- I co, Berylu? - Mundus, którego kontury dostrzegłem po chwili, mówił spokojnym i jakby nie swoim, ciepłym głosem - długo tu siedzisz?
- To na pewno ty? - odsunąłem się od ptaka - jesteś... jakiś inny niż wcześniej.
- Ależ przyjacielu! - rozłożył skrzydła, wstając - wcześniej nie mogłeś na mnie patrzeć, bałeś się mnie... a teraz, gdy jestem spokojny i kiedy przychodzę tu, by się pogodzić, lękasz się mnie jeszcze bardziej? Ach... nie takiego mnie znasz. Nie bój się.
- Nie ufam ci, Mundusie. Masz zbyt zawikłaną osobowość. Myślę, że coś knujesz.
- Nie. Tym razem, nie - Mundus uśmiechnął się pobłażliwie, przymykając oczy ze swojego rodzaju dumą, jakby starał się przekonać do czegoś małe dziecko. Nie chciałem być tak traktowany!
- Dobrze, dobrze - warknąłem - co ty tu robisz? Pomożesz mi się wydostać?
- Oczywiście, że pomogę.
Zdenerwowany, mruknąłem coś pod nosem. Szybko jednak, zdałem sobie sprawę z tego, że moje, bądź co bądź niezbyt kulturalne słowa, były dobrze słyszalne. Mundus pokręcił z uśmiechem głową.
- Widziałeś Eclipse? - wykrzyknąłem nagle z nadzieją, udając, że przed chwilą żadne słowa nie padły z moich ust.
- Oj, przepraszam, Berylu! - powiedział niezwykle stanowczo Mundus - ale podstawowe zasady opanowania społecznego musisz znać nawet ty!
- Przepraszam - ze wstydem spuściłem wzrok - powiesz?
- Chciałbym coś jeszcze usłyszeć... - odwrócił wzrok z urazą - ale... widziałem - zerknął na mnie przebiegle, nie mówiąc nic więcej.
- I co?!! - zerwałem się na równe nogi.
- I... - wzruszył ramionami, jakby z zastanowieniem.
- Co?! - krzyknąłem.
- I dobrze! - odpowiedział - nic jej nie jest. Ma się dobrze, jest zdrowa... i w ogóle jest...
Nie dałem mu dokończyć. Z wiarą i nadzieją, oparłem przednie łapy o klatkę błagając:
- Ja wiem, że ty możesz ją tu przyprowadzić! Możesz ją uratować! Nas uratować! - usiadłem bezradnie, wlepiając wzrok w podłogę - ty wszystko możesz, szubrawcu!
- Masz szczęście - uśmiechnął się - że mnie znasz. Panta rhei*! Po czym zniknął w ciemnościach. Słyszałem tylko własny oddech. Było cicho, ciemno i pusto. Byłem bardzo ciekawy, gdzie podział się ów tajemniczy, dziwny wilk, przebywający razem ze mną w tej ciemnicy.
Tymczasem, siedziałem, oczekując na Mundusa. Miałem nadzieję, że uda mu się jakoś wyciągnąć Eclispe z rąk ludzi i, że przynajmniej ona będzie bezpieczna. Byłem załamany.
W pewnym momencie, rozległo się szczekanie psów. Słyszałem je wyraźnie, chociaż osłaniały mnie grube, murowane ściany! Skąd mogło dochodzić?!
- Berylu! - usłyszałem głos Eclipse. Bez opamiętania zacząłem krzyczeć:
- Eclipse!! Eclipse! Gdzie jesteś?!!
W pewnym momencie, z ciemności wyłoniła się wadera. Nie dało się opisać mojego szczęścia.
Szczekanie ucichło.
- Zgubiły trop, szczury zapchlone - syknął Mundus, który pojawił się nagle obok mojej klatki.
- Eclipse! Gdzie byłaś?! - z radością krzyknąłem w stronę wilczycy.
- Na dworze... - Eclipse ciężko oddychała ze zmęczenia.
- Cóż za szczęście... - westchnąłem rozanielony.
- Jeszcze nie czas na radość - Mundus ze smutkiem popatrzył na moją kletkę - jesteśmy nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak cię stamtąd wydostać. Poza tym... - przerwał.
- Będzie dobrze - machnąłem łapą. Czemu nie podejdziesz bliżej, Eclipse? - zapytałem.
- Ja... - wadera zawahała się.
- Co? - zdziwiłem się.
- Nic. To tylko sen - westchnęła.
- Jaki sen? - zacząłem wypytywać.
- Ty... - cofnęła się o krok. Spojrzałem jej w oczy - nic - uśmiechnęła się niepewnie - nie byłeś sobą.
- Pamiętaj, że sny nie pokazują przyszłości! - Mundus odzyskał dobry humor - nie masz się czego bać.
- A ty Mundusie byłeś... - tu znów zawahała się.
- O nie, droga Eclipse! - zaśmiał się - na to sobie jeszcze trochę poczekasz. Kruków, które rozszarpią mnie po śmierci, jeszcze nie ma na świecie!
- Nawet się z tego cieszę... - Eclipse znów uśmiechnęła się niepewnie.
- Więc wszystko już dobrze - odwzajemniłem uśmiech.
- O nie, przyjacielu! - zareagował szybko Mundek - ty tkwisz w klatce a my nie mamy jak sprowadzić pomocy! Do tego dochodzi fakt, że za chwilę będą tu ludzie - przerwał na chwilę, po czym wepchnął Eclipse za wielkie pudła, stojące pod ścianą - nie ruszaj się! - powiedział.
- Co?! - krzyknęliśmy prawie równocześnie z Eclispe.
- Ciszej! - powiedział spokojnie - ktoś tu idzie. Starajcie się nie dawać o sobie znać! - uśmiechnął się. Widziałem jednak, że nerwowo zaczął stukać pazurami w ziemię. Nagle, zamiast również być cicho, Mundus wskoczył na jedno z drewnianych pudełek walających się po pomieszczeniu, po czym zrzucił je na ziemię. Pudełko z trzaskiem uderzyło w podłogę. Mundek tymczasem, zaczął głośno gwizdać. Drzwi otworzyły się. Człowiek stojący w drzwiach, rozejrzał się, popatrzył na ptaka stojącego na środku pokoju, po czym splunął na ziemię i wycelował w Mundusa strzelbę. Wycelował i... strzelił. Błękitne stworzenie osunęło się na ziemię. Człowiek chwycił go za skrzydło i skierował się do drzwi. Już miał je zamknąć, gdy nagle...
- Kto tu jest!! - krzyknąłem słysząc strzał i nie zważając na przestrogi ptaka. W tej samej chwili, zorientowałem się, jaki błąd popełniłem. Przecież człowiek nie zauważyłby mnie, gdybym nie ujawnił swego pobytu w pokoju. Zgubiłem siebie... zgubiłem Eclipse. Człowiek szybko zawrócił, przewracając mały stolik i... pudełka za którymi skryła się Eclipse. Padły kolejne dwa strzały. Pierwszy w Eclipse a drugi we mnie.
~~ Ciemność widzę! (mam nadzieję, że ostatni raz) ~~
Obudziłem się w innej, czystej i większej klatce. Obok mnie leżała Eclipse. Spała. Okazało się, że pociski, który zostały wystrzelone ze strzelb człowieka były środkami nasennymi. Cieszyłem się z tego w duchu. Klatka stała na stole w białym, skromnie urządzonym lecz dużym pokoju. Oprócz mnie i Eclipse w pokoju nie było chyba nikogo. Ależ nie! Pod ścianą leżał nieprzytomny błękitny ptak. Jeszcze nigdy nie widziałem go w tak opłakanym stanie. Długim sznurkiem był przywiązany do ściany pokoju. Ciężko oddychał. Oczy miał obwiązane białą chustką.
- Mundusie... - szepnąłem - Mundusie!
Brak odpowiedzi. Eclipse powoli zaczęła się przebudzać.
- Co się stało? - zapytała zmęczonym głosem.
- Nie wiem... Zobacz... - wskazałem łapą ptaka leżącego pod ścianą.
- Co mu się stało? - zapytała z przerażeniem wadera. Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdyż do pokoju wszedł tajemniczy wilk-cień - towarzysz moich rozmyślań sprzed kilku dni - ten sam, który tak dziwnie interesował się Mundusem. Był uśmiechnięty. Jego matowe futro wyglądało na bardziej gęste i jaśniejsze niż w ciemności.
- Wasz przyjaciel jest jeszcze w śpiączce - wytłumaczył szczerząc się chytrze.
- Kiedy się obudzi?! - zapytałem.
- Niedługo. Niestety, nie będzie mógł funkcjonować tak jak wcześniej...
- Co?! - krzyknąłem - co wyście mu zrobili?
- Przekonacie się, gdy się obudzi. Niestety, jest pod wpływem środku nasennego, dużo silniejszego od tych, którymi was postrzelono. Wilki bowiem, nie są na niego odporne. Musi on być stosowany w małych ilościach...
- To teraz nieważne! - rozeźliłem się - kiedy on się obudzi?!
- Zaraz - krótko wyrzekł wilczur.
Rzeczywiście, po chwili Mundus obudził się ze snu.
- Berylu... żyjesz jeszcze? - zapytał.
- Żyję, żyję! Nie widzisz? - dopiero teraz przypomniałem sobie o chustce zawiązanej na oczach ptaka.
- Zdejmij to ze mnie! - krzyknął Mundus.
- Nie mogę. To mogłoby się źle skończyć - znów uśmiechnął się chytrze wilk.
Wilk-cień podszedł do Mundusa i z nadzwyczajną troską rozwiązał białą chustkę, zdejmując ją z oczu nieszczęsnego Mundusa.
- Ach! Światło! - Mundek zasłonił skrzydłem oczy.
- Widzisz? - ziewnął wilczur, ponownie zawiązując chustkę.
- Mundek! - ryknąłem - cóż ci się stało?!
< Eclipse? >
* "Panta rhei" - z łac. "wszystko płynie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz