Oto Kenai, miłosierny brat
Jest piękna. „Trawa”. Tak nazwała
to Mama myjąca mnie właśnie własnym językiem. Robiła to dzisiaj już drugi raz.
Leżałem z nią i rodzeństwem u podnóży gór, gdzie mieliśmy swoją jaskinię. Tata
pomógł nas tu znieść rano, zanim poszedł jak to nazwał: „pracować”. Mama nie
była z tego zadowolona, ale mimo to życzyła mu „owocnych eksperymentów”
cokolwiek to znaczyło.
Wracając do trawy.
Była taka miękka i ładnie
pachnąca, aż chciało się w niej tarzać. Jednak jak to zrobiłem to matka od razu
wzięła mnie do siebie i zaczęła czyścić. Mogłem tylko wdychać świeży (tak mi
się zdawało) zapach i łapkami wyczuwać wspaniałą fakturę nowego podłoża. Pomiędzy
źdźbłami mogłem dostrzec różnorodne małe istoty śpieszące się gdzieś lub
uciekające przed moją łapą. Jakie miały cele w życiu? Do czego dążyły i po co?
Zastanawiałem się obserwując jak pojawiają się co jakiś czas w trawie lub
wspinają się na kamienie, czy nawet chodzą po łapach moich czy Mamy.
Patrzyłem teraz na bawiące się
rodzeństwo samemu będąc uziemionym przy rodzicielce. Chociaż nie. Nie byłem
sam. Moja siostra Kanna leżała sama z daleka od innych, jej futro było sklejone
brudem, a wzrok miła zamglony i daleki. Spojrzałem na Matkę, która z
niesamowitą dokładnością czyściła moje futro, jak w takim razie mogła tak
zaniedbać Kanne? Rozejrzałem się dalej i pomiędzy skaczącymi Irysem i Kawką
zobaczyłem Cyklamena, który wyglądał podobnie do Kanny. On jednak zdawał się
nie zwracać na to uwagi, patrząc z zaciekawionymi i radosnymi oczami na figle siostry
i brata. Tylko Kanna siedziała smutna i spędzająca czas w innym, pewnie lepszym
świecie. W końcu wstałem od Matki, nie zwracając uwagi na jej zatrzymujące mnie
słowa. Podszedłem do siostry i położyłem się obok niej. Niewiele myśląc
zacząłem robić to co nasza rodzicielka. Powoli i dokładnie przykładałem język
do jej brudnego futra, żeby była tak czysta jak ja. Matka widząc to uśmiechnęła
się delikatnie, jednak tylko na chwile. Jej pysk zaraz zasnuł smutek, a ona
odwróciła wzrok patrząc na resztę naszego rodzeństwa i ignorując naszą obecność.
Najwyraźniej niechcący właśnie wybrałem pozycję gorszego syna…
Oto Kanna, opuszczona córka
- Kenai? – spytałam cicho, czując
niezrozumiały niepokój. – Myślisz, że mama mnie nie lubi bo jestem zła?
- Nie. Myślę, że jest zagubiona. –
powiedział basior i choć nie do końca wiedziałam co to znaczy, spodobała mi się
ta odpowiedź. Kenai był mądry. Dużo mądrzejszy ode mnie i już zdołał poznać ten
świat wystarczająco dobrze by wypowiadać się na temat innych wilków czy
współistniejących z nami istot. Kiedyś opowiadał mi o mrówkach. Obserwował je
tak długo, że zrozumiał jak działa ich całe społeczeństwo. Każda mrówka
istniała by pełnić określoną funkcję. Te istoty nie żyły dla własnego
szczęścia, ich szczęście było określone przez interesy i dobre prosperowanie całej
kolonii. Nawet bezpłodne samice, które wszędzie indziej uważane są za
bezużyteczne dla gatunku, tutaj były na tyle ważne, że bez nich mrówki by nie
istniały. Były najliczniejsze i miały jedne z najważniejszych funkcji, czyli
dostarczanie pożywienia, budowa i sprzątnie ich domu, a nawet obrona przed
intruzami i opieka nad potomstwem. Płodne samice mogły być zapłodnione tylko
raz w cały życiu, później stawały się praktycznie bezużyteczne, a i tak to one
są nazywane Królowymi. Samce za to zaraz po kopulacji z królową giną… Miałam
wrażenie, że w ich świecie byłaby szczęśliwa będąc robotnicą i wykonując
pozornie nie potrzebne prace. Względem ich mocno naoliwionego społeczeństwa,
nasze wydawało się chaotyczne i mocno egocentryczne. Wolałabym, żeby to dobro
ogółu było ważniejsze niż nasze własne.
Oto rodzeństwo, niczym dwie różne krople wody. Jedna słona, druga
słodka.
Trójka młodych szczeniąt wybrała
się w bliżej nieokreślone miejsce. Wydawać by się mogło, że to przodujący,
nieustraszony brat prowadzi całą gromadę, jednak nic bardziej mylnego. Ich podróży
przewodniczyła Kanna. Zapomniana przez matkę lub opuszczona z pełną jej
świadomością, młoda i nieśmiała waderka, której od pierwszych dni brakowało jedynie
ciepła i opieki innego wilka. I choć matka nie zdała tego egzaminu, zdał go
starszy brat. Kenai z pewną dozą ciekawości i chęci ulepszania samego siebie,
rozpoczął swój anarchiczny plan zmiany świata na lepsze, przygarnięciem małej
Kanny pod swoje nieistniejące skrzydła.
Jednak w naszej paczce znajdowała
się jeszcze jedna, niedoceniona jeszcze wilczyca. Chociaż Kawka idealnie
średnia i wpisująca się pomiędzy swoje nierozłączne rodzeństwo, nie była jednak
pełnoprawnym członkiem tej pary. Zwykle rozsądna, egocentryczna i indywidualna
na wskroś, dzisiaj jednak postanowiła towarzyszyć swojemu rodzeństwu w bliżej
nieokreślonej wyprawie i pozwolić na planowanie i prowadzenie tej wyprawy,
młodszej od niej siostrze.
Przemierzyli polany, lasy, ominęli
kilka zbiorników wodnych, mniejszych i większych. Omijali dobrze znane im góry
i nieznane im jeszcze morze. Dreptali powoli, nie myśląc o strachu, bezsenności
podróży czy nieuchronnym powrocie do domu. Mała Kanna zatrzymała się w końcu
patrząc przed siebie niczym zaklęta. Z początku patrzyła tylko przed siebie,
później jej wzrok podążył za czymś w górę, a z jej wąskiego gardła, cichym
głosikiem wyszły litery układające się w wyraz podziwu.
- Widzieliście to!? – spytała odwracając
się do towarzyszącego jej rodzeństwa.
- Co? – spytała Kawka podchodząc
i zrównując się z siostrą. – Nic nie widzę. – ciepło-beżowa wadera patrzyła we
wszystkie strony szukając czegoś niezwykłego.
- Bo już zniknęło! Było takie
piękne… Błękitne jak niebo, z dziwnym futrem i łapami rozpiętymi niczym liście!
Tak dostojne, wysokie i chyba miało coś złotego na szyi! Tylko miało takie
smutne oczy…
- A może to była jakaś legenda! –
zaaferował się Kenai marząc już o odnalezieniu tego dziwnego stworzenia.
- Brzmi jak coś niesamowitego. –
zauważyła Kawka, przysiadając obok rodzeństwa.
- I takie było. Musimy je odnaleźć!
– krzyknęła mała Kanna i podreptała na swoich krótkich nóżkach przed siebie,
tam gdzie przedziwna i piękna istota zniknęła jej z oczu.
<Kawka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz