sobota, 19 czerwca 2021

Od Wrony - "Impuls", cz. 10


Wrona była dobrą dziewczyną. Trochę nierozgarnięta, chwilami nierozsądna, ale przecież nikomu (oprócz okazjonalnie siebie) nie robiła tym krzywdy. Jej nadmiar energii, w porę powstrzymany jeśli nie przez nią samą, to chociaż przez kogoś z boku, potrafił wpasować się dostatecznie dobrze w wymagania, jakie stawiał przed nią świat. A czy nie o to chodzi w życiu wśród innych? To prawda, nie niosła nikomu wielkiego dobra, ale nie robiła też niczego złego, nie była okrutna, nie była podła, nawet nie wredna; prędzej już prozaiczna i prostoduszna. Bliższa znajomość z nią miała jednak jeden, dosyć poważny mankament, o czym niejednokrotnie przekonywała się rodzina i przyjaciele. Na Wronie nie można było polegać.

Daj mi oczy bym mógł zobaczyć
Dobro w moich bliskich i kłopot we mnie

- Jesteś pewna, że tego chcesz? 
- Będziesz się jeszcze sto razy o to pytał? 
- I dwieście, dopóki nie nabiorę pewności.
- Spokojnie, panie mądraliński. Jestem pewna swoich marzeń, jak... nie wiem co! - Wadera zaśmiała się radośnie, nie zważając na napięcie, ciężką zasłoną wiszące pomiędzy nimi. Skrzywił się lekko, próbując pokonać wewnętrzne opory i zmusić się choćby do najprostszego wyrazu zrozumienia, uśmiechu.

Daj mi ręce abym mógł unieść
Ciężar drugiej osoby, która odpływa

- Dlaczego znowu chcesz odejść?
- Nie widzisz tego, kochanie - jej głos zmienił się na spokojniejszy - a ja już nikomu nie jestem tu potrzebna. Admirał dorósł, doczekał się własnych dzieci. Nawet mnie nie odwiedza. Ojciec ma młodszą córkę, która potrzebuje go teraz bardziej, niż ja. Wiesz, Ciri będzie wspaniałą matką. A na pewno lepszą niż ja. Ona po prostu się do tego nadaje. Moja siostra i brat w ogóle zapomnieli, że istnieję. Ja ich kochałam, tak bardzo, bardzo. Nigdy nie zapomnę naszej wspólnej młodości, chociaż wiem, czasem byłam okropną siostrzyczką. Zresztą nie potrafiłam postarać się, by nasze więzi nie osłabły. Dlatego oni mają teraz siebie, a mnie już nic tu nie trzyma. A czekają przygody, świat, miasta i wioski! - trajkotała podekscytowana.
Tymczasem w nim, pragnienie zadania dręczącego, dwusłowego pytania, kłóciło się z poczuciem zrezygnowania. Nawet gdyby ostatecznie wygrało, Wrona uprzedziła jego słowa, sama, nie tracąc czasu, przerywając dokuczającą im obojgu chwilę ciszy.
- A ty całymi dniami jesteś zajęty budowaniem swojego lepszego świata. Myślisz, że ktoś ci za to podziękuje? Może Agrest? Chciałabym powiedzieć ci po prostu, chodź ze mną.
- O jakim świecie mówisz? Że siedzę czasem z twoim stryjem, żeby nie było mu smutno w tej pustej jaskini...?

Daj mi piosenkę, którą mógłbym śpiewać
Która przecina jak kanion i spoczywa na skrzydle
I daj mi serce abym mógł opowiadać się
za tym w co wierzę

- Nie udawaj. - Jakoś nie mogąc powstrzymać się przed przyjemną chwilą skromnej bliskości, podeszła kroczek do przodu i w zadumie, jedną łapą przesunęła po krawędzi jego płaszcza. Przez ledwie ułamek sekundy, ta chwila zdawała się trwać w nieskończoność. - Kto teraz odpowiada za kryzysowe plany polowań? Mój stryjek, czy ty? Kto wziął na siebie logistykę dostaw do jaskini medycznej? Mój stryjek? O szkoleniach wojskowych ci przypomnieć? Wiem, wtedy też zachowałam się jak szczeniak. Pobiegłam z innymi do Agresta, protestować.
- Ta kraina żyje dla nas wszystkich, ta wataha...

Czy umiesz ujrzeć świat w ziarenku piasku?
Czy umiesz odnaleźć niebo w polnym kwiecie
Trzymać je w dłoni?

- Nie pójdziesz ze mną - stwierdziła głucho - bardziej ci zależy na tym kawałku ziemi.
Nagły skurcz w krtani wyrwał z jego gardła nerwowy, gorzki śmiech.
- A ty? Myślisz o kimś oprócz siebie, Wronka?
Przez moment przed oczyma mignęła mu myśl, że wcale nie zależy mu na tym, by została. O nie, niech idzie, jeśli naprawdę tak bardzo... tak ślepo chce szukać szczęścia na obcej ziemi. Jak gdyby jeszcze nigdy nie przekonała się, że ludzkie tereny nie dość, że nie oferują wilkowi niczego opłacalnego, to są dla niego zwyczajnie, potwornie niebezpieczne.
A jednak gdy podniósł na nią wzrok, jego oczy szkliły się.
- Tym razem nie chcesz, żebym za tobą szedł, prawda?
- Nie będziesz mieć mi za złe, jeśli odejdę? - odpowiadając pytaniem, zniżyła głos. Przez chwilę milczeli, mierząc się wzrokiem z nieznaną im wcześniej nieśmiałością.
- A co mam powiedzieć? Nie... nie będę. Mam nadzieję, że ci się tam powiedzie. Odwiedzisz nas czasem?
Westchnęła i w zamyśleniu przysiadła na piętach, odchylając się nieco do tyłu.
- Mundurek, moja młodzieńcza miłości. Nic się nie zmieniłeś. Ale mój czas niestety szybciej się skończy. I nie chcę stracić go na warowanie przy "swoim" lesie jak pies. Dojrzałam do tego, by odejść stąd na zawsze.
Ich łąka, chłodna i cicha, tamtego dnia zamieniła się w zupełnie martwą, pustą przestrzeń, jakby spłynęła z niej cała ciepła krew życia.
- Weź - wcisnął jej do łapy pistolet. - Zaraz dam ci jeszcze naboje.
- Poczekaj. Jeśli będę sama, noszenie ze sobą torby z nabojami spowolni moją wędrówkę. Zresztą sama i tak nie dam rady zdobyć naboi, gdy te już mi się skończą.
- To znaczy, zamierzasz iść sama i bez broni? Tak ci się śpieszy?
- Będę uważać, obiecuję. - Uśmiechnęła się słodko.
Odetchnął głębiej, przez chwilę obracając w palcach papierowe pudełeczko z amunicją. To wszystko było dla niej. To wszystko było...
Na nic. Ścisnął je w szponach, aż zgięły się poszarzałe, zielone ścianki i rzucił na ziemię.
Odprowadził ją więc aż do zachodniej granicy ziem Watahy Szarych Jabłoni. Jak poprzednio, jej szczeremu optymizmowi mogąc odpowiedzieć jedynie głuchą ciszą. Dzień był jednak tak piękny, beztroski i słoneczny, że gdy minęli połowę drogi, ostatni rozdział tej niedługiej historii zdawał się już po prostu oczywistą, nieuniknioną zmianą.
- Bywaj zdrowa.
- Bywaj zdrów... Kocham cię. Będę za wami tęsknić.
- Ułożysz sobie życie jakoś inaczej. W końcu zapomnisz.
- Nie, nie chcę. Ten rozdział w życiu już zamknęłam, teraz chcę sama trochę się zabawić. Oderwanie się od tego wszystkiego, od nudy i odpowiedzialności, to jedyne, czego mi potrzeba.
- Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała, wracaj do nas. Pamiętaj, że zawsze czeka tu na ciebie rodzina, nasza łąka i kolacja.
Wiedziała. Odwróciła się, rozradowana jak nigdy. I wyruszyła po swoją przygodę.
Tylko przez chwilę stał jeszcze i patrzył, jak znika w obcym lesie. Jakiś skarb został stracony. Jakiś ciężar uniesiony. Jakiś koniec, właśnie stał się początkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz