- I co? Nic! - rozejrzałem się wokoło. Hałas ucichł.
Po chwili jednak, tuż nad jaskinią pojawił się ogromny ptak. Co dziwniejsze, wbrew moim wewnętrznym przekonaniom, nie był to Mundek. Był to wielki, brązowy kondor, lecący w naszym kierunku z niebywałą prędkością.
- Eclipse! - krzyknąłem, wciągając waderę do jaskini. Cofnęliśmy się pod ścianę, z przerażeniem czekając na dalszy bieg wydarzeń.
- Dlaczego za wszystkimi problemami mojego życia, musi stać ptak?! - jęknąłem żałośnie.
- Nie przesadzaj. Czy śmierć twoich rodziców była spowodowana przez ptaka? - Eclipse przewróciła oczyma.
- Co? Mamy może nie, ale tata... - zawahałem się, sięgając pamięcią w miejsce, gdzie mógłby pojawić się, chociażby Mundus.
- Gdyby nie Mundek... - zacząłem - gdyby Mundus nie dostałby się do tej jaskini, w której znaleźliście kamień...
- Nie zrzucaj winy na niego! - Eclipse popatrzyła na mnie groźnie - każdy popełnia błędy.
Przed jaskinią, znowu rozległo się pukanie.
- Cóż znowu?! - westchnąłem rozgniewany.
Wtem, do jaskini zajrzał kondor, którego widzieliśmy przed chwilą.
- Przecież to nie ma żadnego sensu! - wskazałem na niego łapą - najpierw... ech... nieważne.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz