wtorek, 1 czerwca 2021

Od Delty CD Pandory "Krwawy Księżyc"

Poranek nastał wraz z głuchą ciszą. Ptactwo jakby zamilkło przypominając sobie kości i krew przodków którzy polegli w lasach całego świata aby następne pokolenia mogły wieść podobny żywot i stąpając po ich trupach dokonywać tych samych występków i robić te same błędy. Lękliwa zwierzyna, którą tak łatwo można było skryć w pysku i zapełnić żołądek czując w kościach zbliżające się niebezpieczeństwo wilczych kłów i pazurów zniknęła, a ślad po niej tak nikły nie prowadził donikąd. Czy tak wyglądała śmierć? Delta zadał sobie to pytanie kiedy patrzył na ciepłe piaski delikatnie smargane przez równie gorący co słońce wiatr. Zamruga jeszcze raz. Czy to był sen czy tak wygląda przyszłość? Czy może pamiętne dni dawnych czasów znowu nawiedzają jego głowę, pozbawiając rozsądku i grając na i tak zmarnowanych cierpieniem emocjach. Jednak cóż mógł zrobić niż pozwolić obrazom płynąć. Ciepłemu gorącu otaczać się ze wszystkich stron i zezwalać na pot płynący strumieniami ku suchemu piachu. Pustynia. Pustka. Cisza. Pomimo że stał na granicy oazy, tego jedynego miejsca, ostoi życia w tak niezamieszkałym krajobrazie, czuł się samotnie przy tak wielkiej przestrzeni spoglądającej na jego kroki i czyhającej na jego głowę. Jak śmierć patrzyła się na jego łapy, tak piach czekał tylko aż jedna mu się powinie. Zostawił za sobą oazę skąpaną w świetle porannego, krwawego słońca, które rzucało czerwony blask na drzewa. Ciała i pamięć wojny, która przeminęła ciężkimi stratami i życiem z tego świata, teraz wraz z nim odchodziła w dal, w niepamięć zasypana jedynie poczuciem winy i naznaczona niewielką raną na prawym policzku, która w przeciwieństwie do serca szybko się zagoi.

Delta uchylił oczy skonfundowany. Czemu ten sen o tym wydarzeniu naszedł go teraz, męcząc jego i tak zmęczone sumienie. Przymknął oczy jeszcze na chwilę uspokajając oddech. Drzewo które wybrał na tą noc zapewniło mu dozę bezpieczeństwa, podczas kiedy jego towarzyszka skryła się w jego korzeniach. Podróżowali już pełne dwa dni, bez ustanku, bez zatrzymania się. Uciekali jak najdalej od miejsca kolejnej walki jaką przyszło im stoczyć z wrogiem, którego przecież można było sobie przygruchać i uniknąć całego tego ambarasu. Mogli przecież odejść bez słowa, oddać się i błagać o litość. Jednak czasu nie da się zawrócić. Chociaż kamień spadł Delcie z serca, gdyż wiedział że tamtych wilków nie zabili. Co prawda dwa zostały nieźle poturbowane jednak nic nie wskazywałoby na zgon. Jednak myśl o człowieku nie dawała mu spokoju ducha i snu jak się teraz mógł przekonać. Noc dopiero wznosiła swoje barwy ponad horyzont, co znaczyło że może godzinę temu oddał się Morfeuszowi w objęcia, jednak teraz zmęczenie jakby przestało istnieć. Położył więc łeb na przednich łapach i przymknął ślepia aby nie błyszczały w świetle księżyca, który pełną krasą rzucał światło na świat. Ścigali ich. Ścigali w zemście za nic nieznaczące życia. Ale czy na pewno nic nie znaczyły? W końcu każdy z nich mógł mieć rodzinę. Dzieci, które pozostawione z samą matką płaczą za ojcem na zawsze pozostawionym w ściółce lasu na zapomnienie i wdeptanie w twardą ziemię przesiąkniętą krwią winy i wyrzutami sumienia. Jednak ta myśl tak szybko jak przybyła tak i odleciała. Bo co znaczyła tragedia dwóch rodzin w obliczu wizji własnej śmierci. Mogliby uciekać, ale pogoń mogła też trwać wiecznie. Nie spieszno było mu do spotkania swojej znajomej i wszystkich tych których stracił i śmierć zobaczył na przełaju swojego nędznego życia. 3 lata dzierżenia na barkach niepotrzebnej krwi i ciał, patrzenia na bratobójstwo, wojny i konflikty pomiędzy którymi niewiele znalazło się dla niego czasu na miłość i czułości. I to jego dobre serce, które stanowczo kazało iść za słowami przybranego ojca w niczym mu nie pomagało pchając go tylko w większe bagno. Czy ja zaznam kiedyś spokoju?
Poranek lunął łzami rozpaczy zacierając ślady i zapachy. Pandora wstała wraz z pierwszą kroplą deszczu, a Delta pomimo nieprzespanej nocy nie miał zamiaru stawać na dłużej. Góry w końcu powoli mieniły się swoimi szczytami coraz to bliżej, a tereny powoli nachylały się pod kątem.

Podróż dłużyła się i ciągnęła w nieskończoność skręcając wraz z drogami nieprzebytymi przez inne wilki. A wraz z tą krętą ścieżką wzrastały przemyślenia Delty. Wyruszyli po lek na chorobę bez leku. Szukają w stogu siana igły, której nikt nigdy tam nie wrzucił. Chcą się bawić z Bogiem żądając niemożliwego. Jednak dręczyło go to, że symptomy były tak łudząco podobne, a jednak w emocjach źle zdiagnozowane. Przecież tyle chorób na świecie pieniło usta i rozpraszało wzrok zabijając od środka powoli i skrupulatnie, albo szybko i boleśnie. A to nie była wścieklizna. Brakowało drgawek, tego błysku w oczach a im bardziej oddalali się od terenów watahy tym bardziej w tej głowie, przykrytej dywanem ciemnego futra pojawiała się myśl że przecież wiedział co powoduje ten stan. I może podświadomie próbował sobie wmówić że to jednak nie wścieklizna i Paki jak najbardziej jest w stanie wyzdrowieć. Gryzło to jego karak uporczywie szczypiąc oczy łzami, a i nie dając spokoju. Że też teraz sobie przypomniał. Nie zbadał go porządnie i zaufał zgubnym instynktom. Ta cała podróż w nieznane mogła być tylko planem bogów, nigdy niespełnionym marzeniem na podziwianie ścieżki śmierci i cierpień. Ale jednak, ich łapy nie zmieniały kierunku z dwóch powodów. Delta nigdy nie wypowiedział swoich wątpliwości na głos, bojąc się że nie są prawdą i jednak to najgorsza z chorób pochłania przyjaciela. Oraz, zbrodnia jakiej dokonali powłóczy za nimi swoimi powolnymi, zmartwiałymi nogami, aby w końcu dopaść do ich gardeł i rozerwać je na strzępy. Musieliby zataczać ogromne koło i łuki aby uniknąć kolizji z wrogiem, a czy był sens się już wracać? Nie było go, a przynajmniej Delta go nie widział. Od gór dzieliły ich 3 dni drogi. Byli najedzeni, wypoczęci, chociaż przemoknięci i nieco wychłodzeni. Wszystko szło gładko. Więc gdzie w tym wszystkim był haczyk?

 

<Pandora?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz