, którą znalazł poprzedniego dnia, wcześniej zatrzymując się przy wodzie, żeby trochę się napić. Rozłożył się wygodnie na zimnym kamieniu, oddychając ciężko, wciąż nieznacznie skrzywiony.
Ten trening zdecydowanie przestał iść tak, jak basior to sobie wyobrażał.

piątek, 22 lutego 2019

Od Cymonii CD Serenity - "Wspomnienia matczynego kwiatu"

Przez chwilę siedziałam jeszcze wśród innych, z każdą sekundą czując na sobie więcej zaciekawionych spojrzeń. Uśmiechnęłam się lekko. Tak, pamiętałam dobrze, co się wtedy działo. Serenity opowiadała o naszym wspólnym życiu, jakby czuła obowiązek. Jeśli czemuś ma to służyć, niech mówi. A ja z chęcią wezmę z tego trochę dla siebie i jej w tym pomogę.
Wstałam i podeszłam do małej wadery, stając przy niej jak siostra, choć byłam nią tylko w połowie. Lubiłam ją. Można powiedzieć, że z jakiegoś powodu była mi bliska. A czy działo się to za sprawą wspólnego rodzica, czy też z jakiegoś bardziej mistycznej, wewnętrznej przyjaźni dusz, którą tylko ja czułam, tego nie byłam w stanie stwierdzić.
- Ojciec kochał twoją mamę, Serenity - powiedziałam w końcu, jakby chcąc od tego zacząć. Była to bowiem kwestia najważniejsza, którą, jak czułam, trzeba było jasno określić. A potem wytłumaczyć, aby nikt, nie wyłączając w to mojej przyrodniej siostrzyczki, nie zyskał fałszywego spojrzenia na całą sprawę Wrotycza.
Mała waderka popatrzyła na mnie z jakimś nieodgadnionym wyrazem. Postanowiłam więc kontynuować i przejść do opowieści, na którą wszyscy teraz czekali.
- Zaczęło się od wyprawy mojego... naszego ojca do siedziby Najwyższej Izby Kontroli Leśnej.  Miał tam zdobyć doświadczenie wojskowe i trochę tak potrzebnej mu wtedy dobrej sławy... tam też poznał pewną waderę, Ermję. Spędzili ze sobą wiele czasu, lecz nikt nie był chyba w stanie określić, czym było towarzyszące im obojgu uczucie. Potem Ermja zniknęła bez śladu. Szukał jej, czekał, miał nadzieję spotkać ją w jakiś sposób. Ale czas płynął, a on nie wiedział, jak ją odnaleźć. Nie znał bowiem nawet jej imienia, które skrywała od początku, jakby w ogóle nie istniało. Aż w końcu czas minął. Musiał wyruszyć z powrotem, wrócić z siedziby NIKL'u, ukończywszy szkolenia. I choć chciał wrócić tam jeszcze, chociaż na jakiś czas, by poświęcić się całkowicie odszukaniu swojej ukochanej, nigdy nie zdążył tego zrobić. Nie wiedział, że zniknąwszy, była przy nadziei i urodziła pięcioro szczeniąt. Wracając do tego, co działo się z nim dalej, gdy tyko znalazł sięna terenach WSC, planował udać się do jaskini ówczesnego alfy, Oleandra i poprosić go o zmianę haniebnego statusu omegi, który otrzymał wcześniej, częściowo za niewątpliwie złe i bezmyślne czyny, częściowo przez zawiłe drogi pisanego mu przeznaczenia, w które przypadkowo się wplątał, a częściowo przez przykrą przypadłość, która od dziecka utrudniała mu życie, pchając go bezdusznie w ramiona jego drugiej natury, walki - znowu przerwałam na chwilę i westchnęłam - alfa jednak nie chciał słyszeć o jakiejkolwiek rozmowie. Doszło między nimi do walki, ale to nie Wrotycz ją rozpoczął.
Drzewa szumiały wokół nas, nadając tej scenie jeszcze bardziej wyciszony i wewnętrznie spokojny nastrój. Można było odnieść wrażenie, że stoi się pośród śpiących od jesieni, lecz obdarzonych cichą duszą roślin, które przez lata nie pytane o zdanie, zaczęły ukrywać swoją tożsamość, zapomniawszy już dawno, co chciały powiedzieć. Rozejrzałam się po tym osobliwym uroczysku.
- Potem rzeczywiście doszło do strasznego wypadku - popatrzyłam na Serenity, która również obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem - w wyniku którego Oleander zginął. Przez przypadek spadł ze wzniesienia na którym mieściła się jego jaskinia. Wrotycz natomiast, nie zdradziwszy nikomu co się stało, wraz z jedyną tylko osobą, która znała szczegóły zdarzenia, Mundusem, pochowali ciało, po czym, zdawać by się mogło, że wszystko wróciło do normy. Ale ojciec już nigdy nie odzyskał spokoju. Pomimo iż nowy alfa przywrócił go do grona pełnoprawnych obywateli WSC, a o tym, co zaszło wtedy w jaskini starego przywódcy nikt się z początku nie dowiedział. Włóczyło się to jednak za nim jak cień, nie dając chwili odetchnienia jego zmęczonemu umysłowi. Nie każdy wie, jak wygląda ten stan psychiczny - spuściłam wzrok.
- Co... co było dalej? - nieśmiało zapytała Serenity, gdy cisza przedłużała się.
- Dalej poszli drogą życia już razem z Caeldori. I może mnie nazwać oszustką każdy kto odniesie wrażenie, że niewystarczająco stanowczo nazwałam to co zatliło się w jego sercu miłością. Tak, to bez wątpienia była miłość. Wrotycz po swojemu, wewnątrz duszy, kochał Caeldori. Jednak przeszłość dręczyła go nadal, a największym jego błędem było pewnie to, że ukrywał ją nawet przed najbliższą rodziną. Aż wreszcie czara goryczy przelała się. Ktoś wiedział. To jeden z wilków należących do bandy Arcuna, przywódcy WSJ. Dopiero później okazało się, że grupa ta ma szpiegów nawet na naszych terenach. Wieść rozniosła się już po terytorium naszych zachodnich sąsiadów, czas naglił. Być może dało się to rozwiązać na inny sposób, ale w tamtym czasie Wrotycz, którego wszystkie te wydarzenia zupełnie załamały, widział tylko jedno wyjście - przyznać się do tego, zanim ktoś... ktoś zrobi to za niego. Aż w końcu zrobił to pewnego razu, na jednym ze spotkań z innymi wilkami naszej watahy - przerwałam, dostrzegając pierwszą poświatę nad horyzontem. Do świtu zostało nie więcej jak pół godziny.
- A potem... - zakończyłam cicho, wymieniając spojrzenia z małą siostrą - potem rozpoczął się nowy rozdział tej historii, który, wydaje się, nagle pokazał wszystko w zupełnie innym świetle.

< Serenity? >

Od Agaresa CD Notte

Wypad do lasu miał dobiec końca, gdy opuściliśmy jego rewir, jednakże matka natura wolała pokrzyżować nam plany i wrzuciła w wir różnych zdarzeń. Najpierw trafiły się pnącza, które skutecznie nas unieruchomiły i wrzuciły do jaskiniowego labiryntu, który to zaprowadził nas w jeszcze większe tarapaty w postaci zmutowanych nietoperzy czy po prostu latających chimer. Mi oraz towarzyszce się to nie podobało i w sumie gdyby nie mój głupi pomysł z lasem, nie byłoby nas tutaj. Jednak najgorszym momentem było, gdy to lodowata, prawdopodobnie górska, woda wyrzuciła nas ponad jaskinie i pozbawiła nas przytomności. Przeżyłem wiele mrozów, jednakże to było na granicy. Wyczerpanie dawało się we znaki i nawet samo czerpanie energii z okolicznych zwierzyn było dla mnie lekkim wyzwaniem. Gdy odnalazłem waderę, odetchnąłem z ulga widząc ją całą i zdrową, no oprócz rany na łopatce, która nie wyglądała najlepiej. Po upewnieniu się, że oby dwoje żyjemy, skryliśmy się w zagłębieniu skarpy, lecz nie mogłem patrzeć obojętnie na jej zranienie. Gdy samica wyraziła zgodę na zaleczenie rany, uczyniłem to pomimo faktu, że sam nie posiadam zbyt wiele energii. Z lekka się uśmiechnąłem widząc ciemną plamę na skórze, która zaczęła zarastać również czarną sierścią. Jednak zaniepokoił mnie też fakt, że ciało Notte było wychłodzone i odczuwałem niewielkie drgawki z jej strony. Gdy ta podziękowała za uleczenie i położyła się bliżej ściany, uczyniłem to samo kładąc się obok niej, lecz zachowując przestrzeń osobistą. Nie lubię się komuś narzucać, bo drugi wilk może sobie tego nie życzyć. Widząc, że samicy nadal jest zimno, wyciągnąłem pierzaste skrzydło i okryłem ją w takim stopniu, by ciepło owej kończyny przeszło w jakimś stopniu na towarzyszkę. Musiała już spać, gdyż nie zwróciła uwagi na mój czyn. Oparłem pysk na swoich łapach i również oddałem się w objęcia morfeusza, lecz starałem się być czujny. 
Pobudka nastąpiła prawdopodobnie blisko poranku, gdyż po zerknięciu na niebo, te było pomarańczowe, a samo źródło światła powoli wychodziło zza nocnych chmur. Było chłodno, co raczej nie powinno mnie dziwić. Wadera leżała w tym samym miejscu, co wcześniej i wyglądało na to, że jej organizm z lekka się ocieplił, gdyż nie czułem drgawek z jej strony. Musiałem jednak coś zrobić, by było jeszcze cieplej, więc powoli wstałem i rozejrzałem się po za skalną wnęką. Niedaleko zlokalizowałem las, w którym na pewni będzie trochę drewna oraz kamieni, co na pewno się przyda. Sprawdziłem też, czy na pewno Notte będzie bezpieczna podczas mojej chwilowej nieobecności, lecz widząc spokój, ruszyłem w kierunku lasu. Zrobiłam kilka takich kursów w obie strony i gdy miałem już wszystkie potrzebne rzeczy, w jaskini zrobiłem okręg z kamieni, a do jego środka wstawiłem patyki oraz jakieś suche materiały, które już po chwili zajęły się ogniem. Przypilnowałem ognisko, aby dokładnie się rozpaliło i dorzuciłem jeszcze kilka patyków, po czym ponownie opuściłem "jaskinię", tym razem w celu znalezienia posiłku. Wiadomo, głodny wilk to zły wilk, więc trzeba na szybko coś upolować. Pomimo ograniczonej ilości energii, musiałem wzbić się w powietrze i znaleźć coś sytego, lecz widząc same zające, zwątpiłem w jakikolwiek posiłek. W pewnym momencie z lasu wybiegła dość spora sarna, która szybko stała się moim celem. Niczym jastrząb ruszyłem w jej kierunku i przygwoździłem do ziemi z dość dużą siłą, co spowodowało jej natychmiastową śmierć. Dla pewności przegryzłem jej szyję i dzięki Uwiązaniu podniosłem ją, aby zaraz wzbić się w powietrze i skierować się do jaskini. O dziwo nie było to daleko i widząc owy otwór, puściłem sarnę z zaledwie kilku metrów, abym sam mógł bezpiecznie wylądować. Po drodze zebrałem jeszcze trochę patyków i wszedłem do legowiska, aby tam odłożyć zebrane rzeczy. Notte już nie spała, lecz siedziała z lekka zaspana obok źródła ciepła. 
- Głodna? - spytałem, na co wadera przytaknęła - Dobrze, że ta sarna z lasu wybiegła - dodałem wciągając nadal ciepłe zwierze do środka - Starczy dla naszej dwójki - z lekka się uśmiechnąłem, co Notte również odwzajemniła. 
Gdy z sarny zostały w kości i niedobre jej części ciała, chciałoby się odpocząć po posiłku, lecz miałem złe przeczucie.
- Musielibyśmy stąd iść - powiedziałem siedząc jeszcze przy ognisku - Zapach sarny może przyciągnąć jeszcze większe zagrożenie - dodałem zerkając na waderę - Gotowa na wyjście? - spytałem, gdyż może waderze jest zimno czy woli jeszcze chwilę odpocząć. 

< Notte? >

Joena dorasta!


Joena - pomocnik medyka

Od Roana - 3 trening siły i zwinności

Następny dzień zaczął się okropnie.
Nie dość, że ni z tego, ni z owego, w samym środku nocy zaczął padać śnieg, a Roan, pogrążony w wyjątkowo głębokim śnie po ciężkim dniu, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy i rano obudził się w wielkiej zaspie, prawie zupełnie przykryty białym puchem, to owa fantastyczna pogoda postanowiła się najwidoczniej utrzymać — zważywszy na fakt, że było już przynajmniej południe, a śnieg nadal padał i końca nie było widać.
Normalnie basiorowi śnieżne opady przeszkadzałby równie tyle, co i zimna temperatura mu towarzysząca — czyli miałby go gdzieś. Ale tego akurat dnia był naprawdę zdeterminowany, by potrenować siłę i nie zamierzał się poddawać, bez względu na pogodę. Tak więc — jak można się łatwo domyślić — warunki nie będą mu wcale sprzyjały.
Roan poświęcił kilka minut na odkopanie upolowanego zeszłego ranka jelenia tylko po to, by odkryć, że resztki zwierzęcia, które zostały mu z kolacji, były już w fatalnym stanie, i najwidoczniej dorwały się do niego robaki. Warknął niezadowolony, po czym rozejrzał się dookoła. Śnieg był głęboki na tyle, że chodzenie w nim nie skończyłoby się wesoło i utrudniłoby mu zdobycie śniadania. Wilk przeklął w duchu panującą obecnie pogodę, po czym obrócił głowę.
Rzeka.
Przeprawa po rzece z użyciem jego najlepiej opanowanej mocy — zamrażania wody pod własnymi łapami — wymagałaby od niego sporo wysiłku i skupienia, a omijanie wystających miejscami skał stanowiłoby dość irytującą przeszkodę, ale jednocześnie mógłby kontynuować swój trening pod kątem zwinności. Oraz, być może, przedostać się na tereny z bardziej przyjazną polowaniu pogodą. W końcu śnieg na pewno nie może padać absolutnie wszędzie, prawda?
Prawda czy nie, Roan wziął głęboki wdech i podszedł do krawędzi, żeby chwilę później wyskoczyć na środek rzeki, gdzie woda pod jego łapami natychmiast się skrystalizowała. Basior dał susa do przodu, instynktownie już zamrażając powierzchnię pod sobą na tyle, żeby udało mu się odbić ponownie, i jeszcze raz, i następny. Grube kry lodowe, które zostawiał za sobą, płynęły razem z nurtem rzeki, podczas gdy on cierpliwie brnął w przeciwnym kierunku, omijając skały i skacząc z miejsca na miejsce niczym dziki kot.
Rozległ się głośny plusk, gdy samiec stracił równowagę przy lądowaniu po przeskoczeniu nad dość sporą skałą i zanurzył się cały pod wodą. Po chwili jednak jego łeb był znów widoczny ponad powierzchnią. Roan obrócił się w samą porę, by zaprzeć się łapami o wystającą ponad wodę przeszkodę, którą dopiero co pokonał, i wgramolił się na nią, starając się nie poślizgnąć.
Nie tak to sobie wyobrażał.
Zebrawszy się w sobie, wilk znów stanął na nogi i dopiero teraz zauważył, że śnieg zdążył już przestać padać, a gdzieś przed nim chmura urywała się nagle, odsłaniając zwyczajne niebo. Widząc to, basior uśmiechnął się szeroko i spojrzał znów na powierzchnię rzeki. Przecież da sobie radę!
Z tą też myślą, Roan ruszył naprzód. Skakał tak z kry na kry jeszcze przez dobre dziesięć minut, aż w końcu zdyszany wylądował bezpiecznie na brzegu, gdzie warstwa śniegu była już tak cienka, że widoczna była zeszłoroczna trawa pod spodem. Zadowolony z siebie samiec nie wahał się ani chwili dłużej i pomimo właśnie przebytej drogi w górę rzeki ruszył biegiem przed siebie, co szybko zamieniło się w dziki sprint, gdy na horyzoncie pojawiły się dwa piękne króliki.
Pod wieczór, gdy już zupełnie się ściemniło, basior z ulgą zasnął w niewielkiej wnęce skalnej znalezionej niedaleko Różanego Wodospadu, wiedząc, że musi porządnie odpocząć i nabrać sił, skoro następnego dnia dalej będzie realizował swój trening.

czwartek, 21 lutego 2019

Od Kivuli CD Etain

— Wiem, wiem, mamy zadanie. Wykonamy je trochę później — mruknęła wadera, zanim zdążyłam zareagować. 
Musiałam przyznać, że okolica była całkiem, całkiem, ale nie zmieniało to faktu, że czułam się tu nieswojo. Nie wiem, co było konkretnie nie tak, ale drażnił mnie ciągły niepokój, który pulsował gdzieś z tyłu mojej głowy. Zwykłam była ufać swoim instynktom, więc co jakiś czas rozglądałam się niespokojnie. 
— Po prostu niezbyt mi się tutaj podoba — odparłam, ale usiadłam obok. 
Nie mogłam pozbyć się uczucia braku komfortu, nie wiedziałam, co tak bardzo nie pasuje. 
— Rozluźnij się, czemu się tak spinasz? — Etain szturchnęła mnie łapą.
— Coś jest nie tak — odburknęłam cicho, rozglądając się.
Ona tylko prychnęła, żeby podkreślić, że się ze mną nie zgadza. Ułożyła się wygodnie i zamknęła oczy.
— Obudź mnie, jakby coś się działo, dobrze? — spytała. Mruknęłam cicho, że tak, i wróciłam do patrolowania terenu. 
Wszystko było piękne. Drzewa były zieleńsze niż gdziekolwiek na zewnątrz, a trawa bardziej miękka niż w środku wiosny. Zwierzęta wyglądały na szczęśliwe i bezpieczne.
Przyglądnęłam się słońcu zrobionemu z kryształu. Sklepienie też było ciekawe. Składało się ze stalaktytów, chropowatych i pełnych wgłębień. A gdyby tak...
Wstałam i zerknęłam na Etain. Spała. 
Truchtem ruszyłam do ściany i zaczęłam się wspinać. Występy skalne były idealne do przeskakiwania z jednego na drugi. 
Sufit był już trudniejszy do przejścia. Musiałam być bardzo ostrożna. Najpierw jedna łapa, druga, potem tylne. 
Usłyszałam kamyczki jeszcze zanim zorientowałam się, że wiszę na samych przednich łapach. Serce zaczęło mi bić szybciej i oblał mnie zimny pot. Dobrze, teraz prawa noga... 
Nie udało mi się złapać skały. Spróbowałam jeszcze raz.
Teraz dałam radę. Chwyciłam się mocno kamienia. 
Jeszcze trochę...
Z takiej odległości kryształ wyglądał jeszcze lepiej. Nie raził mnie w oczy. Miłe zaskoczenie.
Dotknęłam go jedną łapą. Okazało się, że jest miękki jak masło, którego używają ludzie. Oderwałam kawałek i wsadziłam go sobie do pyska.
Schodzenie było szybsze i łatwiejsze niż wchodzenie. Niestety też boleśniejsze. 
Zeskakując ze skały, trochę powyżej trawy, obiłam sobie bok, ale nie było to jakieś dokuczliwe.
Usiadłam z powrotem oboj Etain, dalej śpiącej, i zaczęłam przyglądać się kawałkowi kryształu.

< Etain? >

Od Roana - 2 trening siły i zwinności

Roan szybko przekonał się, że jeleń, którego upolował, nie zostanie zjedzony w całości. Z dość potężnego, choć młodego zwierzęcia, zostało jeszcze mnóstwo mięsa. Basior przysiadł więc obok niego, wytarł pysk o trawę, aby pozbyć się nadmiaru świeżej krwi, która i tak zaczęła już zasychać i będzie wymagała zmycia wodą — co wiązało się z kolei z wyprawą nad rzekę, albo chociażby do któregoś z wodospadów. Wilk był jednak pewien, że ze swojego aktualnego położenia, bliżej mu będzie nad rzekę.
Zdążył się już podnieść i obrzucić swoją na wpół zjedzoną ofiarę zamyślonym wzrokiem, gdy nagle wpadł na pomysł. Zwierzę było spore, jak i również ciężkie. Co więc stało na przeszkodzie, żeby zamienić przeciąganie kłód na przeciąganie jelenia?
Samiec uśmiechnął się pod nosem, sam do siebie, niejako dumny z własnego pomysłu. Złapał poroże martwego zwierzęcia w zęby i pociągnął ciało ze sobą, usiłując iść do przodu. Musiał jednak przyznać, że jeleń — nawet na wpół skonsumowany — był okropnie ciężki. Zdecydowanie bardziej, niż Roan się spodziewał. Przy każdym więc kroku samiec zapierał się mocno łapami o ziemię, przykładając się do zadania, którego się podjął. Mógł przynajmniej zaciągnąć go do rzeki, może znaleźć gdzieś w tamtej okolicy miejsce, w którym zatrzyma się na czas serii treningowej. Nie zamierzał bowiem poprzestać na jednym dniu, a trenować tak długo, jak będzie miał energię i ochotę. I czas, rzecz jasna. Albo przynajmniej dopóki nie wydarzy się coś ciekawego — a na to zdecydowanie się nie zapowiadało.
Minęło dobre pół godziny, zanim Roan, zziajany i zmęczony, usłyszał szum wody. Szczęśliwy, że udało mu się nie zgubić w drodze nad rzekę, wziął głęboki wdech i zmusił się do przeciągnięcia zwierzyny jeszcze przez te parę minut. Szum powoli stawał się coraz wyraźniejszy, a w końcu wilk wyszedł spomiędzy drzew lasu, prosto nad dosyć wąską rzekę. Wyblakła, częściowo pokryta śniegiem trawa porastała cały teren aż do krawędzi nad wodą, nigdzie nie było najmniejszego śladu po piasku. Roan zdziwił się nieco, widząc to, ale, tak czy inaczej, puścił jelenia mniej-więcej na środku polany i rozwarł szeroko szczęki, rozciągając mięśnie.
Zabolało.
Chociaż trening nie trwał długo, był naprawdę wyczerpujący dla łap basiora, zawsze wykorzystywanych w jednym celu — bieganiu, a nie ciągnięciu ze sobą dodatkowego ciężaru masywnego zwierzęcia. Zmęczony wilk runął jak długi na brzegu rzeki i zanurzył pysk w zimnej wodzie, biorąc kilka porządnych łyków. Nie miał zbytnio ochoty ruszać się z tego miejsca — szczerze powiedziawszy, w ogóle nie miał ochoty się ruszać, więc nawet nie próbował. Doczołgał się do jelenia i ocenił jego stan. Co prawda spora część skóry rozerwała się, gdy zwierzę szorowało po ziemi i wystających z niej kamienia, ale nadal wyglądał na zdatnego do spożycia.
Roan wziął szybki kęs, stwierdził, że jednak nie jest głodny, przeturlał się na bok i postanowił uciąć sobie drzemkę. Resztę dnia może spędzić spacerując po okolicy, a trening... trening będzie kontynuował jutro.

środa, 20 lutego 2019

Od Etain CD Kivuli

Tajemnicze miejsce, prócz obfitości roślin wypełnione także kryształowym blaskiem swego rodzaju słońca, wzbudziło we mnie prawdziwy podziw. Nie odczuwałam czegoś takiego nazbyt często i nie mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek uczucie było aż tak silne. Dolna szczęka opadła mi nieznacznie na dół, głowa natomiast powędrowała do góry. Obracałam ją powoli na wszystkie strony, łapczywie zachwycając się wspaniałym widokiem. Czułam silną potrzebę pozostania w tym miejscu; myśl, że mogłabym opuścić je na zawsze, napawała mnie strachem i jakimś psychicznym rodzajem bólu. Zastanawiałam się, czy tak właśnie wygląda raj, jeśli jakiś rzeczywiście na nas czeka, i stwierdziłam, że nie miałabym nic przeciwko temu. Stety niestety, nadal pozostawałam żywa i od mistycznych uniesień oderwało mnie nagle burczenie w żołądku, spowodowane widokiem i zapachem młodej, praktycznie bezbronnej sarny. Szybka wymiana myśli z Kivuli i już byłyśmy gotowe do ataku. Zajęte sobą zwierzę nie zauważyło nas od czasu naszego przybycia, w dodatku kroczyło niezdarnie całkiem od nas blisko, cel był więc dziecinnie prosty. Wiedząc, że Kivuli rzadko wykazuje inicjatywę, postanowiłam sama załatwić sprawę, wyczarowując swego rodzaju korzeń, twardy i ostro zakończony, jednak niespecjalnie gruby. Wystrzelił z ziemi tuż pod brzuchem brązowej istoty i błyskawicznie przebił jej ciało na wylot. W jednym momencie zmienił barwę na czerwień, tworząc osobliwe dzieło sztuki, a młode tańczyło na nim chwilę, nim nieodwracalnie znieruchomiało. Wtedy odwołałam roślinę, zniknęła ona z powrotem w głębi ziemi, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Truchło tymczasem opadło sztywno na ziemię. Ruchem łapy zaprosiłam Kivuli do rozpoczęcia posiłku. Chyba była trochę zaskoczona szybkością polowania, nie mogłam być tego jednak pewna, bo wadera milczała często i bez względu na własne odczucia, a maska na pysku skrywała wszelkie, na co dzień i tak niezbyt mocno widoczne emocje. Czarna ruszyła jednak do ciała, ruchem łapy ściągnęła z siebie bandaże, po czym odgryzła kawałek z brzucha. Ja ruszyłam w kierunku szyi. Żułam spokojnie, nadal rozglądając się po zielonym miejscu i napawając się jego zapachami, lepiej wyczuwalnymi teraz, gdy już ściągnęłam maseczkę ochronną, nawet mimo faktu, że najmocniejsza była obecnie woń krwi. Skończyłyśmy, a ja spojrzałam krzywo na czerwone resztki. Jedzenia obecnie mi nie brakowało i nie czułam potrzeby wykrawania kawałków na później, a jednak stwierdziłam, że truchło ze sterczącymi kośćmi, mające wkrótce w dodatku zgnić, niedopuszczalnie zanieczyści to piękne miejsce, otworzyłam więc ziemię i pnącząmi ściągnęłam je kilka metrów pod powierzchnię, zamykając potem otwór. Wzdychając, ruszyłam pod jedno z karłowatych, aczkolwiek cudownie jasnozielonych drzewek. Usiadłam pod nim, wpatrując się w nieliczne, różowo-żółte ptaki krążące pod sufitem. Kivuli również przysiadła, pozostając jednak tam, gdzie stała i wlepiła we mnie spojrzenie, nie mówiąc ani słowa. Czując na sobie jej wzrok, wyjaśniłam:
- Podoba mi się to miejsce. Zostańmy tu chwilę.
Nim zdążyła odpowiedzieć, dodałam:
- Wiem, wiem, mamy zadanie. Wykonamy je trochę później.
Odchyliłam głowę do tyłu. Teraz kiedy smok był daleko, niezbyt się go bałam. Pozostawał gdzieś z tyłu głowy, nie burząc myśli skupiających się wokół zielonej polany.

< Kivuli? >

Od Etain CD Aisu

- Stróż? - spytałam nieznajomego.
Pokiwał przecząco głową.
- To co tutaj robisz? - ciągnęłam go za język z poważną miną, w głębi duszy rechotałam jednak nad faktem, że prowadzę przesłuchanie niczym prawdziwy strażnik, choć tak bardzo kontrastowałam z tym stanowiskiem.
By grać w pełni profesjonalną, omiotłam basiora wzrokiem, próbując dowiedzieć się, z kim mam do czynienia. Był normalnego wzrostu, umięśniony, choć zgrabny i szczupły. Nie wyglądało na to, by był szczególnie trudny do pokonania w otwartej walce, śmieszne natomiast było to, że jego futro było brązowo-białe, podobnie jak moje i Aisu. Spojrzałam w jego zielone oczy, a potem na stojącego obok mnie stróża, upewniając się, że i jej gałki mają ten kolor. Moje się wyróżniały, ale to nie zmieniało faktu, że nasze podobieństwo było zaskakujące.
- Szukam rozrywki - odpowiedział mi basior bezbarwnym tonem.
- Śmieszna sprawa, ja jestem tu z tego samego powodu.
Na twarzy basiora pojawiło się zdziwienie.
- Nie stróżujesz? - zapytał.
- Ona stróżuje - kiwnęłam głową w stronę Aisu - Ja jestem u nas medykiem.
- Aha - mruknął tylko, kierując wzrok na zielone lasy gdzieś za nami, pogrążając się jakby w nagłym zamyśleniu.
Po chwili milczenia odezwał się ponownie:
- Jestem Kryzys.
- Etain - odpowiedziałam.
- A ja Aisu - głos mojej towarzyszki był chłodny i przyciszony.
- Skoro Ci się nudzi - podjęłam - Co powiedziałbyś na mały trening?
- To znaczy?
Wzruszyłam głową.
- Walka. Chciałbyś się ze mną zmierzyć? Zazwyczaj dużo przy tym zabawy.
Basior omiótł mnie wzrokiem.
- Zgoda - odpowiedział, choć w jego głosie czuć było niepewność.
- Fajnie - skinęłam głową, po czym zwróciłam się do stojącej obok wadery - Aisu, też jesteś chętna?
- Może w drugiej rundzie - odrzekła z cieniem rozbawienia na pysku, po czym odeszła parę kroków, przysiadła na śniegu i wbiła w nas wzrok.
- No jasne - powiedziałam bardziej już do siebie niż do samicy, zbierając myśli i skupiając się na nadchodzącym pojedynku.
- Żadnych mocy, tylko zęby i pazury - zwróciłam się do przeciwnika.
Zaakceptował warunki skinieniem głowy. Wzięłam duży wdech zimnego powietrza, po czym bujnęłam się na łapach, raz w lewo, zaraz potem w prawo. Skoczyłam na basiora, on jednak zrobił zgrabny unik. Szybko cofnęłam się parę kroków, przemieszczając się następnie na lewo, czekając na dobry moment do ataku. Basior pozostawał w defensywie, szczerząc kły i warcząc. Znowu zaatakowałam, on jednak uskoczył, a ponieważ przewyższał mnie szybkością, zdążył ugryźć mnie w lewą łapę. Pisnęłam odruchowo, szybko wyrywając kończynę z pyska Kryzysa, nim zdążył zadać mi w nią większe obrażenia. Stawiając ją z powrotem na śniegu, czułam ból oraz ciepło krwi, cieszyłam się jednak, że nadal mogę stać na niej dość pewnie. Nastąpił kolejny atak. Tym razem to przeciwnik skoczył na mnie, a próba zakończyła się sukcesem, kłapnięciem zębów basior zranił mnie w bok. W amoku walki szarpnęłam się, uderzając go w bark, póki stał jeszcze blisko, następnie ponowiłam manewr z jeszcze większą siłą, co poskutkowało zwaleniem się samca na ziemię. Nim zdążył wstać, wgryzłam się w jego szyję, uważając jednak, by nie zadać śmiertelnych ran. Szarpał się w bólu, jednak bezskutecznie, zaraz stanęłam na nim łapami, przyciskając tym samym do gruntu. Trzymałam mocno, a ze swej pozycji nie miał możliwości zatopić we mnie kłów. Jeszcze chwilę rzucał się po ziemi, warcząc z wściekłością, nagle jednak znieruchomiał i zamilkł. Widząc to, zeszłam z jego ciała i patrzyłam, jak się podnosi. Oboje dyszeliśmy z wysiłku.
- Gratulację, wygrałaś - w jego słowach nie czuć było specjalnego żalu.
- Dziękuję. Walczyłeś bardzo dobrze - powtórzyłam zwyczajowe uprzejmości.
Skinął głową.
- Dziękuję.
Zwróciłam wzrok na Aisu, patrzącą na nas z odległości. Mój pysk wyrażał głównie zmęczenie, jednak pojawił się na nim także niewielki uśmiech.

< Aisu? >

Od Roana - 1 trening siły i zwinności

Chłodna temperatura utrzymywała się na terenach watahy już od dłuższego czasu. Śnieg nie wydawał się mieć ochoty na masowe topnienie, ale nie chciał także pozostać w postaci białych zasp, toteż bardzo wielka część lasu pokryta była błotem, wielkimi kałużami i brudnym śniegiem. Roan, do tej pory niedbający o to, czy śpi na skale, w dziurze w ziemi czy zakopany w górze śniegu, zaczął bardziej ostrożnie dobierać miejsca do snu, ponieważ irytowało go ciągłe budzenie się z mokrym futrem w środku kałuży.
Nie miał też jednak wielu rzeczy do roboty. Prawda, został przyjęty do watahy, ale na pozycję stratega. A strateg, jak wiadomo, nie bardzo ma co robić, gdy nie panuje wojna.
Zawilec nie wyglądał na wilka, który planuje wojnę.
W obliczu zaistniałej sytuacji Roan spędzał większość dni na drzemkach, polowaniach i spacerach po okolicy. Od czasu do czasu mijał się z innymi członkami watahy, jednak większość z nich nawet się z nim nie witała. Zastanawiał się, czy to przez blizny na jego pysku, czy po prostu przez to, że nikt go tu jeszcze tak naprawdę nie zna.
Dzień był wyjątkowo słoneczny i znacznie cieplejszy niż kilka poprzednich. Roan więc, znudzony już tym samym, monotonnym trybem życia, postanowił wybrać się na dłuższy spacer i znaleźć miejsce, w którym mógłby popracować nad swoją siłą.
Samiec przeciągnął się, ziewnął, i spokojnym truchtem ruszył na zachód, uważnie nasłuchując czy przypadkiem gdzieś w okolicy nie pałęta się zwierzę, które zapewniłoby mu śniadanie. Po kilku minutach w końcu udało mu się wpaść na trop jelenia. Roan zebrał się w sobie i zaczął biec, skupiając się uważnie na zapachu zwierzyny. Z nieznacznym uśmiechem na pysku poruszał się slalomem między drzewami, starając się zrobić wszystko, aby tylko nie otrzeć się o nie. Miał zamiar potrenować siłę, ale równie dobrze mógł poćwiczyć także zwinność, zważywszy na to, że nigdy zbytnio się na niej nie skupiał.
Przeskoczył nad potężną kłodą, nad następną, ominął ogromne drzewo, starając się przy tym nie zwalniać, po czym prześlizgnął się pod złamanym w połowie pniem i zatrzymał się, dostrzegłszy jelenia stojącego przy gęstych zaroślach. Przyjrzał mu się dokładnie, jednocześnie oceniając odległość i błyskawicznie sprawdzając, czy na drodze do zwierzęcia nie ma przeszkód, które zbytnio spowolniłyby jego ruchy. Uznawszy, że warunki ma niemal doskonałe, w kilku susach znalazł się przy jeleniu. Ten uniósł łeb, ale było już za późno — Roan zacisnął szczęki na jego szyi, używając całego ciężaru ciała, aby powalić parzystokopytnego na ziemię.
Zatapiając kły w świeżym mięsie, uznał, że jak na razie, trening przebiegał doskonale.

Od Roana

Noc była bezchmurna, spokojna, toteż wszystkie gwiazdy towarzyszyły wielkiemu księżycowi w oświetlaniu świata znajdującego się pod nimi. Wiatr był ledwie wyczuwalny, a chłód wcale nie przeszkadzał Roanowi, który siedział obecnie na plaży wschodniej, kilka metrów od wody rozbijającej się o brzeg, podziwiając piękno nocnego nieba i zastanawiając się, jak dużo czasu jeszcze minie, zanim ktokolwiek odważy się z nim porozmawiać.
Niby prawda, mógłby sam zacząć konwersację, zamienić z kimś parę słów, ale był pewien, że skończyłoby się to albo wyjątkowo niezręczną ciszą, albo krzywym spojrzeniem ze względu na blizny zdobiące jego pysk. Był już częścią kilku watah i zdążył się nauczyć, że inni niezbyt przyjaźnie podchodzą do kogoś z takimi oznaczeniami. Szczególnie jeżeli wiedzą, jakich wilków są one znakiem rozpoznawczym. Jego rodzinna wataha może i cieszyła się sławą, ale na pewno nie tym dobrym rodzajem — byli znani jako bezwzględni mordercy, świetnie wyszkoleni, okrutni wojownicy nie do schwytania, których ciągnęło do wojny i powszechnego chaosu.
Roan już z daleka usłyszał, że ktoś się zbliża, tak więc gdy obcy mu wilk zasiadł obok niego na piasku, zachowując zaledwie metr czy dwa dystansu, basior nawet nie drgnął. Zerknął tylko na niego kątem oka, zauważając nietypowe umaszczenie szczupłego samca — w większości brązowe, ze znacznie jaśniejszym kolorem na gardle i piersi oraz pasem specyficznego koloru, gdzieś pomiędzy różem i fioletem, ciągnącym się przez środek jego grzbietu i pokrywającym większość gęstej sierści na karku i szyi, a następnie wrócił do wpatrywania się w gwiazdy.
Nieznajomy odchrząknął dopiero po kilku dłuższych minutach, jakby próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Udało mu się to i samiec odwrócił łeb w jego stronę, kierując na niego pytające i nieco poirytowane spojrzenie.
- Wow — zaczął obcy, lustrując go wzrokiem. - Słyszałem, że jesteś nietypowy, ale nie spodziewałem się takiego milczącego posągu — oznajmił.
Roan prychnął w odpowiedzi.
- Gdybym wiedział, czego chcesz, pewnie odezwałbym się wcześniej — odparł na to.
- Prawdę mówiąc jestem po prostu ciekawy — stwierdził fioletowooki. - Próbowałem się czegoś o tobie dowiedzieć od innych, ale jedyne co słyszałem w odpowiedzi to „jest nowy, nie rozmawiałem z nim”. Teraz chyba wiem dlaczego.
Roan nie byłby w stanie przegapić chwili, w której spojrzenie nieznajomego przesunęło się po półksiężycach zdobiących obydwie strony jego pyska, nawet gdyby chciał. Odwrócił łeb z powrotem w stronę wody, w głębi duszy trochę urażony przez tę ostatnią uwagę, ale nic nie odpowiedział.
- Widzę, że nie jesteś w nastroju do rozmowy. - Mniejszy basior westchnął, również zwracając pysk ku gwiazdom ponad nimi.
- Jest środek nocy — odpowiedział na to chłodno.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię, panie Nie-będę-z-tobą-rozmawiać? - Usłyszał pytanie i spiorunował spojrzeniem towarzyszącego mu wilka za wyjątkowo nietrafiony tytuł. Ale tyle zdecydowanie mógł zrobić, zdradzić mu swoje imię.
- Roan — przedstawił się. - Ty?

Od Notte CD Agaresa

Dość szybko uspokoiłam oddech po szalonym biegu, aczkolwiek resztki adrenaliny wciąż krążyły mi w żyłach. Zasadniczo przyjemne uczucie.
— Zwiedzanie i trening w jednym. - skomentował mój towarzysz, wzdychając cicho. - To były te ,,dusze" czy raczej coś...gorszego? - dodał obojętnym tonem.
— Coś w tym guście. - mruknęłam od niechcenia, poprawiając zwichrzoną grzywkę. Prędko ogarnęłam otoczenie wzrokiem. Na dnie lasu panował półmrok; nawet pozbawione liści korony drzew były rozłożyste i dosyć ścieśnione, a i magia bijąca od tego miejsca musiała w tym maczać swoje łapy. Podszyt był dosyć luzu z braku światła dla roślin. Spojrzenie można była zatrzymać tylko na pniach drzew, często powyginanych i dziwacznie poskręcanych, jakby odskakiwały w przeciwną stronę po każdym ciosie od życia. Nagle, lotem błyskawicy, przez umysł przemknęło mi się: coś tu jest nie w porządku. Przypuszczenia sprawdziły się. Zjeżyłam lekko sierść, napinając mięśnie, i cofnęłam się o krok, jednak było już za późno.
— Uważaj! - wykrzyknął wilk chwilę po fakcie, kiedy grube, ciemnozielone pnącza zacisnęły się zdradziecko na moich łapach i zaczęły pełznąć w górę. Przednie kończyny Agaresa były już oplecione do połowy. Cholerstwo porządnie się owijało wokół podpory, zanim wyruszyło na poszukiwanie następnej. Oboje zaczęliśmy się wić, szarpać i trzepotać skrzydłami w objęciach rośliny z podobnymi skutkami: co raz któraś lina pękała z głośnym trzaskiem, lecz była to kropla w morzu. Przewaga liczebna zielska była po prostu miażdżąca. W głowie miałam tylko jedną, prostą myśl, przeżyć. Pnącze dotarło do mojej klatki piersiowej, utrudniając mi oddychanie. Kątem oka zarejestrowałam błyski mocy i głowę samca wystającą wciąż ponad zielone kłęby. Po chwili również moje skrzydła stały się bezużyteczne, przyciśnięte do ciała. Ciągły ucisk sprawiał mi ból. Poczułam jedną z pełznących łodyg na policzku. Ostatni raz spojrzałam pusto w stronę wilka. Nie miałam już na co patrzeć. W tym momencie pnącza pochłonęły mnie całkowicie.
Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, jakby moja istota była prasowana i przyduszana do ziemi jednocześnie. Wiłam się w instynktownej panice, próbując zaczerpnąć powietrza. Mimo wszystko było to tylko mrugnięcie okiem. Po krótkim locie wylądowałam boleśnie na twardej, gładkiej powierzchni. Wszystkie mięśnie miałam zwiotczałe, ale zdołałam unieść łeb, by nie stracić czujności i wzroku z otoczenia. ~Czy to możliwe, że to już nieb...piekło?~ Wpatrywałam się przez chwilę usilnie w ciemność, jednak stwierdziłam, że wciąż odczuwam ból fizyczny i odrzuciłam tę opcję. Podniosłam się na przednich łapach, aby usiąść, i obróciłam głowę. Niedaleko mnie leżał Agares. Basior otworzył już oczy i szykował się do powstania.
— Nic ci nie jest? - padło pytanie. Pokręciłam przecząco głową, czując, że mogłabym się zająknąć przy słownej odpowiedzi. Mój wzrok błyskawicznie przyzwyczaił się do totalnego mroku. Znajdowaliśmy się w jakimś dosyć sporym korytarzu, a dokładniej w jego rozszerzeniu, swoistej komorze. Pustka, oprócz chrzęszczących kamyków i kałuż, ani śladu życia. ~To tornado nas tu zapędziło. Nie wierzę, żeby nie zrobiło tego specjalnie...~
— Co to za miejsce? - odezwał się znów samiec, bardziej do siebie, dotykając skalnej ściany. Zapadło dłuższe milczenie. - Musimy znaleźć jakieś wyjście...
— Święta prawda. - przyznałam, wstając i otrzepując się lekko, gotowa na kolejny etap tego szaleństwa. - Obstawiałabym w lewo. - dodałam, podchodząc o krok bliżej. Mój towarzysz utworzył przed sobą niewielką, świecącą, fioletową kulkę. Kolejna moc.
— Tak myślisz? - rzekł wątpliwie.
— Od stania w miejscu jeszcze nikt się nie posunął naprzód.
— Dobrze, dobrze, chodźmy. - odparł, ruszając w ustalonym kierunku. Nie zdążyliśmy przejść kilkunastu kroków tunelem, kiedy doszedł mnie dziwny, narastający szybko szmer i...trzepot skrzydeł.
— Co znowu...? Krwiożercze ptasie udka? - mruknął cicho Agares, podnosząc łapę. Parsknęłabym już śmiechem, gdyby nie nagłe przyłączenie się do coraz głośniejszej filharmonii pisków. Nie było żadnych dróg ucieczki, zatem napięłam całe ciało, przyjmując pozycję bojową. Basior zrobił to samo. Równocześnie hałas stał się nie do zniesienia, a z bliskiego skrzyżowania dróg z prawej strony wypadła chmara...czegoś. Kołtun stworzeń poruszał się jakby z prędkością światła; zdołałam stworzyć w głowie tylko obraz skrzyżowania sraczkowatego nietoperza z komarem i futrzastą pałką.
— Padnij. - syknął odruchowo wilk, waląc się na ziemię, by uniknąć zderzenia. Pierwsza fala przeszła gładko nad nami. Od razu obejrzeliśmy się do tyłu. Rój jakoś pokonał impet własnego ruchu i powoli obrócił się w naszą stronę. Cała chmara wybryków natury zawisła w powietrzu, rozglądając się z głupawymi minami, jakby na moment zapomniały, że są bronią biologiczną dalekiego zasięgu w łapach opanowanego przez zwariowanych potępieńców lasu.
— Biegiem. - wymsknęło nam się jednocześnie. Wyrwaliśmy do przodu, prosto przed siebie, koncentrując wszystkie siły na utrzymaniu morderczego tempa. Stado chimer rzecz jasna rzuciło się za nami w pogoń, piszcząc i wyjąc jak pierwszorzędne syreny alarmowe. Agares po pewnym czasie został trochę w tyle, ale trzymał rytm. Żadne z nas nie chciało skończyć jako obiad...ciekawe, czy gryzą ofiarę, czy wysysają mięso kłujkami? Oto jest pytanie... - pragnęłam odwrócić swoją uwagę od biegu i palących mięśni. Szlak wybieraliśmy na ślepo, w ostatniej chwili skręcając w kolejne korytarze. Najwyraźniej był to nieskończony labirynt, całe szczęście do tej pory bez ślepych zaułków. A no właśnie. Do tej pory. Basior zatrzymał się tuż za mną przed porowatą ścianą. Stworzenia, siedzące nam na ogonie, zawisły teraz przed nami w całej swej okazałości.
— Ktoś się chyba z nami bawi. I zapomniał podać zasad. - rzekł mój towarzysz. Miał rację.
— Obawiam się, że brzmią zabij albo zgiń. - zdążyłam odpowiedzieć, zanim rój poleciał na nas, bzycząc, rycząc i huk wie co jeszcze. Nie chciałam brać udziału w grze, ale nie mogłam też dać się odesłać do piachu. Rzuciłam się na przeciwnika z głośnym warknięciem, kłapiąc szczękami i kalecząc w ten sposób kilka osobników na raz. Ohyda. Próba osłony przed atakami była bezcelowa w takim tłumie. Siekłam pazurami na prawo i lewo, ściągając wrogów brutalnie na ziemię, czasem dobijając jednym sprawnym uderzeniem kończyny. Mimo że pod naszymi ciosami padało mnóstwo chimer, to ubywały jakoś strasznie wolno, a nasze siły wyczerpywały się znacznie szybciej. Im więcej ofiar lądowało u moich nóg, tym więcej pragnęłam. Równocześnie powstrzymywałam się i walczyłam dalej, lecz w pewnym momencie musiałam poświęcić sekundę na odgonienie mroczków. Dzięki temu zauważyłam naszą szansę.
Otrzeźwił mnie fakt, iż jedno z dziwadeł wczepiło się w moją sierść i zaczęło wyjątkowo głęboko i zajadle gryźć moją łopatkę. Krzyknęłam z bólu i wściekłości, uderzając całym ciałem o ścianę, by zmiażdżyć przeciwnika, po czym zamachnęłam się z całej siły. Kilkunastu jego koleżków przypłaciło ten wybryk życiem, ale rana była spora w porównaniu do reszty.
— Tam jest pęknięcie! - zawołałam, próbując przekrzyczeć hałas zwielokrotniony przez echo, i łbem wskazałam na znajdujące się blisko Agaresa miejsce, gdzie krzyżowały się rysy. Skoncentrowałam na sobie uwagę koma-toperz-ałek, by ułatwić mu zadanie. Przez zbity rój niewiele widziałam, ale słyszałam trzaski i głuche uderzenia. Wreszcie zabrzmiał ostateczny, najgłośniejszy dźwięk, i...zdążyłam zobaczyć tylko strumień wody tryskającej pod ogromnym ciśnieniem z otworu; zaraz potem, przebiwszy się przez tę okropną ciżbę, uderzył na mnie, i zamknęłam szybko oczy. Przydzwoniłam mocno o ścianę. Skuliłam się do pozycji embrionalnej, zaparło mi dech. Ciecz błyskawicznie wypełniła całą wolną przestrzeń i zaczęła się rozchodzić w postaci niszczycielskiej fali. To wynurzałam się ponad spienioną powierzchnię, to znów kotłowałam pod wodą. W końcu zdołałam się obejrzeć za siebie; z ulgą stwierdziłam, że basior bezwładnie podążał moim szlakiem. Praktycznie było to jedyne zmartwienie, które mi pozostało, ale czy to ukłucie radości nie było przesadą...? Próbowałam zrytmizować ruchy swoich łap, lecz był to marny wysiłek. Gdy po raz kolejny chciałam upewnić się, że wciąż mam obok towarzysza tej szalonej podróży, grzmotnęłam głową o skały i straciłam przytomność. Jedyny rodzaj ciemności, który nie zapowiadał dalszej katorgi i fali urojeń.
Troskliwy szept matki był kojący i cichy, niczym jednostajny szum rzeki i odgłosy natury. Uniosłam powoli powieki. Rzeczywistość wyglądała zupełnie na odwrót. Skrzywiłam się na swoje głupie skojarzenia, beznadziejne jak ja. Leżałam na korzeniu, ledwo zaczepiona o niego przednimi kończynami. Wartki prąd napychał mnie na niego, obmywając dolną część mojego ciała. To dzięki niemu ciek nie zamarzł, jednak równocześnie woda była cholernie zimna. Wygramoliłam się powoli na brzeg i padłam obok tego samego drzewa, by odpocząć. Wciąż głowa pulsowała mi nieznośnie, resztki kuszących przebłysków mroku przewijały się przed oczyma. Śledziłam w myślach to, co wydarzyło się...pewnie nie tak dawno, inaczej zostałby ze mnie w tej rzece sopel lodu. Jedynym pomysłem, jaki miałam, było odszukanie Agaresa. Nie minęło wiele czasu, gdy natknęłam się na niego w lesie, niedaleko cieku wodnego. Westchnęłam cicho z ulgą.
— Agares... - oznajmiłam, nie mając pomysłu na sensowną wypowiedź. 
— Szukałem cię. 
— Ja też. 
— I jak, odnalazłaś już siebie? - uśmiechnęłam się w duchu, bo w rzeczywistości miałam zbyt zesztywniałe mięśnie pyska na cokolwiek poza nieco bełkotliwą mową i bezustannym szczękaniem zębami. Gdyby tylko wiedział, że czasem naprawdę nie jest to wcale proste. - Usiądźmy gdzieś, musimy odpocząć. - zaproponował już poważnym tonem. Ułożyliśmy się pod jakąś skarpą, w zagłębieniu terenu. Wilk zamruczał coś pod nosem, spoglądając na moją ranę. Większość zdołała się już zasklepić, krew sączyła się w ślimaczym tempie.
— Do wesela się zagoi, nic mi nie jest. - wyprzedziłam samca, układając się wygodniej. ~Powtarzam to już trzeci raz tego samego dnia.~ Pragnęłam w tej chwili tylko jednego: nie ruszać się stąd i regenerować siły.
— Pewnie tak, ale...mógłbym spróbować ci pomóc? - basior wstał niespiesznie, zatem również podniosłam się na przednich łapach.
— Co chcesz zrobić? - spytałam, kryjąc jak najlepiej swoje obawy. 
— Obiecuję, że nic złego.
— Skoro nie zabiłeś mnie w tamtym labiryncie, to chyba mogę ci zaufać. - potwierdziłam po chwili swą wypowiedź skinieniem głowy. Kiedy przyłożył łapę do mojej rany, zrozumiałam, o co mu chodziło. Ciekawe, ile jeszcze ma asów w zanadrzu.

< Agares? Mam pomysł na dalszy ciąg tej ,,wycieczki krajoznawczej", nie musisz w razie czego wysilać wenyXD >

Od Serenity - "Wspomnienia matczynego kwiatu", cz. 3

Kolejna noc, podczas której młoda Serenity leciała do słuchaczy, była dość pochmurna. Jakby zapowiadała to, czego w pewien sposób waderka bała się. Bała się tych wspomnień matki, bała się je opowiadać, gdyż były "mocne". Uniosła jednak łepek przy lądowaniu. Te zachowania nie był znane innym, jednak przekazane dziedzictwo wspomnień i emocji nakazywało opowiedzenie ich. Kiedy stanęła na ziemi, wiatr mocno zawiał. Czyżby przyroda wzbrania się przed nawrotem boleści jej matki? Skrzydlata istotka rozejrzała się. Tak, było więcej wilków niż ostatnio. Pewnie chcieli na własne uszy usłyszeć to, czego nie dane było im dostrzec. Jednak ona, w tłumie szukała tego jednego wilka, którego wspomnienia o tym dopełniałyby opowieści.
-Dzisiejsza noc nie jest zbyt przyjazna- powiedziała zamiast klasycznego przywitania się ze słuchaczami.- Niestety, wzbrania się przed ponowną falą bolesnych wspomnień... Jednak, trzeba się postawić. Dzisiaj opowiem wam o pierwszym zdarzeniu, które głęboko zraniły serce mej matki. Nie będzie to kompletna opowieść, opowiadam tylko ze wspomnień mamy- dodała, przy czym dostrzegła niepewne zaciekawienie u innych wilków.- Te trzy wydarzenia potrzebują uzupełnień, dlatego dziś po opowiadaniu, poproszę wilka, który być może dopełni informacji. Jednak wróćmy do tematu...

Tamtego dnia, moja matka będąca w świeżym związku z moim ojcem, rozmarzona zajmowała się drobnymi zajęciami w swojej jaskini. Och, gdybyście widzieli jak jej serce wręcz śpiewa! Roztacza wokół siebie aurę radości i miłości, jak nigdy wcześniej. Przecież przed chwilą jeszcze odwiedziła ją moja ciocia Palette, która bez trudu poskłada w całość ostatnie wydarzenia. Została u mamy jakiś czas, w milczeniu z uśmiechem słuchając jej radości związanych z miłością i ukochanym.
-Cieszę się z waszego szczęścia. Miło widzieć...- nagle przerwała trójogoniasta wadera. Mama spojrzała na nią pytająco.
-Tak Palette? O co chodzi?
-Ach, nie jest to ważne.
-Ale proszę, dokończ.
-Hah, skoro nalegasz... Miło widzieć, że mój brat wręcz otrzymał w darze tak łagodną waderę- ciocia musiała się uśmiechnąć jakoś inaczej niż zwykle, bo w jej oczach można było dostrzec nieśmiałą radość mamy i ciepło buchające z jej oczu.
-Wrotycz jest naprawdę wspaniałym basiorem- rzekła łagodnie. W spojrzeniu cioci zabłysła jakby cienka powłoka.- Coś nie tak?
-Wiesz, Caeldori... Czasem lepiej żyć w nieświadomości, czyż nie?
-Paletka? O co ci chodzi? ... Uważasz, że nie znam go wystarczająco? O-och, rozumiem. Ale wiesz- sięgnęła po kwiat, który wczoraj tata wplótł jej we włosy,- jestem tego świadoma. Chce go poznawać bez przerwy, mieć niespodzianki.
-Skoro tak uważasz... Będę cicho się modlić o wasze szczęście- powiedziała ciocia wstając. Mama jeszcze trochę została w jaskini do momentu, gdy ktoś dał jej znać, że jest pilna informacja dla całej watahy. Przyszła jako jedna z ostatnich, dlatego stała za wieloma wilkami, ale miała jeszcze widok na centralne pole. Czemu tam stał Wrotycz, od którego biła jakby smutna pokora? Dostrzegła przy nim Mundusa, pewnego rodzaju opiekuna taty a obok niego jeszcze szczeniaka. 
"O co tu chodzi?" zadawała sobie pytanie w myślach, kiedy ojciec przyciągnął ku sobie całą uwagę. Natychmiast zapanowała cisza.
-Wataho Srebrnego Chabra! Poprosiłem was wszystkich, bowiem muszę się przyznać wam do tego, co uczyniłem!- Głos taty wydawał się lekko drżeć, co zaalarmowało mamę jednak słuchała dalej.- Ten oto tu szczeniak, Cymonia. Jest moją córką!- Pierwsze ostrze wbiło się w serce mamy, jej łapy zaczęły z wolna drżeć.- To nie tylko to. Nasz poprzedni samiec alfa, Oleander... Jestem... Sprawcą...
-To był nieszczęśliwy wypadek- wszedł mu w słowo Mundus.- Oleander miał wypadek. Wrotycz starał się mu pomóc próbując go złapać ale nie udało mu się to. Wrotycz próbował i chciał uratować alfę- powiedział donośnym tonem Mundus, który niemal wgniótł wszystkich w ziemię. Mama jednak stała się zagłuszona. 
Przed oczyma cały czas miała jak tata mówi, że ma córkę, która stoi obok niego. Nagle wszyscy się zaczęli rozchodzić. Czując na sobie wzrok cioci, mam odbiegła w kierunku swojej jaskini i będąc w środku, zaczęły jej lecieć łzy. Wiedziała, że teraz będą szeptać. Odcięła się od watahy ale nie spodziewała się, że przy jej jaskini, będzie miała miejsce cicha kłótnia rodzeństwa. Jakby oboje nie byli świadomi, że ona jest w środku i słyszy co mówią.
-Gratuluje braciszku- powiedziała tak spokojnie ciocia, ze było to aż straszne.- Zrobiłeś chyba najgłupszą możliwą rzecz na jaką mogłeś sobie pozwolić.
-Co masz na myśli?- odezwał się ojciec.
-Wrotycz- syknęła ciocia Palette.- Co to do diabła było?!
-Wataha musiała wiedzieć, co zrobiłem- odparł tata z cichą pewnością.
-I to w tak durny sposób? Czy ty chociaż raz pomyślisz nim palniesz? Czy wiedziałeś jak poczuje się Zawilec? Jak usłyszy o sposobie śmierci własnego ojca?! 
-Jest naszym przyjacielem- rzekł twardo.- Musiał wiedzieć.
-Jak słusznie zauważyłeś, jest przyjacielem. Więc czemu jako jego przyjaciel- wycedziła ciocia ostatnie dwa słowa- nie powiedziałeś mu to na osobności? 
-Ja...
-Zamilcz- powiedziała biorąc wdech.- Czemu mi nic nie powiedziałeś o Cymonii? Czemu nic nie wspominałeś, że jest twoją córką a moją bratanicą?... Co z jej matką?- Powiedziała opanowanym tonem.
-To niestety siostrzyczko, nie jest informacja dla ciebie. Nie chcę o tym mówić.
-Zostawmy tą biedną istotkę, ona niczym nie zawiniła- zgodziła się jakby ciocia.- Jednak obawiam się, że będziesz musiał o tym pomówić. Nie ze mną.
-To znaczy?
-Czy przez chwile pomyślałeś jak ona na to zareaguje? Jak ją to zrani?
-Chyba... Chyba nie mówisz...- zaciął się ojciec, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę.
-Tak! Caeldori! Czy chociaż chwilę pomyślałeś o niej? O tej, która oddała ci całe swoje serce? Nie? Jakoś mnie to nie dziwi... Nawet nie próbuj mi teraz przerywać- warknęła.- Powiem to tylko raz i lepiej, żebyś słuchał uważnie. Tak delikatnej istoty nigdy nie miał świat. A jednak pokochała ciebie. Czy warto? Kto wie. Tak ufnej i bezinteresownej wadery nigdy nie widziałam, jest dla mnie niczym siostra, którą mogłabym odczytywać z myśli niczym otwarta księga. Jest najlepszą rzeczą, jaka nam się trafiła! Lepiej nie zapominaj, ze trafiła ci się najsłodsza żona, o jakiej nawet nie mógłbyś marzyć!
-Muszę jej to wyjaśnić- chyba powiedział głucho. Zaraz rozległo się ciche pukanie do jaskini.- Kwiatuszku? Proszę, mogę wejść?- Zapytał łamiącym się tonem, pewnie widząc pochyloną mamę. Nie słysząc odpowiedzi, ostrożnie wszedł do środka.- Musze ci coś powiedzieć...
-O córce?- Zaczęła łamliwym tonem, cały czas nie odwracając się.- Nie musisz, już wiem. Jak reszta watahy. Nie musisz też mówić o jej matce. Jej wiek wskazuje, że to było przed naszym spotkaniem... Więc co?
-Kwiatuszku, porozmawiajmy...- poprosił ojciec.
-Nie... Zostaw mnie samą- zapłakała mama. Czując próbę przytulenia przez tatę, odskoczyła i dopiero wtedy zwróciła ku niemu głowę. Widok jej tak mocno zapłakanej sprawił, że cofnął się o krok do tyłu. Zasłoniła sobie łapą oczy.- Po prostu... Wyjdź stąd. WYJDŹ, SŁYSZYSZ?- Krzyknęła płacząc mama, na co tata posłusznie wycofał się z jej lokum.
Gdy została znowu sama, jedną z jej myśli było, czy serce dobrze wybrało ukochanego...

-Mama od tamtego momentu bez przerwy płakała, odrzucając jakiekolwiek odwiedziny. A to był dopiero początek serii nieszczęść, przez które serce jej pękało- powiedziała zasmucona Serenity. Powiem depresji był wręcz namacalny.- Jednak... Do świtu zostało trochę czasu. Zatem może spróbujemy uzupełnić historię? Cymonio?- Zapytała się mała kulka po znalezieniu tego wilka, którego szukała wcześniej.- Byłaś bohaterką dzisiejszej historii. Pamiętasz może jak to było z tatą podczas tego wydarzenia?

< Cymonia? >